Pamiętacie moją przygodę z wyzwaniem 30 days to change? W ostatnim dniu starego roku przyszedł czas na małą aktualizację. W zasadzie czas przyznać się przed Wami, że projekt został chwilowo zawieszony.
Zrealizowałam 2 tygodnie projektu - tydzień pierwszy podsumowałam tutaj.
Tydzień drugi polegał na próbowaniu nowych rzeczy. Jego wynikiem jest właśnie inna szata graficzna bloga. Starałam się w tym czasie słuchać muzyki, której normalnie bym nie wybrała i okazało się, że znalazłam kilka naprawdę fajnych kawałków, które na stałe zagościły na mojej playliście. nie udało mi się niestety używanie nowych wyrazów. Starałam się, ale nie wyszło. Za to bardzo dobrze sprawdza się metoda "Planuj i osiągaj" - do tej pory co wieczór zapisuję dokładny i bardzo szczegółowy plan wszystkiego, co chcę zrobić danego dnia, nie pomijając nawet wyrzucenia śmieci, a wieczorem rozliczam się z tego co się udało a co nie.
Teraz czas na wytłumaczenie. Projekt rzecz jasna bardzo mi się podoba i mam zamiar go kontynuować, jednak podjęłam świadomą decyzję odłożenia dwóch ostatnich tygodni na początek nowego roku. Wiem, że to łatwe wytłumaczenie, ale mój miesiąc był naprawdę szalony i bardzo pracowity. Każdy dzień wyglądał niemalże tak samo - pobudka o 5, godzina nauki, szybki prysznic i przygotowanie do wyjścia, śniadanie, 8-14 zajęcia i 14-21/22 praca. W czasie podróży komunikacją miejską czytałam książkę lub się uczyłam. Podczas przerw w pracy robiłam szybkie zakupy. Po pracy szybko jadłam kolację i brałam prysznic, szybko ogarniałam mieszkanie i uczyłam się przez 2-3 godziny, po czym szłam spać. Podjęłam decyzję o przełożeniu go na później ze względu na tematykę 3 i 4 tygodnia wyzwania.
Tydzień 3 przebiega pod hasłem "Tydzień perfekcyjnego życia" i bynajmniej nie ma to nic wspólnego z Panią Rozenek. Stwierdziłam, że jeżeli chcę faktycznie dokładnie zagłębić się w tematykę tego tygodnia nie mogę wiecznie nie mieć na nic czasu. Chciałabym skupić się w tym czasie na sobie i wypracowaniu nowych nawyków, a nie na tym, czy zdążę do pracy jeżeli spędzę w bufecie 10 minut pijąc kawę.
Dlatego też w pierwszym tygodniu stycznia mam zamiar przeżyć swój perfekcyjny tydzień. Mam zamiar skupić się na swoim organizmie, ale nie tylko. W tym tygodniu będę jeść zdrowe posiłki, ćwiczyć, pić dużo wody - słowem prowadzić zdrowy tryb życia.
Postanowiłam nie dać się jednak zwariować - nie zamierzam wprowadzać radykalnej zmiany diety na ten tydzień, nie mam zamiaru w czasie jego trwania zostać weganką czy wegetarianką. Kocham mięso i nie zamierzam odbierać sobie tej przyjemności. Mam zamiar jednak wprowadzić do jadłospisu więcej warzyw i owoców, zamiast wieprzowiny może wybiorę rybę lub jagnięcinę albo chudy drób? Ograniczę też ilość słodyczy i nie będę piła słodkich napojów. I będę piła tylko 1 kawę dziennie. Zamiast tego - zielona herbata i dużo soków.
We wtorek mam za zadanie na kartce papieru zrobić tabelę i jedną z kolumn nazwać "PRAWDZIWE JA", a w drugiej "IDEALNE JA" - i je wypełnić. Następnie znaleźć 3 cechy z kolumny "IDEALNE JA", które mogę realnie wypracować i zacząć je w sobie rozwijać oraz 3, które są niemożliwe do osiągnięcia i zastanowić się dlaczego chciałabym je mieć i dlaczego są poza moim zasięgiem.
W przyszłym tygodniu relacja z "Tygodnia perfekcyjnego życia". A następna notka, pierwsza w roku 2013 będzie dotyczyła niezbyt lubianego przez studentów tematu... sesji. Podpowiem Wam, jak poradzić sobie z organizacją czasu i nauką i przedstawię pomysł na jej rozplanowanie.
Tymczasem życzę Wam szampańskiej zabawy oraz świetnego rozpoczęcia Roku 2013! Niech Nowy Rok będzie lepszy niż poprzedni! Niech ta "trzynastka" na końcu przyniesie Wam szczęście!
Do przyszłego roku!
poniedziałek, grudnia 31
niedziela, grudnia 30
Kilka słów o noworocznych postanowieniach
Przed nami gorący okres noworocznych postanowień. Mnie samej też nie raz zdarzyło się zapomnieć o swoich postanowieniach, bądź postawić przed sobą cel, który był nieosiągalny. To powodowało we mnie tylko frustrację i niechęć do dalszych działań.
W tym roku postanowiłam, że każde swoje noworoczne postanowienie będę traktować jak konkretny projekt do zrealizowania, co oznacza, że każde z tych postanowień dzielimy na podzadania, które mamy wykonać w określonym czasie. Ale nie robię szczegółowych planów dziennych - wręcz przeciwnie - ustalam dead line dla każdego z zadań i staram się wyrobić w czasie pamiętając, że każdy wysiłek, którego się podejmę by doprowadzić zadanie do końca, zbliża mnie do osiągnięcia wymarzonego celu.
Jak wspominałam w poprzednim poście - w 2012 roku udało mi się zrealizować niewiele rzeczy, ale o bardzo dużym znaczeniu dla mnie. Spełniło się też jedno moje marzenie - po raz pierwszy w życiu, po 22 latach nie posiadania choćby własnego kącika w domu, mam własny pokój!
JA:
Rok 2012 był dla mnie jednak rokiem, w którym ciągle oglądałam się za siebie. Nie z powodu strachu - żeby mnie wystraszyć potrzeba naprawdę wiele, ale z powodu innych. W zasadzie patrzę za siebie od kiedy pamiętam. Kocham swoją rodzinę i partnera, ale naprawdę mam już dość podporządkowywania decyzji pod plany innych. Dlatego Nowy Rok będzie moim rokiem. Wreszcie dojrzałam do tego, by być zdrową egoistką. Postanowiłam, że na decyzje, jakie będę podejmować nie będzie wpływać moja rodzina, ani plany mojej matki.
W tym roku dwa razy prawie popełniłam ogromny błąd - prawie nie wyjechałam na praktyki, o które długo walczyłam, bo psuły mojej matce wizję jej wakacji i byłam o krok od postanowienia o nieaplikowaniu na drugi kierunek, bo mojej mamie nie podobała się wizja mnie studiującej dwa kierunki. Na szczęście w porę uświadomiłam sobie jaki błąd bym popełniła, gdybym nie spróbowała czy nie pojechała. Dlatego postanowiłam, że teraz czas na mnie.
STUDIA / SAMOREALIZACJA:
Ten rok będzie rokiem wiedzy. W planach, które zrobiłam, mam zaliczenie obu sesji w pierwszych terminach, dostanie stypendium na jednym z kierunków, zorganizowanie dla siebie badań naukowych, co pozwoli mi wyjechać na jedną lub dwie konferencje naukowe.
W głowie mam także plan umocnienia swoich stref eksperckich i pracę nad pewnością siebie, ale także zrobienie prawa jazdy, naukę francuskiego, angielskiego i rosyjskiego, o której już totalnie zapomniałam.
Mam zamiar się także nagradzać za pozytywnie zrealizowane projekty. Kiedyś przeczytałam, że bez nagród łatwo wejść w rytm praca-praca-praca, który wyniszcza i prowadzi do frustracji i zgadzam sie z tym w 100%.
NAWYKI I ZMIANY:
W tym roku postanowiłam, że każde swoje noworoczne postanowienie będę traktować jak konkretny projekt do zrealizowania, co oznacza, że każde z tych postanowień dzielimy na podzadania, które mamy wykonać w określonym czasie. Ale nie robię szczegółowych planów dziennych - wręcz przeciwnie - ustalam dead line dla każdego z zadań i staram się wyrobić w czasie pamiętając, że każdy wysiłek, którego się podejmę by doprowadzić zadanie do końca, zbliża mnie do osiągnięcia wymarzonego celu.
Jak wspominałam w poprzednim poście - w 2012 roku udało mi się zrealizować niewiele rzeczy, ale o bardzo dużym znaczeniu dla mnie. Spełniło się też jedno moje marzenie - po raz pierwszy w życiu, po 22 latach nie posiadania choćby własnego kącika w domu, mam własny pokój!
JA:
Rok 2012 był dla mnie jednak rokiem, w którym ciągle oglądałam się za siebie. Nie z powodu strachu - żeby mnie wystraszyć potrzeba naprawdę wiele, ale z powodu innych. W zasadzie patrzę za siebie od kiedy pamiętam. Kocham swoją rodzinę i partnera, ale naprawdę mam już dość podporządkowywania decyzji pod plany innych. Dlatego Nowy Rok będzie moim rokiem. Wreszcie dojrzałam do tego, by być zdrową egoistką. Postanowiłam, że na decyzje, jakie będę podejmować nie będzie wpływać moja rodzina, ani plany mojej matki.
W tym roku dwa razy prawie popełniłam ogromny błąd - prawie nie wyjechałam na praktyki, o które długo walczyłam, bo psuły mojej matce wizję jej wakacji i byłam o krok od postanowienia o nieaplikowaniu na drugi kierunek, bo mojej mamie nie podobała się wizja mnie studiującej dwa kierunki. Na szczęście w porę uświadomiłam sobie jaki błąd bym popełniła, gdybym nie spróbowała czy nie pojechała. Dlatego postanowiłam, że teraz czas na mnie.
STUDIA / SAMOREALIZACJA:
Ten rok będzie rokiem wiedzy. W planach, które zrobiłam, mam zaliczenie obu sesji w pierwszych terminach, dostanie stypendium na jednym z kierunków, zorganizowanie dla siebie badań naukowych, co pozwoli mi wyjechać na jedną lub dwie konferencje naukowe.
W głowie mam także plan umocnienia swoich stref eksperckich i pracę nad pewnością siebie, ale także zrobienie prawa jazdy, naukę francuskiego, angielskiego i rosyjskiego, o której już totalnie zapomniałam.
Mam zamiar się także nagradzać za pozytywnie zrealizowane projekty. Kiedyś przeczytałam, że bez nagród łatwo wejść w rytm praca-praca-praca, który wyniszcza i prowadzi do frustracji i zgadzam sie z tym w 100%.
NAWYKI I ZMIANY:
W roku 2013 będę starała się robić wszystko, aby każdego dnia, bez względu na sytuację, zbliżać się w stronę osiągnięcia swoich marzeń i celów. Chcę, aby każdy dzień stał się efektywny nawet, jeżeli nie będę w najlepszej formie. Przemiany,które zaplanowałam na ten rok dotyczą moich planów dnia, wizji nauki, organizacji czasu i wcześniejszego wstawania.
PASJA:
Prawie cały 2012 rok nie myślałam nawet o słowie pasja. Zapomniałam o tym, czym jest pasja, jakie pasje miałam kiedyś. Przez nawał pracy i (jak w punkcie pierwszym) zajmowanie się problemami innych. Dlatego postanowiłam, że ten rok będzie pełen pasji. Chcę wrócić do tego, co naprawdę lubię i co sprawia mi największą przyjemność (poza nauką i pracami w laboratorium, ale z tym nie da się już nic zrobić, pracoholizmu nie wyleczę). Mam więc zamiar skupić się na kilku rzeczach, które uważam za swoje pasje.
- sport - uwielbiam sport! Co prawda nie startuję w zawodach i nie jestem w żadnej sekcji uczelnianej, ale siłownia i zajęcia fitness przynoszą mi naprawdę dużą radość. Niestety, od marca nie byłam na siłowni, a moje starania ćwiczenia w domu spełzły na niczym, bo w domu ćwiczyłam może 6 razy w ciągu ostatnich 8 miesięcy. Czas na nowo rozruszać mięśnie i dlatego od nowego roku mam zamiar chodzić na siłownię chociaż 2 razy w tygodniu. Mam też zamiar 2 razy w tygodniu ćwiczyć w domu. I zamierzam znów wrócić do ćwiczenia jogi - uwielbiam te relaksująco-rozciągające ćwiczenia. Z powrotem do ćwiczenia jogi wiąże się też chęć nauczenia się zrobienia szpagatu.
- książki - Czytanie kochałam zawsze. Od kiedy pamiętam czytałam bardzo dużo, w każdej wolnej chwili. Zmieniło się to z momentem przyjścia na studia. Przez pierwszy rok w ogóle nie czytałam, w kolejnych latach czytałam sporadycznie - po 2-3 książki na rok. Mniej więcej rok temu powróciłam do swojej wielkiej pasji i znów pochłaniam książki na potęgę. Mam kilka pozycji, które mam zamiar przeczytać w Nowym Roku - między innymi Mistrza i Małgorzatę, 50 twarzy Graya i Gdzie pada jabłko.
- kino - nie widziałam bardzo wielu (starszych i nowszych) kultowych filmów, przez co moi znajomi często ze śmiechem porównują mnie z dr Brennan, bo naprawdę często wypowiadam w towarzystwie chyba najsłynniejszą jej sentencję "Nie wiem co to znaczy". Dlatego w tym roku postanowiłam nadgonić kinowe braki i obejrzeć między innymi serię Władcy Pierścieni, Gwiezdnych Wojen, Piękny umysł i kilkanaście innych filmów, które są klasyką kina.
MARZENIA:
Postanowiłam spełnić także swoje egoistyczne marzenia i zaspokoić swoją potrzebę konsumpcjonizmu. Marzy mi się czytnik e-booków lub tablet, smartfon, nowy laptop, ponieważ notebook z którego do Was piszę niestety po 6 latach użytkowania zacina się, mam spory problem z monitorem, ponieważ przy niektórych jego ustawieniach jest żółty, a bateria już totalnie padła, więc muszę mieć go permanentnie podpiętego do prądu. Bardzo chciałabym też kupić klasyczną czarną pojemną torebkę, której bardzo brakuje mi w mojej szafie.
NIEZALEŻNOŚĆ FINANSOWA:
Od stycznia 2013 roku mam zamiar zacząć regularnie odkładać pieniądze oraz spłacać moją kartę kredytową. W jaki sposób? Po pierwsze - mam zamiar założyć konto oszczędnościowe lub lokatę i odkładać 10% każdej kwoty, która wpłynie na moje konto - niezależnie od tego, czy będzie to wypłata czy prezent od babci. Po roku, pieniądze te przeznaczę na różne cele, między innymi na wymianę opon w samochodzie czy opłacenie ubezpieczenia auta, ale także na przyjemności, takie jak wakacje czy nowa sukienka. Faktem jest, że 10% to nie dużo, więc nie poczuję tej sumy, a każda kwota, przeznaczona 'na czarną godzinę' jest przydatna. Po drugie co tydzień mam zamiar odkładać do dużego słoika 10 złotych. W połowie grudnia mam zamiar słoik otworzyć i za zebrane przez rok pieniądze kupić prezenty świąteczne dla bliskich. Po trzecie - do (kolejnego) dużego słoika mam zamiar wrzucać wszystkie drobne - zazwyczaj wydaję je na głupoty, np. gazetę, w której nie ma nic poza obrazkami i po dokładnym przejrzeniu tej gazety jestem zła na siebie, że ją kupiłam. Nie będą to duże kwoty, ale kiedy słoik się zapełni mam zamiar przeliczyć pieniądze, które się w nim znajdą i przeznaczyć je na jakąś małą przyjemność dla samej siebie :)
Kolejną rzeczą związaną z oszczędzaniem będzie kupienie kubka termoizolacyjnego, aby oszczędzić pieniądze wydawane na gorące napoje i zacznę przyrządzać wieczorem smaczne przekąski do zabrania do pracy lub na uczelnię.
Jak napisałam we wstępie, swoje cele na rok 2013 traktuję jak projekty do zrealizowania. W osobnym poście pokażę Wam, w jaki sposób podzieliłam swoje plany na pojedyncze zadania, a w ciągu roku będę na bieżąco informować o postępach w ich realizacji.
sobota, grudnia 29
Podsumowanie 2012 roku
Rok 2012 był dla mnie rokiem przełomowym, choć nie zawsze w dobrym sensie. Wiele się wydarzyło, udało mi się zrealizować kilka planów, spełnić kilka marzeń. Mam jednak wrażenie niedosytu - wydaje mi się, że zbyt mało czasu poświęciłam sobie i rozwijaniu swoich pasji, na realizacji własnych celów, bo byłam zbyt zajęta kimś innym, zbyt zapracowana albo przytłoczona problemami innych.
Ten rok nie rozpoczął się tak, jakbym sobie tego życzyła. Osobiście mocno wierzę, że jaki Sylwester, taki cały rok i wiele razy mogłam się o tym przekonać. Sylwester 2011 i rok 2012 rozpoczęłam kłótnią z partnerem, pójściem na 'imprezę' na którą nie miałam ochoty, mimo że z ludźmi, których bardzo lubię i uważam za swoich przyjaciół. Sama 'impreza' też nie była najlepsza. Zadecydowaliśmy dużo wcześniej, że chcemy spokojnego Sylwestra, a nie picia na umór, ale jedyne co pamiętam z tamtego wieczoru, to niespełnione oczekiwania. Oczekiwałam (zgodnie z tym, co ustaliliśmy) gier zespołowych, wspólnego odliczania przed północą, oglądania fajerwerków i lampki szampana. A jedyne co pamiętam, to siedzenie w kole i opowiadanie sobie przez 25 osób, jak minął im rok, spóźnienie na fajerwerki, brak jakiegokolwiek szampana i przegapienie północy, bo przecież rozmowa jest ważniejsza.
Dlatego tegorocznego Sylwestra postanowiłam spędzić w gronie bliskich mi osób - przyjaciółki i jej partnera oraz mojego partnera. W planie mamy filmy, szampana i wspólne gotowanie.
Wracając jednak do podsumowań. Ten rok nie zaczął się niesamowicie, ale mimo to było nawet dobrze. Udało mi się kilka rzeczy, z czego jestem bardzo dumna.
1. Praktyki wakacyjne - walczyłam długo, by zrobić te wymarzone i udało się - ekshumowałam ciała z grupą specjalistów.
2. Wyjechałam na konferencję naukową - co prawda przedstawiłam tylko swój plakat, a nie prezentację, ale przeżyłam świetny czas i poczułam się niesamowicie wyróżniona, zwłaszcza, gdy organizatorzy powiedzieli nam, że z ponad 20 000 zgłoszeń wybrali około setki.
3. Odbyłam samodzielną podróż - a nawet dwie. Zawsze chciałam wyjechać gdzieś sama, sprawdzić sama siebie, czy jestem w stanie o siebie zadbać, poradzić sobie bez wsparcia obok. I udało się. Co prawda były to tylko wyjazdy na praktyki i na sympozjum, ale poradziłam sobie i okazało się, że w każdych (dosłownie) warunkach jestem w stanie sobie poradzić. To dało mi duże poczucie niezależności i dużą dawkę pewności siebie.
4. Dostałam się na drugi kierunek. Od października na drugim kierunku studiuję chemię biologiczną i czuję się w tym temacie świetnie. Często jest ciężko, ale dzięki wyrozumiałości prowadzących i pomocy znajomych z roku daję radę.
5. Pokonałam depresję. Naprawdę, w tym roku poczułam się od niej w 100% uwolniona - nie chodzę wiecznie zmartwiona, nie chce mi się płakać co 5 sekund, rano mam chęć wyjść z łóżka i nie dopadają mnie co miesiąc tak zwane przeze mnie 'ciemne dni' kiedy nie mam ochoty wyjść spod kołdry. Wreszcie często się uśmiecham i znów jestem optymistką. Wiadomo, mi też jak każdemu zdarzają się słabsze dni, ale widzę ogromną różnicę między dniami sprzed roku czy dwóch i te chwilowe załamania nie są spowodowane chorobą a jakimś przykrym wydarzeniem lub złym samopoczuciem.
6. Zerwałam kontakt z kilkoma 'toksycznymi' osobami w moim otoczeniu. Miałam już dość energetycznych wampirów i osób, które często 'robią sobie dobrze' moim kosztem - potrafiąc mi wypomnieć na przykład, że studiuję dłużej niż powinnam, mimo że sami mają dokładnie ten sam występek za uszami. Prawdą jest, że historia moich studiów na biologii jest zagmatwana, bo powinnam się bronić w czerwcu 2012, a obronię się dopiero w 2014 roku, ale w moim przypadku jest to kwestia dziekanki, którą musiałam wziąć by pracować, a nie niezdanych przedmiotów jak u większości z nich.
Plany na przyszły rok są jeszcze na etapie tworzenia. Chcę mieć pełną wizję i wszystko dokładnie przemyśleć i rozplanować każdy, nawet najmniejszy cel, dlatego notka z planami na Nowy Rok ukaże się za kilka dni. A Wam co udało się osiągnąć w tym roku? Z czego jesteście dumni?
Ten rok nie rozpoczął się tak, jakbym sobie tego życzyła. Osobiście mocno wierzę, że jaki Sylwester, taki cały rok i wiele razy mogłam się o tym przekonać. Sylwester 2011 i rok 2012 rozpoczęłam kłótnią z partnerem, pójściem na 'imprezę' na którą nie miałam ochoty, mimo że z ludźmi, których bardzo lubię i uważam za swoich przyjaciół. Sama 'impreza' też nie była najlepsza. Zadecydowaliśmy dużo wcześniej, że chcemy spokojnego Sylwestra, a nie picia na umór, ale jedyne co pamiętam z tamtego wieczoru, to niespełnione oczekiwania. Oczekiwałam (zgodnie z tym, co ustaliliśmy) gier zespołowych, wspólnego odliczania przed północą, oglądania fajerwerków i lampki szampana. A jedyne co pamiętam, to siedzenie w kole i opowiadanie sobie przez 25 osób, jak minął im rok, spóźnienie na fajerwerki, brak jakiegokolwiek szampana i przegapienie północy, bo przecież rozmowa jest ważniejsza.
Dlatego tegorocznego Sylwestra postanowiłam spędzić w gronie bliskich mi osób - przyjaciółki i jej partnera oraz mojego partnera. W planie mamy filmy, szampana i wspólne gotowanie.
Wracając jednak do podsumowań. Ten rok nie zaczął się niesamowicie, ale mimo to było nawet dobrze. Udało mi się kilka rzeczy, z czego jestem bardzo dumna.
1. Praktyki wakacyjne - walczyłam długo, by zrobić te wymarzone i udało się - ekshumowałam ciała z grupą specjalistów.
2. Wyjechałam na konferencję naukową - co prawda przedstawiłam tylko swój plakat, a nie prezentację, ale przeżyłam świetny czas i poczułam się niesamowicie wyróżniona, zwłaszcza, gdy organizatorzy powiedzieli nam, że z ponad 20 000 zgłoszeń wybrali około setki.
3. Odbyłam samodzielną podróż - a nawet dwie. Zawsze chciałam wyjechać gdzieś sama, sprawdzić sama siebie, czy jestem w stanie o siebie zadbać, poradzić sobie bez wsparcia obok. I udało się. Co prawda były to tylko wyjazdy na praktyki i na sympozjum, ale poradziłam sobie i okazało się, że w każdych (dosłownie) warunkach jestem w stanie sobie poradzić. To dało mi duże poczucie niezależności i dużą dawkę pewności siebie.
4. Dostałam się na drugi kierunek. Od października na drugim kierunku studiuję chemię biologiczną i czuję się w tym temacie świetnie. Często jest ciężko, ale dzięki wyrozumiałości prowadzących i pomocy znajomych z roku daję radę.
5. Pokonałam depresję. Naprawdę, w tym roku poczułam się od niej w 100% uwolniona - nie chodzę wiecznie zmartwiona, nie chce mi się płakać co 5 sekund, rano mam chęć wyjść z łóżka i nie dopadają mnie co miesiąc tak zwane przeze mnie 'ciemne dni' kiedy nie mam ochoty wyjść spod kołdry. Wreszcie często się uśmiecham i znów jestem optymistką. Wiadomo, mi też jak każdemu zdarzają się słabsze dni, ale widzę ogromną różnicę między dniami sprzed roku czy dwóch i te chwilowe załamania nie są spowodowane chorobą a jakimś przykrym wydarzeniem lub złym samopoczuciem.
6. Zerwałam kontakt z kilkoma 'toksycznymi' osobami w moim otoczeniu. Miałam już dość energetycznych wampirów i osób, które często 'robią sobie dobrze' moim kosztem - potrafiąc mi wypomnieć na przykład, że studiuję dłużej niż powinnam, mimo że sami mają dokładnie ten sam występek za uszami. Prawdą jest, że historia moich studiów na biologii jest zagmatwana, bo powinnam się bronić w czerwcu 2012, a obronię się dopiero w 2014 roku, ale w moim przypadku jest to kwestia dziekanki, którą musiałam wziąć by pracować, a nie niezdanych przedmiotów jak u większości z nich.
Plany na przyszły rok są jeszcze na etapie tworzenia. Chcę mieć pełną wizję i wszystko dokładnie przemyśleć i rozplanować każdy, nawet najmniejszy cel, dlatego notka z planami na Nowy Rok ukaże się za kilka dni. A Wam co udało się osiągnąć w tym roku? Z czego jesteście dumni?
wtorek, grudnia 25
Życzenia świąteczne, grudzień w liczbach i plany na styczeń.
Siedząc z kieliszkiem wina i kawałkiem sernika przy zapalonej choince rozmyślam o minionym roku i minionym miesiącu. Nie wierzę, że są już święta, że wczoraj była Wigilia i że dziś jest Boże Narodzenie. Mimo, że nie mogę uwierzyć, iż zostało tylko 6 dni do końca roku nie zapomniałam o Was i chciałabym złożyć Wam serdeczne życzenia.
* * *
Wracając do podsumowań - grudzień przeleciał mi przed nosem szybciej niż każdy inny miesiąc. Może to ze względu na nową pracę, która przyniosła mi wiele satysfakcji i radości (kocham dzieci!) a może ze względu na to, że dawno nie pracowałam tyle co w grudniu? Nie wiem, ale naprawdę zastanawiam się, jak udało mi się to wszystko zrobić... Postanowiłam więc przedstawić Wam w skrócie grudzień w liczbach.
Liczba przepracowanych godzin: 126
Liczba godzin spędzonych na uczelni: 52
Liczba godzin spędzonych w laboratorium: 16
Liczba godzin spędzonych tylko na nauce: 84
Liczba godzin spędzonych na robieniu sprawozdań: 10
Liczba godzin spędzonych na podróżowaniu: 51
Liczba godzin spędzonych na zakupach światecznych: 10
Liczba godzin spędzonych na kupowaniu prezentów: 8
Liczba dni spędzonych w domu rodzinnym: 1,5
Liczba postów na blogu: 5 ( i będzie więcej!)
Poza tym:
1 tydzień choroby
1 przeczytana książka
10 spotkań z przyjaciółką
3 zużyte tubki kremu do rąk
2 żużyte opakowania kremu chłodzącego do stóp
1 żużyte opakowanie balsamu do ust
1 zużyte opakowanie balsamu do ciała
1 zużyte opakowanie szamponu do włosów
pierwsze własne, wspólnie przygotowane i spędzone święta
Totalnie nie mam pojęcia, jak udało mi się to wszystko pogodzić. Na szczęście mamy teraz święta, czas którego nie mogłam się doczekać. Mam zamiar nadrobić zaległości książkowe, wyspać się i najeść za wszystkie czasy. Nadprogramowymi kilogramami będę się przejmować dopiero po świętach a na razie mam cichą nadzieję, że pójdą w cycki ;-) Czas relaksu i totalnego resetu był mi potrzebny od dawna. A plany na styczeń? Wiem, że styczeń będzie dużo spokojniejszy, bo mam miesiąc urlopu. W styczniu zamierzam przede wszystkim skupić się na studiach i zbliżającej się sesji oraz nadrobić zaległości na studiach a tych mam sporo zwłaszcza, kiedy choroba dopada Was w tygodniu, kiedy macie po 2 kolokwia dziennie, przez cały tydzień. Tym razem postanowiłam jednak dać organizmowi co mu należne i wzięłam L4. Na szczęście, bo miałam tak niesamowite zapalenie krtani, że przez 2 dni dosłownie nie mogłam mówić.
Tak więc, plan na styczeń w liczbach wygląda następująco:
Liczba godzin spędzonych na zajęciach: 60
Liczba godzin spędzonych na zaliczaniu zaległości - 20
Liczba godzin spędzonych na nauce: 150 (ok. 5 godzin dziennie)
Liczba dni spędzonych w domu rodzinnym: 1
Kolokwia bieżących: 5
Mam nadzieję, że Wy też spędzicie święta w spokojnej i rodzinnej atmosferze. Ja szykuję dla Was w tym roku jeszcze kilka postów, między innymi: plan nauki do sesji, jak organizować kalendarz, podsumowanie roku i plany na rok kolejny, a także ulubieńców listopada i grudnia. Jeżeli któryś temat przypadł Wam do gustu najbardziej - piszcie w komentarzach. Pierwszy ukaże się ten, który będzie miał największą ilość głosów!
Obrazek pochodzi ze strony: http://naszagwara.pl/kulturowo/swieta-obrzedy-tradycje/ |
Zdrowia - tym którzy go potrzebują, szczęścia - tym, którzy uważają że mają go zbyt mało, pomyślności i spełnienia marzeń, także tych najgłębiej skrywanych przed samym sobą, wiary w siebie - tym, którym brakuje jej najbardziej, szampańskiej zabawy w Sylwestra, świetnego rozpoczęcia 2013 roku i aby ta 'trzynastka' na końcu przynosiła dużo szczęścia, a nie pecha.A przede wszystkim pozytywnego nastawienia i parcia do przodu mimo niesprzyjających okoliczności.
* * *
Wracając do podsumowań - grudzień przeleciał mi przed nosem szybciej niż każdy inny miesiąc. Może to ze względu na nową pracę, która przyniosła mi wiele satysfakcji i radości (kocham dzieci!) a może ze względu na to, że dawno nie pracowałam tyle co w grudniu? Nie wiem, ale naprawdę zastanawiam się, jak udało mi się to wszystko zrobić... Postanowiłam więc przedstawić Wam w skrócie grudzień w liczbach.
Liczba przepracowanych godzin: 126
Liczba godzin spędzonych na uczelni: 52
Liczba godzin spędzonych w laboratorium: 16
Liczba godzin spędzonych tylko na nauce: 84
Liczba godzin spędzonych na robieniu sprawozdań: 10
Liczba godzin spędzonych na podróżowaniu: 51
Liczba godzin spędzonych na zakupach światecznych: 10
Liczba godzin spędzonych na kupowaniu prezentów: 8
Liczba dni spędzonych w domu rodzinnym: 1,5
Liczba postów na blogu: 5 ( i będzie więcej!)
Poza tym:
1 tydzień choroby
1 przeczytana książka
10 spotkań z przyjaciółką
3 zużyte tubki kremu do rąk
2 żużyte opakowania kremu chłodzącego do stóp
1 żużyte opakowanie balsamu do ust
1 zużyte opakowanie balsamu do ciała
1 zużyte opakowanie szamponu do włosów
pierwsze własne, wspólnie przygotowane i spędzone święta
Totalnie nie mam pojęcia, jak udało mi się to wszystko pogodzić. Na szczęście mamy teraz święta, czas którego nie mogłam się doczekać. Mam zamiar nadrobić zaległości książkowe, wyspać się i najeść za wszystkie czasy. Nadprogramowymi kilogramami będę się przejmować dopiero po świętach a na razie mam cichą nadzieję, że pójdą w cycki ;-) Czas relaksu i totalnego resetu był mi potrzebny od dawna. A plany na styczeń? Wiem, że styczeń będzie dużo spokojniejszy, bo mam miesiąc urlopu. W styczniu zamierzam przede wszystkim skupić się na studiach i zbliżającej się sesji oraz nadrobić zaległości na studiach a tych mam sporo zwłaszcza, kiedy choroba dopada Was w tygodniu, kiedy macie po 2 kolokwia dziennie, przez cały tydzień. Tym razem postanowiłam jednak dać organizmowi co mu należne i wzięłam L4. Na szczęście, bo miałam tak niesamowite zapalenie krtani, że przez 2 dni dosłownie nie mogłam mówić.
Tak więc, plan na styczeń w liczbach wygląda następująco:
Liczba godzin spędzonych na zajęciach: 60
Liczba godzin spędzonych na zaliczaniu zaległości - 20
Liczba godzin spędzonych na nauce: 150 (ok. 5 godzin dziennie)
Liczba dni spędzonych w domu rodzinnym: 1
Kolokwia bieżących: 5
Mam nadzieję, że Wy też spędzicie święta w spokojnej i rodzinnej atmosferze. Ja szykuję dla Was w tym roku jeszcze kilka postów, między innymi: plan nauki do sesji, jak organizować kalendarz, podsumowanie roku i plany na rok kolejny, a także ulubieńców listopada i grudnia. Jeżeli któryś temat przypadł Wam do gustu najbardziej - piszcie w komentarzach. Pierwszy ukaże się ten, który będzie miał największą ilość głosów!
wtorek, grudnia 11
Podsumowanie pierwszego tygodnia zmian i kilka słów na rozpoczęcie tygodnia drugiego!
Tydzień pierwszy:
Miałam małą obsuwę czasową - zaczęłam nie 01.12 ale w poniedziałek 03.12. Bardzo dużo zadań wykonywałam nocami, bo nie chciałam ich robić byle jak, a bardzo dużo pracowałam - ponad 60 godzin, a do tego musiałam jeszcze wcisnąć studia i naukę. Był to dla mnie więc bardzo trudny tydzień, zwłaszcza że dodatkowo spędziłam około 10 godzin w laboratorium, ponieważ odrabiałam ćwiczenia.
Życie ratował mi krem chłodząco-relaksujący do stóp, którym smarowałam nie tylko stopy, ale także łydki, po kilka razy dziennie. Dzięki niemu byłam w stanie w ogóle stać na nogach. Pomogła także szczotka do masażu ciała, którą wykonywałam drenaż limfatyczny i krople do oczu, dzięki którym widziałam cokolwiek, po spaniu przez tydzień po 2-3 godziny. Dużo adrobiłam, ale jeszcze drugie tyle przede mną. Wiem jednak, że dam radę, bo poprzedni tydzień umocnił mnie w przekonaniu, że nieważne ile jest pracy do zrobienia i jak mało czasu - jeżeli ktoś bardzo chce, da radę.
Dobra, tyle słowem wstępu, przejdźmy do rzeczy, a właściwie do podsumowania pierwszego tygodnia zmian.
Wyrzucanie rzeczy szło mi średnio, bo wcześniej we wrześniu, po wyprowadzce lokatora, kiedy z jego pokoju urządzałam sobie biuro i garderobę wyrzuciłam sporo rzeczy. Mimo to jednak udało mi się wyrzucić sporo rzeczy. Wyrzuciłam kilka torebek, które trzymałam "na wszelki wypadek" i i tak ich nie nosiłam, plecaki, które do niczego się nie nadawały, ale "A może jeszcze kiedyś będą potrzebne...". Poza tym uporządkowałam notatki z obecnego roku akademickiego, posprzątałam lodówkę, wyrzuciłam kilka przeterminowanych kosmetyków.
Lista Stu - stworzyłam ją i oczywiście jak tylko znajdę chwilę, znajdzie się na blogu. Nie stwarzałam jej od początku, bo podwaliny do jej napisania miałam już zrobione w postaci listy Things to do before I die. O tym zadaniu mogę powiedzieć tylko jedno - nie wiedziałam, że przez rok od jej stworzenia moje cele i priorytety aż tak się zmienią. Część marzeń pozostała taka sama, ale sporo zmieniłam. W sumie to dobrze, że wyzwanie zmotywowało mnie do zrobienia jej na nowo, bo zabierałam się do tego od kilku miesięcy. Skąd nagła zmiana? Zmiany dzieją się we mnie i zauważyłam to już dawno temu. Jestem silniejsza niż dawniej. Paradoksalnie wszystkie wydarzenia, które wydarzyły się w moim życiu ( a często nie były zbyt przyjemne) wzmocniły mnie. Dzięki nim wiem czego chcę i kim jestem. Dzięki temu mam jasno określone cele.
Strefy poprawy i strefy eksperckie - nad tym pracowałam dłużej, bo chciałam ująć wszystko nad czym chcę pracować.
W strefach poprawy wybrałam pracę nad organizacją czasu, wyplewieniem bałaganiarstwa, prokrastynacji, zwiększeniem chęci do pracy i pracowitości, ale także nad wybieraniem priorytetów, uniezależnieniem się psychiczny od kilku osób, wydobyciem z siebie swojej siły, mktóra w niektórych sytuacjach siedzi gdzieś głęboko uśpiona. Postanowiłam też popracować nad swoją nerwowością - i tak jest już duuużo lepiej niż kilka lat temu, ale dalej chciałabym być bardziej 'zen'.
Jeżeli chodzi o strefy eksperckie, to miałam wybrać 3 cele związane z pracą zawodową, karierą, 2 dotyczące związków z innymi ludźmi, 4 dotyczące samorozwoju i 2 związane z trybem życia. Zmodyfikowałam jednak nieco ten punkt.
STUDIA, KARIERA:
1. Przeprowadzić badania naukowe
2. Wyjechać na konferencję
3. Opublikować artykuł w gazecie uczelnianej
4. Zdać sesję na jednym z kierunków w pierwszych terminach.
5. Walczyć o stypendium na chemii.
SAMOROZWÓJ:
1. Skończyć prawo jazdy
2. Nauczyć się lepiej organizować czas i pracę.
3. Czytać 2 książki miesięcznie i poświęcać chociaż 30 minut tygodniowo na przeczytanie artykułu dotyczącego moich zainteresowań lub studiów.
4. Praca nad pewnością siebie
5. Rosyjski - czytanie, pisanie i podstawowe rozmowy
6. Francuski - przez rok przerobić A1 i A2.
7. Angielski - opanować go tak, by móc swobodnie rozmawiać i oglądać filmy, przysiąść do nauki na test do Erasmusa (planuję zdać go w przyszłym roku).
TRYB ŻYCIA:
1. Wcześniej wstawać
2. Ćwiczyć 3 razy w tygodniu
3. Przestać zapominać o posiłkach i jeść 4-5 razy dziennie
4. Codziennie jeść chociaż jeden owoc lub warzywo.
ZWIĄZKI Z LUDŹMI:
1. Być lepszym obserwatorem otoczenia - jestem dobrym słuchaczem, ale często nie zauważam że coś gryzie moich znajomych zanim mi o tym nie powiedzą
2. Być bardziej delikatną w tym co mówię - czasami mówię prosto z mostu i mimo, że moi znajomi nie obrażają się o to, to ja mam wrażenie, że czasami mogłabym powiedzieć coś delikatniej.
Tak więc teraz pracuję nad 18 zadaniami. Podzieliłam je na mniejsze zadania, dzięki czemu łatwiej mi się za to zabrać. O ich realizacji napiszę w osobnym poście.
Zapisywanie wydatków - dla mnie nic nowego, prowadzę takie zapiski od ponad miesiąca i widzę różnicę w wydawaniu pieniędzy - tyle na ten temat.
* * *
Zaczynamy TYDZIEŃ DRUGI wyzwania "Zmień swoje życie w 30 dni". Motywem przewodnim tego tygodnia jest próbowanie nowych rzeczy. W tym tygodniu chodzi o to, byśmy przekonali się, że nie ma rzeczy niemożliwych i odkryli pewne sfery, których wcześniej nie znaliśmy - przeczytali nową książkę, posłuchali innego gatunku muzyki, zjedli nową potrawę albo po prostu wracali do domu inną trasą niż zwykle. Chodzi tu przecież także o walkę z rutyną!
W tym tygodniu rozwijamy także swoje cechy eksperckie między innymi czytając fachową literaturę.
Od wtorku będę stosować metodę "Planuj i osiągaj!" składającą się z dwóch etapów.
Etap pierwszy - co wieczór zastanawiam się, co chcę osiągnąć kolejnego dnia i robię dokładny plan zadań, nie pomijam niczego.
Etap drugi - kolejnego dnia wieczorem, zanim zacznę planować następny dzień, przeglądam listę i patrzę, co udałoby mi się zrobić. Analizuję także, dlaczego nie udało mi się czegoś osiągnąć lub dzięki jakim cechom osiągnęłam konkretny cel.
Czwartek będzie 'dniem nowych słów'. Na kartce spiszę wyrazy, których najczęściej używam, a obok zapiszę ich synonimy i do końca tygodnia będę używać określeń bliskoznacznych, a nie tych, co zwykle.
Jeżeli ktoś z Was zauważył, że nadużywam jakiegoś słowa, to proszę o pozostawienie go w komentarzu - dzięki Wam poszerzę swój zakres słownictwa :)
Miałam małą obsuwę czasową - zaczęłam nie 01.12 ale w poniedziałek 03.12. Bardzo dużo zadań wykonywałam nocami, bo nie chciałam ich robić byle jak, a bardzo dużo pracowałam - ponad 60 godzin, a do tego musiałam jeszcze wcisnąć studia i naukę. Był to dla mnie więc bardzo trudny tydzień, zwłaszcza że dodatkowo spędziłam około 10 godzin w laboratorium, ponieważ odrabiałam ćwiczenia.
Życie ratował mi krem chłodząco-relaksujący do stóp, którym smarowałam nie tylko stopy, ale także łydki, po kilka razy dziennie. Dzięki niemu byłam w stanie w ogóle stać na nogach. Pomogła także szczotka do masażu ciała, którą wykonywałam drenaż limfatyczny i krople do oczu, dzięki którym widziałam cokolwiek, po spaniu przez tydzień po 2-3 godziny. Dużo adrobiłam, ale jeszcze drugie tyle przede mną. Wiem jednak, że dam radę, bo poprzedni tydzień umocnił mnie w przekonaniu, że nieważne ile jest pracy do zrobienia i jak mało czasu - jeżeli ktoś bardzo chce, da radę.
Dobra, tyle słowem wstępu, przejdźmy do rzeczy, a właściwie do podsumowania pierwszego tygodnia zmian.
Wyrzucanie rzeczy szło mi średnio, bo wcześniej we wrześniu, po wyprowadzce lokatora, kiedy z jego pokoju urządzałam sobie biuro i garderobę wyrzuciłam sporo rzeczy. Mimo to jednak udało mi się wyrzucić sporo rzeczy. Wyrzuciłam kilka torebek, które trzymałam "na wszelki wypadek" i i tak ich nie nosiłam, plecaki, które do niczego się nie nadawały, ale "A może jeszcze kiedyś będą potrzebne...". Poza tym uporządkowałam notatki z obecnego roku akademickiego, posprzątałam lodówkę, wyrzuciłam kilka przeterminowanych kosmetyków.
Lista Stu - stworzyłam ją i oczywiście jak tylko znajdę chwilę, znajdzie się na blogu. Nie stwarzałam jej od początku, bo podwaliny do jej napisania miałam już zrobione w postaci listy Things to do before I die. O tym zadaniu mogę powiedzieć tylko jedno - nie wiedziałam, że przez rok od jej stworzenia moje cele i priorytety aż tak się zmienią. Część marzeń pozostała taka sama, ale sporo zmieniłam. W sumie to dobrze, że wyzwanie zmotywowało mnie do zrobienia jej na nowo, bo zabierałam się do tego od kilku miesięcy. Skąd nagła zmiana? Zmiany dzieją się we mnie i zauważyłam to już dawno temu. Jestem silniejsza niż dawniej. Paradoksalnie wszystkie wydarzenia, które wydarzyły się w moim życiu ( a często nie były zbyt przyjemne) wzmocniły mnie. Dzięki nim wiem czego chcę i kim jestem. Dzięki temu mam jasno określone cele.
Strefy poprawy i strefy eksperckie - nad tym pracowałam dłużej, bo chciałam ująć wszystko nad czym chcę pracować.
W strefach poprawy wybrałam pracę nad organizacją czasu, wyplewieniem bałaganiarstwa, prokrastynacji, zwiększeniem chęci do pracy i pracowitości, ale także nad wybieraniem priorytetów, uniezależnieniem się psychiczny od kilku osób, wydobyciem z siebie swojej siły, mktóra w niektórych sytuacjach siedzi gdzieś głęboko uśpiona. Postanowiłam też popracować nad swoją nerwowością - i tak jest już duuużo lepiej niż kilka lat temu, ale dalej chciałabym być bardziej 'zen'.
Jeżeli chodzi o strefy eksperckie, to miałam wybrać 3 cele związane z pracą zawodową, karierą, 2 dotyczące związków z innymi ludźmi, 4 dotyczące samorozwoju i 2 związane z trybem życia. Zmodyfikowałam jednak nieco ten punkt.
STUDIA, KARIERA:
1. Przeprowadzić badania naukowe
2. Wyjechać na konferencję
3. Opublikować artykuł w gazecie uczelnianej
4. Zdać sesję na jednym z kierunków w pierwszych terminach.
5. Walczyć o stypendium na chemii.
SAMOROZWÓJ:
1. Skończyć prawo jazdy
2. Nauczyć się lepiej organizować czas i pracę.
3. Czytać 2 książki miesięcznie i poświęcać chociaż 30 minut tygodniowo na przeczytanie artykułu dotyczącego moich zainteresowań lub studiów.
4. Praca nad pewnością siebie
5. Rosyjski - czytanie, pisanie i podstawowe rozmowy
6. Francuski - przez rok przerobić A1 i A2.
7. Angielski - opanować go tak, by móc swobodnie rozmawiać i oglądać filmy, przysiąść do nauki na test do Erasmusa (planuję zdać go w przyszłym roku).
TRYB ŻYCIA:
1. Wcześniej wstawać
2. Ćwiczyć 3 razy w tygodniu
3. Przestać zapominać o posiłkach i jeść 4-5 razy dziennie
4. Codziennie jeść chociaż jeden owoc lub warzywo.
ZWIĄZKI Z LUDŹMI:
1. Być lepszym obserwatorem otoczenia - jestem dobrym słuchaczem, ale często nie zauważam że coś gryzie moich znajomych zanim mi o tym nie powiedzą
2. Być bardziej delikatną w tym co mówię - czasami mówię prosto z mostu i mimo, że moi znajomi nie obrażają się o to, to ja mam wrażenie, że czasami mogłabym powiedzieć coś delikatniej.
Tak więc teraz pracuję nad 18 zadaniami. Podzieliłam je na mniejsze zadania, dzięki czemu łatwiej mi się za to zabrać. O ich realizacji napiszę w osobnym poście.
Zapisywanie wydatków - dla mnie nic nowego, prowadzę takie zapiski od ponad miesiąca i widzę różnicę w wydawaniu pieniędzy - tyle na ten temat.
* * *
Zaczynamy TYDZIEŃ DRUGI wyzwania "Zmień swoje życie w 30 dni". Motywem przewodnim tego tygodnia jest próbowanie nowych rzeczy. W tym tygodniu chodzi o to, byśmy przekonali się, że nie ma rzeczy niemożliwych i odkryli pewne sfery, których wcześniej nie znaliśmy - przeczytali nową książkę, posłuchali innego gatunku muzyki, zjedli nową potrawę albo po prostu wracali do domu inną trasą niż zwykle. Chodzi tu przecież także o walkę z rutyną!
W tym tygodniu rozwijamy także swoje cechy eksperckie między innymi czytając fachową literaturę.
Od wtorku będę stosować metodę "Planuj i osiągaj!" składającą się z dwóch etapów.
Etap pierwszy - co wieczór zastanawiam się, co chcę osiągnąć kolejnego dnia i robię dokładny plan zadań, nie pomijam niczego.
Etap drugi - kolejnego dnia wieczorem, zanim zacznę planować następny dzień, przeglądam listę i patrzę, co udałoby mi się zrobić. Analizuję także, dlaczego nie udało mi się czegoś osiągnąć lub dzięki jakim cechom osiągnęłam konkretny cel.
Czwartek będzie 'dniem nowych słów'. Na kartce spiszę wyrazy, których najczęściej używam, a obok zapiszę ich synonimy i do końca tygodnia będę używać określeń bliskoznacznych, a nie tych, co zwykle.
Jeżeli ktoś z Was zauważył, że nadużywam jakiegoś słowa, to proszę o pozostawienie go w komentarzu - dzięki Wam poszerzę swój zakres słownictwa :)
piątek, grudnia 7
Seria "Wydajniejsza nauka" cz. 1 - Jak zwiększyć swoją wydajność w trakcie nauki?
Marzy Ci się usiąść przy biurku i bez zbędnego ociągania się zrobić wszystko, co musisz, ale ciągle nie wychodzi? Stosowałeś już różne techniki nauki, zapamiętywania i zmniejszenia niechęci do nauki i dalej nic? A może chcesz po prostu zwiększyć swoją produktywność podczas nauki albo masz problem z rozpraszaniem? W takim razie mam dla Ciebie kilka prostych rad jak nie rozpraszać się tak łatwo i pomóc sobie w zrobieniu zamierzonej pracy.
Przede wszystkim ważne jest, żebyśmy zadbali o nasz własny komfort w trakcie nauki. Warto więc, przed rozpoczęciem nauki posprzątać pokój, zamknąć drzwi wejściowe od mieszkania na zamek, by żadne głosy z zewnątrz nas nie rozpraszały - domownicy mają przecież klucze, a my świadomi zamknięcia drzwi nie musimy się niepotrzebnie odrywać od nauki i stresować.
Jeżeli macie własny pokój zamknijcie drzwi, co pozwoli Wam się odgrodzić od tego, co dzieje się w pozostałej części domu i zniweluje hałasy. Jeżeli z różnych przyczyn nie macie własnego pokoju polecam zaopatrzenie się w stopery do uszu, dzięki czemu możecie się spokojnie się uczyć, nawet gdy wasz współlokator ogląda np. film. Warto również w takiej sytuacji zakupić parawan by móc odseparować część, w której się uczymy od reszty pokoju.
Ponieważ w czasie nauki łatwo się dekoncentrujemy, polecam zrobienie przed rozpoczęciem nauki kilku kanapek, herbaty, wody z cytryną czy soku i zaniesienie ich do naszego pokoju. Warto zabrać ze sobą również ulubiony owoc czy przekąskę. Dlaczego? Po pierwsze przerwy, które będziemy robić będą krótsze. Po drugie - mając w jednym pomieszczeniu wszystko czego potrzebujemy możemy więcej czasu spędzić na nauce robiąc tylko drobne przerwy.
Warto także wyłączyć laptopa i na przykład wynieść go do innego pomieszczenia albo schować np. w szafce. Korzystajmy z niego kiedy naprawdę tego potrzebujemy, ale niech to nie będzie wymówką do wchodzenia na portale społecznościowe czy blogi. Dlatego moim zdaniem lepiej będzie wydrukować sobie wszystko czego potrzebujemy przed rozpoczęciem nauki i schować laptopa.
Kiedy już siadamy do biurka warto poświęcić 5 minut na posprzątanie go - schowanie niepotrzebnych rzeczy, papierów, rozpraszaczy i wyjęcie wszystkiego co będzie potrzebne.
By zwiększyć swoją produktywność ja stosuję trick, który podpatrzyłam na jakimś filmie z poradami o efektywnej nauce - po swojej prawej stronie zawsze kładę kalendarz, który jest otwarty na dacie, która mnie interesuje i po kolei, tak jak mam zapisane w kalendarzu robię wszystko co muszę i odznaczam zrobione zadania. Otwarcie go na stronie, której używamy zaoszczędza nam czasu na przeglądaniu stron w poszukiwaniu zadań, które mamy wykonać.
W ten sposób wykonuję wszystkie rzeczy, które mam do zrobienia.
Moja ostatnia wskazówka - po skończonej nauce sprzątnij jeszcze raz biurko, dzięki czemu nie będziesz musiał robić tego jutro, zanim zaczniesz się uczyć.
Porady w jaki sposób uczyć się różnych przedmiotów już w następnej notce. Do zobaczenia!
Przede wszystkim ważne jest, żebyśmy zadbali o nasz własny komfort w trakcie nauki. Warto więc, przed rozpoczęciem nauki posprzątać pokój, zamknąć drzwi wejściowe od mieszkania na zamek, by żadne głosy z zewnątrz nas nie rozpraszały - domownicy mają przecież klucze, a my świadomi zamknięcia drzwi nie musimy się niepotrzebnie odrywać od nauki i stresować.
Jeżeli macie własny pokój zamknijcie drzwi, co pozwoli Wam się odgrodzić od tego, co dzieje się w pozostałej części domu i zniweluje hałasy. Jeżeli z różnych przyczyn nie macie własnego pokoju polecam zaopatrzenie się w stopery do uszu, dzięki czemu możecie się spokojnie się uczyć, nawet gdy wasz współlokator ogląda np. film. Warto również w takiej sytuacji zakupić parawan by móc odseparować część, w której się uczymy od reszty pokoju.
Ponieważ w czasie nauki łatwo się dekoncentrujemy, polecam zrobienie przed rozpoczęciem nauki kilku kanapek, herbaty, wody z cytryną czy soku i zaniesienie ich do naszego pokoju. Warto zabrać ze sobą również ulubiony owoc czy przekąskę. Dlaczego? Po pierwsze przerwy, które będziemy robić będą krótsze. Po drugie - mając w jednym pomieszczeniu wszystko czego potrzebujemy możemy więcej czasu spędzić na nauce robiąc tylko drobne przerwy.
Warto także wyłączyć laptopa i na przykład wynieść go do innego pomieszczenia albo schować np. w szafce. Korzystajmy z niego kiedy naprawdę tego potrzebujemy, ale niech to nie będzie wymówką do wchodzenia na portale społecznościowe czy blogi. Dlatego moim zdaniem lepiej będzie wydrukować sobie wszystko czego potrzebujemy przed rozpoczęciem nauki i schować laptopa.
Kiedy już siadamy do biurka warto poświęcić 5 minut na posprzątanie go - schowanie niepotrzebnych rzeczy, papierów, rozpraszaczy i wyjęcie wszystkiego co będzie potrzebne.
By zwiększyć swoją produktywność ja stosuję trick, który podpatrzyłam na jakimś filmie z poradami o efektywnej nauce - po swojej prawej stronie zawsze kładę kalendarz, który jest otwarty na dacie, która mnie interesuje i po kolei, tak jak mam zapisane w kalendarzu robię wszystko co muszę i odznaczam zrobione zadania. Otwarcie go na stronie, której używamy zaoszczędza nam czasu na przeglądaniu stron w poszukiwaniu zadań, które mamy wykonać.
W ten sposób wykonuję wszystkie rzeczy, które mam do zrobienia.
Moja ostatnia wskazówka - po skończonej nauce sprzątnij jeszcze raz biurko, dzięki czemu nie będziesz musiał robić tego jutro, zanim zaczniesz się uczyć.
Porady w jaki sposób uczyć się różnych przedmiotów już w następnej notce. Do zobaczenia!
czwartek, grudnia 6
Raport z pola bitwy.
Powiem tak - cały listopad minął mi pod znakiem stagnacji i zastoju emocjonalnego, naukowego i zawodowego. Żeby jednak równowaga została zachowana grudzień jest niesamowicie pracowity. I to od pierwszego dnia miesiąca. Ale po kolei...
Przede wszystkim - dostałam nową pracę. Świetny zespół, wyrozumiały kierownik, elastyczny grafik - wszystko czego dusza zapragnie. Jedyne, co nieco mnie przeraża - w tym miesiącu mam do wypracowania 116 godzin w 15 dni! Ale wszystko jest dopięte na ostatni guzik!
Po drugie - studia dosłownie mnie pochłonęły! Zaczęłam nadrabiać, nadganiać, biegać między wykładowcami by napisać zaległe kolokwia. Ostatnie 3 dni spędziłam głównie w laboratorium nadrabiając doświadczenia. Jeszcze jedno muszę odrobić za tydzień i jeden przedmiot do przodu!
Po trzecie - projekt-wyzwanie "Zmień swoje życie w 30 dni" - jestem na etapie sprzątania i tworzenia listy 100. Wiem, że powinnam ją skończyć wczoraj, ale od kilku dni nie ma mnie w domu po 15 godzin, a kiedy już wrócę - prysznic, notatki, krótka nauka, kolacja, 3 godziny snu i od nowa!
Tak więc już wiecie co u mnie - dzieje się bardzo bardzo dużo! Nawet nie mam chwili żeby przeczytać wiadomości, więc gdyby nawet jutro miała spaść na Wrocław bomba atomowa nie mam o tym zielonego pojęcia!
Pozdrawiam z pola bitwy i obiecuję jutro, a najpóźniej w sobotę wieczorem zaległy post z serii naukowej!
Przede wszystkim - dostałam nową pracę. Świetny zespół, wyrozumiały kierownik, elastyczny grafik - wszystko czego dusza zapragnie. Jedyne, co nieco mnie przeraża - w tym miesiącu mam do wypracowania 116 godzin w 15 dni! Ale wszystko jest dopięte na ostatni guzik!
Po drugie - studia dosłownie mnie pochłonęły! Zaczęłam nadrabiać, nadganiać, biegać między wykładowcami by napisać zaległe kolokwia. Ostatnie 3 dni spędziłam głównie w laboratorium nadrabiając doświadczenia. Jeszcze jedno muszę odrobić za tydzień i jeden przedmiot do przodu!
Po trzecie - projekt-wyzwanie "Zmień swoje życie w 30 dni" - jestem na etapie sprzątania i tworzenia listy 100. Wiem, że powinnam ją skończyć wczoraj, ale od kilku dni nie ma mnie w domu po 15 godzin, a kiedy już wrócę - prysznic, notatki, krótka nauka, kolacja, 3 godziny snu i od nowa!
Tak więc już wiecie co u mnie - dzieje się bardzo bardzo dużo! Nawet nie mam chwili żeby przeczytać wiadomości, więc gdyby nawet jutro miała spaść na Wrocław bomba atomowa nie mam o tym zielonego pojęcia!
Pozdrawiam z pola bitwy i obiecuję jutro, a najpóźniej w sobotę wieczorem zaległy post z serii naukowej!
sobota, grudnia 1
Nowe wyzwanie!
Ostatnio przeglądam sporo inspirujących stron czy blogów, dzięki którym mój umysł aż kipi od nowych pomysłów i rwie się do zmian. Bardzo dużo czasu spędziłam ostatnio przeglądając bloga Edyty - lifeskillsacademy. Edyta jest psychologiem i pisze między innymi o organizacji czasu i osiąganiu celów. Myślę, że to odpowiednia osoba na odpowiednim miejscu, ponieważ poza pracą ma jeszcze dom, męża i małą córeczkę. Prowadzi szkolenia i własną firmę, więc jak nikt inny rozumie, że wszyscy mamy za mało czasu. Poza tym jej porady nie są suche i niewypróbowane jak w niektórych poradnikach - pisze o tym, co sama wypróbowała.
Ale dość o Edycie - czas na wyzwanie. Wyzwanie, które odkryłam dzięki jej blogowi. "Zmień swoje życie w 30 dni" - tak brzmi tytuł wyzwania. 30 dni - 30 wielkich zadań do wykonania, które mają sprawić, że spojrzę inaczej na siebie, dostrzegę mnóstwo możliwości i uwierzę, że mogę zrealizować wszystko co chcę. Trzydziestodniowy program - 4 tygodnie, a każdy inny, bo wyzwanie dzieli się na tematyczne tygodnie.
Tydzień pierwszy - Tydzień Wyrzucania Zbędnych Rzeczy.
Tydzień drugi - Tydzień Próbowania Czegoś Nowego.
Tydzień trzeci - Tydzień Perfekcyjnego Stylu Życia.
Tydzień czwarty - Tydzień Planowania Swojego Czasu.
Zaczynam... 1 grudnia, czyli dziś. Postanowiłam, że grudzień właśnie, mimo, że jest dla mnie chyba najbardziej pracowitym miesiącem w tym roku będzie miesiącem zmian. Dlaczego? Bo chcę żeby nowy rok był jeszcze lepszy. Chcę wejść w Nowy Rok z nowymi umiejętnościami, nowymi, dobrymi nawykami i pełna energii.
Na czym polega pierwszy tydzień?
W pierwszym tygodniu wyrzucamy wszystkie niepotrzebne rzeczy - zepsute, które nie da się naprawić, te które przeszkadzają.
Zasada: Każdego dnia wyrzucasz co najmniej 1 niepotrzebną rzecz - niepotrzebna to taka, która jest zniszczona, nie da się jej sprzedać ani oddać, przeszkadza.
Niepotrzebne rzeczy mogą być wszędzie - mam zamiar przeszukać wszystko - szafę, kosmetyczkę, bagażnik, biurko. Ten tydzień to dobry czas, by zrobić porządek z książkami, gazetami, czy zbędnymi papierkami z torebki.
Ponieważ każdy dzień tygodnia ma dodatkowe zadanie, dziś i jutro spędzę na spisaniu "Listy Stu", czyli 100 swoich marzeń, celów. Ponieważ listę "Things to do before I die" stworzyłam ponad rok temu myślę, że najwyższy czas ją przeorganizować, bo tak jak zmienia się życie, tak zmieniają się nasze marzenia. Poniedziałek spędzę na sporządzaniu Strefy Poprawy i Stref eksperckich - czyli stref, w których powinnam się poprawić i stref, w których jestem lepsza od innych i tym bardziej powinnam je rozwijać.
We wtorek zajmę się wyborem 3 celów związanych z pracą zawodową, karierą, 2 dotyczących związków z innymi ludźmi, 4 dotyczących samorozwoju i 2 związanych z trybem Twojego życia
i określeniem, przy asyście kalendarza, daty realizacji każdego z tych celów. Określę też najbliższe możliwe działanie, które przybliży mnie do realizacji tych 11 celów.
Sobota, czyli ostatni dzień pierwszego tygodnia ma przebiegać pod hasłem: i ja mogę być bogatszy!
Polega to na zapisywaniu od tego dnia wszystkich przychodów i wydatków, zbieraniu paragonów, biletów, sporządzaniu listy zakupów, kupowaniu tylko tego, co naprawdę potrzebne.
Myślę, że to ciekawe wyzwanie, które może nauczyć mnie wielu ciekawych rzeczy i przysporzyć nowych doświadczeń. Mam nadzieję, że tak właśnie będzie. A może ktoś jest chętny by dołączyć do mnie i razem ze mną przechodzić przez wyzwanie?
Ale dość o Edycie - czas na wyzwanie. Wyzwanie, które odkryłam dzięki jej blogowi. "Zmień swoje życie w 30 dni" - tak brzmi tytuł wyzwania. 30 dni - 30 wielkich zadań do wykonania, które mają sprawić, że spojrzę inaczej na siebie, dostrzegę mnóstwo możliwości i uwierzę, że mogę zrealizować wszystko co chcę. Trzydziestodniowy program - 4 tygodnie, a każdy inny, bo wyzwanie dzieli się na tematyczne tygodnie.
Tydzień pierwszy - Tydzień Wyrzucania Zbędnych Rzeczy.
Tydzień drugi - Tydzień Próbowania Czegoś Nowego.
Tydzień trzeci - Tydzień Perfekcyjnego Stylu Życia.
Tydzień czwarty - Tydzień Planowania Swojego Czasu.
Zaczynam... 1 grudnia, czyli dziś. Postanowiłam, że grudzień właśnie, mimo, że jest dla mnie chyba najbardziej pracowitym miesiącem w tym roku będzie miesiącem zmian. Dlaczego? Bo chcę żeby nowy rok był jeszcze lepszy. Chcę wejść w Nowy Rok z nowymi umiejętnościami, nowymi, dobrymi nawykami i pełna energii.
Na czym polega pierwszy tydzień?
W pierwszym tygodniu wyrzucamy wszystkie niepotrzebne rzeczy - zepsute, które nie da się naprawić, te które przeszkadzają.
Zasada: Każdego dnia wyrzucasz co najmniej 1 niepotrzebną rzecz - niepotrzebna to taka, która jest zniszczona, nie da się jej sprzedać ani oddać, przeszkadza.
Niepotrzebne rzeczy mogą być wszędzie - mam zamiar przeszukać wszystko - szafę, kosmetyczkę, bagażnik, biurko. Ten tydzień to dobry czas, by zrobić porządek z książkami, gazetami, czy zbędnymi papierkami z torebki.
Ponieważ każdy dzień tygodnia ma dodatkowe zadanie, dziś i jutro spędzę na spisaniu "Listy Stu", czyli 100 swoich marzeń, celów. Ponieważ listę "Things to do before I die" stworzyłam ponad rok temu myślę, że najwyższy czas ją przeorganizować, bo tak jak zmienia się życie, tak zmieniają się nasze marzenia. Poniedziałek spędzę na sporządzaniu Strefy Poprawy i Stref eksperckich - czyli stref, w których powinnam się poprawić i stref, w których jestem lepsza od innych i tym bardziej powinnam je rozwijać.
We wtorek zajmę się wyborem 3 celów związanych z pracą zawodową, karierą, 2 dotyczących związków z innymi ludźmi, 4 dotyczących samorozwoju i 2 związanych z trybem Twojego życia
i określeniem, przy asyście kalendarza, daty realizacji każdego z tych celów. Określę też najbliższe możliwe działanie, które przybliży mnie do realizacji tych 11 celów.
Sobota, czyli ostatni dzień pierwszego tygodnia ma przebiegać pod hasłem: i ja mogę być bogatszy!
Polega to na zapisywaniu od tego dnia wszystkich przychodów i wydatków, zbieraniu paragonów, biletów, sporządzaniu listy zakupów, kupowaniu tylko tego, co naprawdę potrzebne.
Myślę, że to ciekawe wyzwanie, które może nauczyć mnie wielu ciekawych rzeczy i przysporzyć nowych doświadczeń. Mam nadzieję, że tak właśnie będzie. A może ktoś jest chętny by dołączyć do mnie i razem ze mną przechodzić przez wyzwanie?
piątek, listopada 30
Podsumowanie wyzwania "Listopad miesiącem bez zakupów"
I tak oto zakończyło się z dniem dzisiejszym moje trzydziestodniowe wyzwanie - listopad miesiącem bez zakupów. O tym dlaczego zdecydowałam się na takie wyzwanie pisałam tutaj. Teraz przyszedł czas by podzielić się z Wami refleksjami na ten temat.
Czy wytrwałam? Tak, wytrwałam! Przyznam się szczerze - kupiłam jedną czerwoną szminkę, ale tylko dlatego, że używam jej naprawdę często, a poprzednia się skończyła.
Czy było ciężko? Na początku było, ale z czasem pokusa była coraz mniejsza?
Co zauważyłam? Przede wszystkim zauważyłam, że gotówka nie wypływa z mojego portfela, co zdarzało się wcześniej. Poza tym zauważyłam, że da się żyć bez kupowania co miesiąc nowego lakieru czy koszulki. Zauważyłam też zużycie kilku produktów, których zaczęłam używać częściej i zużyłam kilka kosmetyków do pielęgnacji ciała - między innymi żel do twarzy, żel pod prysznic i szampon. Pewnie dla Was to standard, ale dla mnie - niesamowitego chomika - duże zdziwienie, ponieważ posiadając kilka żeli pod prysznic czy szamponów i używając ich zamiennie, nie byłam w stanie zużyć ich w standardowym czasie, w jakim powinno się je zużywać. Zauważyłam także, że przecież nie umrę, nic nie kupując, sklepy są przecież otwarte codziennie, a półki sklepowe zapełnione towarem.
Ile udało mi się zaoszczędzić? Około 200 złotych.
Na co przeznaczę zaoszczędzone pieniądze? Zaoszczędzone pieniądze postanowiłam przeznaczyć na dodatkowe lekcje jazdy, ponieważ do 19 stycznia mam zamiar wyrobić się ze zrobieniem prawa jazdy. Część z tych pieniędzy przeznaczyłam też na prezent mikołajkowy dla mojego partnera.
Czy zmieniło się moje podejście do kupowania? Zdecydowanie tak. Jak już napisałam wyżej - teraz wiem, że mogę żyć bez kupowania 'na zapas', bo uświadomiłam sobie, ze sklepy są przecież otwarte codziennie i towaru nigdy nie brakuje. Dodatkowo uświadomiłam sobie, skąd moja potrzeba kupowania na zapas - jest kilka przyczyn. Po pierwsze, od kiedy byłam małą dziewczynką słyszałam opowieści mojej babci o czasach, kiedy ona była w moim wieku - a panowała wtedy II wojna światowa i praktycznie nic nie było można kupić, a jeżeli już coś było dostępne to było w niesamowitych cenach, a że moja babcia pochodziła z bardzo biednej i wielodzietnej rodziny, to mogli polegać tylko na tym, co sami wyhodują. To bardzo odbiło się na mojej psychice, ale nigdy nie zwracałam na to uwagi. Dodatkowo, na moją chęć kupowania 'na zapas' mocno wpłynął fakt, że kiedy byłam w podstawówce moi rodzice mieli poważne problemy finansowe - poradziliśmy sobie tylko dzięki pomocy dziadków. I dopiero w listopadzie, powstrzymując się od kupna kolejnego szamponu, dotarło do mnie, dlaczego chcę go kupić, mimo, że w szafce mam jeszcze dwa. Pomyślałam wtedy "ok, obiecałam sobie, że nie będę nic kupować, ale co jeżeli za miesiąc skończą mi się szampony i akurat nie będę miała pieniędzy, by go kupić?". Odstawiłam wtedy grzecznie ten szampon na półkę, ale całą drogę powrotną myślałam o tym, dlaczego świadomość, że nie będę go kupować spowodowała taką myśl. Dopiero po kilku godzinach zrozumiałam, co jest nie tak. Ten miesiąc bez zakupów pomógł mi się uporać z tą fobią.
Co dalej? Postanowiłam, że wyzwanie na jednym miesiącu się nie skończy. Nie będzie ono jednak polegało na tym, że nie będę mogła kupić sobie nic, poza najpotrzebniejszymi rzeczami, które mi się skończą. Dopuszczam możliwość spełnienia jakiejś swojej zachciewajki raz na jakiś czas. Postanowiłam jednak, że będę kupować rozsądnie - w końcu nie potrzebuję kilku szamponów do włosów czy różowych szminek. Postanowiłam także, zainspirowana kilkoma blogami zacząć nowy blogowy projekt o nazwie "projekt denko". Nie będzie się on pojawiał regularnie, ale co jakiś czas, mam zamiar opisać kilka produktów, które mam zużyłam w ostatnim okresie.
Jeżeli macie te same problemy co ja, to naprawdę zachęcam do spędzenia miesiąca na tym wyzwaniu. Jest to coś dobrego, ponieważ można sporo zaoszczędzić i dowiedzieć się, gdzie niepostrzeżenie ulatują pieniądze, które przecież powinny być w portfelu.
Czy wytrwałam? Tak, wytrwałam! Przyznam się szczerze - kupiłam jedną czerwoną szminkę, ale tylko dlatego, że używam jej naprawdę często, a poprzednia się skończyła.
Czy było ciężko? Na początku było, ale z czasem pokusa była coraz mniejsza?
Co zauważyłam? Przede wszystkim zauważyłam, że gotówka nie wypływa z mojego portfela, co zdarzało się wcześniej. Poza tym zauważyłam, że da się żyć bez kupowania co miesiąc nowego lakieru czy koszulki. Zauważyłam też zużycie kilku produktów, których zaczęłam używać częściej i zużyłam kilka kosmetyków do pielęgnacji ciała - między innymi żel do twarzy, żel pod prysznic i szampon. Pewnie dla Was to standard, ale dla mnie - niesamowitego chomika - duże zdziwienie, ponieważ posiadając kilka żeli pod prysznic czy szamponów i używając ich zamiennie, nie byłam w stanie zużyć ich w standardowym czasie, w jakim powinno się je zużywać. Zauważyłam także, że przecież nie umrę, nic nie kupując, sklepy są przecież otwarte codziennie, a półki sklepowe zapełnione towarem.
Ile udało mi się zaoszczędzić? Około 200 złotych.
Na co przeznaczę zaoszczędzone pieniądze? Zaoszczędzone pieniądze postanowiłam przeznaczyć na dodatkowe lekcje jazdy, ponieważ do 19 stycznia mam zamiar wyrobić się ze zrobieniem prawa jazdy. Część z tych pieniędzy przeznaczyłam też na prezent mikołajkowy dla mojego partnera.
Czy zmieniło się moje podejście do kupowania? Zdecydowanie tak. Jak już napisałam wyżej - teraz wiem, że mogę żyć bez kupowania 'na zapas', bo uświadomiłam sobie, ze sklepy są przecież otwarte codziennie i towaru nigdy nie brakuje. Dodatkowo uświadomiłam sobie, skąd moja potrzeba kupowania na zapas - jest kilka przyczyn. Po pierwsze, od kiedy byłam małą dziewczynką słyszałam opowieści mojej babci o czasach, kiedy ona była w moim wieku - a panowała wtedy II wojna światowa i praktycznie nic nie było można kupić, a jeżeli już coś było dostępne to było w niesamowitych cenach, a że moja babcia pochodziła z bardzo biednej i wielodzietnej rodziny, to mogli polegać tylko na tym, co sami wyhodują. To bardzo odbiło się na mojej psychice, ale nigdy nie zwracałam na to uwagi. Dodatkowo, na moją chęć kupowania 'na zapas' mocno wpłynął fakt, że kiedy byłam w podstawówce moi rodzice mieli poważne problemy finansowe - poradziliśmy sobie tylko dzięki pomocy dziadków. I dopiero w listopadzie, powstrzymując się od kupna kolejnego szamponu, dotarło do mnie, dlaczego chcę go kupić, mimo, że w szafce mam jeszcze dwa. Pomyślałam wtedy "ok, obiecałam sobie, że nie będę nic kupować, ale co jeżeli za miesiąc skończą mi się szampony i akurat nie będę miała pieniędzy, by go kupić?". Odstawiłam wtedy grzecznie ten szampon na półkę, ale całą drogę powrotną myślałam o tym, dlaczego świadomość, że nie będę go kupować spowodowała taką myśl. Dopiero po kilku godzinach zrozumiałam, co jest nie tak. Ten miesiąc bez zakupów pomógł mi się uporać z tą fobią.
Co dalej? Postanowiłam, że wyzwanie na jednym miesiącu się nie skończy. Nie będzie ono jednak polegało na tym, że nie będę mogła kupić sobie nic, poza najpotrzebniejszymi rzeczami, które mi się skończą. Dopuszczam możliwość spełnienia jakiejś swojej zachciewajki raz na jakiś czas. Postanowiłam jednak, że będę kupować rozsądnie - w końcu nie potrzebuję kilku szamponów do włosów czy różowych szminek. Postanowiłam także, zainspirowana kilkoma blogami zacząć nowy blogowy projekt o nazwie "projekt denko". Nie będzie się on pojawiał regularnie, ale co jakiś czas, mam zamiar opisać kilka produktów, które mam zużyłam w ostatnim okresie.
Jeżeli macie te same problemy co ja, to naprawdę zachęcam do spędzenia miesiąca na tym wyzwaniu. Jest to coś dobrego, ponieważ można sporo zaoszczędzić i dowiedzieć się, gdzie niepostrzeżenie ulatują pieniądze, które przecież powinny być w portfelu.
wtorek, listopada 27
Czy istnieje kalendarz idealny?
Dziś kilka słów o kalendarzu, który moim zdaniem może spokojnie startować w starciu najlepszych kalendarzy świata - i wygrać. Pisało o nim kilka blogerek na BGS, ale szczerze mówiąc... nie wierzyłam. I takim niedowiarkiem byłam do momentu, kiedy nie przekonałam się na własnej skórze.
Ale od początku - o czym mowa? O Multiplanerze!
O istnieniu takiego planera dowiedziałam się przypadkowo - w celu promocyjnym. A ponieważ w tym czasie szukałam kalendarza na przyszły rok postanowiłam przetestować. Tak też zrobiłam i nie żałuję!
Ja wybrałam 3planer w rozmiarze B5, koloru bordowego.
Co jako pierwsze zwróciło moją uwagę?
Świetna oprawa kalendarza - jest solidnie wykonany i bardzo elegancki. Papier, z którego jest wykonane wnętrze też jest dobrej jakości.
Poza wyglądem kalendarz ma wiele innych zalet. Najważniejsza, poza jego świetnym wyglądem (nie oszukujmy się, wszyscy lubimy otaczać się ładnymi rzeczami) , to moim zdaniem to możliwość kupienia tego kalendarza, w wersji, która obejmuje czas od października 2012 roku do 2014 roku. Jest to bardzo ekonomiczne, biorąc pod uwagę fakt, że tak naprawdę co roku potrzebujemy nowego kalendarza, a te dostępne w księgarniach w sezonie 'popytu' nie kosztują mało.
Kolejną zaletą jest jego trójdzielność - na organizer, notatnik i kalendarz. Na końcu kalendarza mamy również drugi, dodatkowy notatnik. Moją ulubioną 'funkcją' tego organizera są foldery, czy też bardziej standardowo - zakładki - coś, co zostało chyba stworzone z myślą o mnie! Wcześniej nie spotkałam kalendarza, który miałby podobną funkcję. Część z nich już opisałam kategoriami, a kilka pozostawiłam wolnych, ze względu na to, że organizer ma mi służyć aż SPRAWDZIĆ!!! 16 miesięcy, a wiem, że w międzyczasie dojdzie tam jeszcze kilka rzeczy, które mogą mi się wydać bardzo istotne.
Cenię sobie także zawarty w organizerze notatnik, gdzie mogę swobodnie wpisać listę zakupów, prezentów świątecznych, czy zagadnienia na kolokwium, które muszę powtórzyć. To dla mnie naprawdę bardzo istotne, bo jako dość zapracowana osoba chcę mieć wszystko co najważniejsze w jednym miejscu z dwóch powodów - po pierwsze, dlatego, że lubię wiedzieć, że w jednym miejscu znajdę wszystko, czego potrzebuję, a po drugie ( i bardziej przyziemne) - ponieważ nie muszę zaśmiecać sobie torebki kilkoma notesami i dodatkowo obciążać kręgosłupa niepotrzebnymi kilogramami. Ta funkcja jest dla mnie dużym ułatwieniem - do tej pory nosiłam ze sobą kalendarz i osobno notes, w którym zapisywałam wszystko, co nie mieściło się w miejscach na notatki kalendarza. Miejsce w torebce zabierała mi też teczka, w której nosiłam aktualne plany zajęć na obu uczelniach, plan zajęć fitness na siłowni i grafik z pracy. Teraz zrezygnowałam również z teczki, ponieważ kalendarz jest dodatkowo zabezpieczany przed otwarciem gumką, dzięki czemu wiem, że moje papiery nie będą walać się po całej torebce i nie wyjmę ich w opłakanym stanie.
Do tej pory miałam ogromny problem z dobraniem odpowiedniego kalendarza - za mały, za duży, za mało miejsca na notatki... W moim przypadku także totalnie nie sprawdziły się kalendarze elektroniczne - w kwestii organizacji czasu jestem chyba staroświecka, ale działa na mnie motywująco tylko kartka i papier. Elektronika w tym przypadku - fajnie wygląda, ale nie jest mi z nią zbyt wygodnie. Od kiedy dostałam w swoje łapki 3planer wiem, że znalazłam swój idealny kalendarz i że nie zmienię go na żaden inny.
Tutaj możecie się przyjrzeć innym rodzajom i wykończeniom tego typu plannerów - warto się zastanowić, bo to świetny prezent gwiazdkowy dla siebie i bliskich. Ja już wiem, że podaruję taki mamie i swojemu partnerowi pod choinkę :) Z tego co wiem, trwa także promocja "Kup 3 multiplanery a 4-ty dostaniesz gratis!", więc to chyba dodatkowy argument by podarować taki kalendarz bliskim :)
Ale od początku - o czym mowa? O Multiplanerze!
O istnieniu takiego planera dowiedziałam się przypadkowo - w celu promocyjnym. A ponieważ w tym czasie szukałam kalendarza na przyszły rok postanowiłam przetestować. Tak też zrobiłam i nie żałuję!
Ja wybrałam 3planer w rozmiarze B5, koloru bordowego.
Co jako pierwsze zwróciło moją uwagę?
Świetna oprawa kalendarza - jest solidnie wykonany i bardzo elegancki. Papier, z którego jest wykonane wnętrze też jest dobrej jakości.
Poza wyglądem kalendarz ma wiele innych zalet. Najważniejsza, poza jego świetnym wyglądem (nie oszukujmy się, wszyscy lubimy otaczać się ładnymi rzeczami) , to moim zdaniem to możliwość kupienia tego kalendarza, w wersji, która obejmuje czas od października 2012 roku do 2014 roku. Jest to bardzo ekonomiczne, biorąc pod uwagę fakt, że tak naprawdę co roku potrzebujemy nowego kalendarza, a te dostępne w księgarniach w sezonie 'popytu' nie kosztują mało.
Kolejną zaletą jest jego trójdzielność - na organizer, notatnik i kalendarz. Na końcu kalendarza mamy również drugi, dodatkowy notatnik. Moją ulubioną 'funkcją' tego organizera są foldery, czy też bardziej standardowo - zakładki - coś, co zostało chyba stworzone z myślą o mnie! Wcześniej nie spotkałam kalendarza, który miałby podobną funkcję. Część z nich już opisałam kategoriami, a kilka pozostawiłam wolnych, ze względu na to, że organizer ma mi służyć aż SPRAWDZIĆ!!! 16 miesięcy, a wiem, że w międzyczasie dojdzie tam jeszcze kilka rzeczy, które mogą mi się wydać bardzo istotne.
Cenię sobie także zawarty w organizerze notatnik, gdzie mogę swobodnie wpisać listę zakupów, prezentów świątecznych, czy zagadnienia na kolokwium, które muszę powtórzyć. To dla mnie naprawdę bardzo istotne, bo jako dość zapracowana osoba chcę mieć wszystko co najważniejsze w jednym miejscu z dwóch powodów - po pierwsze, dlatego, że lubię wiedzieć, że w jednym miejscu znajdę wszystko, czego potrzebuję, a po drugie ( i bardziej przyziemne) - ponieważ nie muszę zaśmiecać sobie torebki kilkoma notesami i dodatkowo obciążać kręgosłupa niepotrzebnymi kilogramami. Ta funkcja jest dla mnie dużym ułatwieniem - do tej pory nosiłam ze sobą kalendarz i osobno notes, w którym zapisywałam wszystko, co nie mieściło się w miejscach na notatki kalendarza. Miejsce w torebce zabierała mi też teczka, w której nosiłam aktualne plany zajęć na obu uczelniach, plan zajęć fitness na siłowni i grafik z pracy. Teraz zrezygnowałam również z teczki, ponieważ kalendarz jest dodatkowo zabezpieczany przed otwarciem gumką, dzięki czemu wiem, że moje papiery nie będą walać się po całej torebce i nie wyjmę ich w opłakanym stanie.
Do tej pory miałam ogromny problem z dobraniem odpowiedniego kalendarza - za mały, za duży, za mało miejsca na notatki... W moim przypadku także totalnie nie sprawdziły się kalendarze elektroniczne - w kwestii organizacji czasu jestem chyba staroświecka, ale działa na mnie motywująco tylko kartka i papier. Elektronika w tym przypadku - fajnie wygląda, ale nie jest mi z nią zbyt wygodnie. Od kiedy dostałam w swoje łapki 3planer wiem, że znalazłam swój idealny kalendarz i że nie zmienię go na żaden inny.
Tutaj możecie się przyjrzeć innym rodzajom i wykończeniom tego typu plannerów - warto się zastanowić, bo to świetny prezent gwiazdkowy dla siebie i bliskich. Ja już wiem, że podaruję taki mamie i swojemu partnerowi pod choinkę :) Z tego co wiem, trwa także promocja "Kup 3 multiplanery a 4-ty dostaniesz gratis!", więc to chyba dodatkowy argument by podarować taki kalendarz bliskim :)
poniedziałek, listopada 26
Zapowiedź nowej serii postów!
Zaczynamy nową serię pod tytułem "Wydajniejsza nauka". Notki z tej serii będą ukazywać się co poniedziałek. Mam zamiar dzielić się z Wami sposobami na wydajniejszą naukę, szybsze zapamiętywanie czy robienie notatek.
Seria ma również na celu pomóc mi. Dlaczego? Wiele razy słyszałam, że jestem bardzo zdolna, ale często z moimi zdolnościami wygrywa lenistwo. Sama wiem, że to prawda.Gdybym bardziej przykładała się do nauki na pewno mogłabym zdobyć stypendium. Ale wiecie jak to jest... ulubiony serial, drzemka, usprawiedliwianie się obowiązkami domowymi... i czas ucieka, a ja zabieram się za wszystko na ostatnią chwilę i uczę się na zasadzie 'byle do przodu, byle było 3...".
I wiem, że nie jestem jedyną osobą, która przechodzi przez ten problem.
Dlatego, trochę na przekór sobie postanowiłam zacząć tą serię - przecież zanim o czymś dla Was napiszę, muszę to sprawdzić sama! I powiem Wam, że to działa! Chcąc zacząć tę serię zmieniłam nieco podejście do nauki i potratowałam to nieco jako zabawę, bo przecież chcę przetestować wszystko zanim podzielę się tym z Wami! Inne podejście sprawiło, że nauka nie jest już obowiązkiem a czymś w rodzaju przygody.
Z tego powodu mam nadzieję, że pomogę Wam nie tylko sposobami, o których będę pisać, ale że Wy też zechcecie potraktować to jako 'test metod' i zabawę, dzięki czemu chętniej będziecie zasiadać do nauki!
Seria ma również na celu pomóc mi. Dlaczego? Wiele razy słyszałam, że jestem bardzo zdolna, ale często z moimi zdolnościami wygrywa lenistwo. Sama wiem, że to prawda.Gdybym bardziej przykładała się do nauki na pewno mogłabym zdobyć stypendium. Ale wiecie jak to jest... ulubiony serial, drzemka, usprawiedliwianie się obowiązkami domowymi... i czas ucieka, a ja zabieram się za wszystko na ostatnią chwilę i uczę się na zasadzie 'byle do przodu, byle było 3...".
I wiem, że nie jestem jedyną osobą, która przechodzi przez ten problem.
Dlatego, trochę na przekór sobie postanowiłam zacząć tą serię - przecież zanim o czymś dla Was napiszę, muszę to sprawdzić sama! I powiem Wam, że to działa! Chcąc zacząć tę serię zmieniłam nieco podejście do nauki i potratowałam to nieco jako zabawę, bo przecież chcę przetestować wszystko zanim podzielę się tym z Wami! Inne podejście sprawiło, że nauka nie jest już obowiązkiem a czymś w rodzaju przygody.
Z tego powodu mam nadzieję, że pomogę Wam nie tylko sposobami, o których będę pisać, ale że Wy też zechcecie potraktować to jako 'test metod' i zabawę, dzięki czemu chętniej będziecie zasiadać do nauki!
niedziela, listopada 25
Seria "Zorganizuj się" - tworzenie planu działania.
Budzisz się rano z myślą, że masz tyle rzeczy do zrobienia, ale nie wiesz w co ręce włożyć i od czego zacząć i w efekcie nie robisz nawet 1/4 tego, co powinnaś? Tak, znam to z autopsji. Dlatego wiem też, że jeżeli podejmujemy się jakichkolwiek działań - niezależnie od tego, czy są one zawodowe, szkolne, czy chodzi o przygotowanie świąt dla rodziny - bez planu nie ma szans się udać.
Dlatego przygotowując się do nadrobienia materiału na studiach i załatwiania zaległych spraw urzędowych postanowiłam przygotować sobie plan działania. Nie jest on niesamowicie szczegółowy, ale dzięki niemu wiem, co dokładnie mam do zrobienia i mogę te zadania podzielić na konkretne dni.
Staram się jednak z dnia na dzień planować, co będę robić następnego dnia, ponieważ wiem, że nie zawsze mam ochotę na przykład uczyć się matematyki. Dodatkowo nie narzucam na siebie schematu - zadania mogą być ruchome. Jeżeli na przykład w piątek wieczorem zaplanuję na sobotę naukę chemii, ale akurat mam ochotę uczyć się matematyki to to robię, bo wiem, że za kilka dni mogę nie być wystarczająco skupiona na zadaniach. Ponadto, jeżeli nie wyrobię się w ciągu jednego dnia z jakimś zadaniem, bo okazało się zbyt czasochłonne - mogę do niego wrócić następnego dnia i go dokończyć, dzięki czemu cały plan nie legnie w gruzach. A co najważniejsze - mam możliwość zmiany mniej ważnego zadania na takie, które jest dla mnie bardzo ważne i nie może czekać na przykład tygodnia.
Polecam każdemu zorganizowanie sobie takiego planu - to nic trudnego, mimo że zabiera trochę czasu podczas tworzenia pozwala lepiej wykorzystać czas, kiedy już go mamy.
Jak go zrobić? Może być w różnej formie - pisany ręcznie, robiony komputerowo, w formie mapy myśli albo wykresu. Może to być po prostu zwykła lista zadań wypisana od myślników, ale może to być także tabela.
Ja swoją zebrałam w postaci mocno rozbudowanej tabeli.
Dlatego przygotowując się do nadrobienia materiału na studiach i załatwiania zaległych spraw urzędowych postanowiłam przygotować sobie plan działania. Nie jest on niesamowicie szczegółowy, ale dzięki niemu wiem, co dokładnie mam do zrobienia i mogę te zadania podzielić na konkretne dni.
Staram się jednak z dnia na dzień planować, co będę robić następnego dnia, ponieważ wiem, że nie zawsze mam ochotę na przykład uczyć się matematyki. Dodatkowo nie narzucam na siebie schematu - zadania mogą być ruchome. Jeżeli na przykład w piątek wieczorem zaplanuję na sobotę naukę chemii, ale akurat mam ochotę uczyć się matematyki to to robię, bo wiem, że za kilka dni mogę nie być wystarczająco skupiona na zadaniach. Ponadto, jeżeli nie wyrobię się w ciągu jednego dnia z jakimś zadaniem, bo okazało się zbyt czasochłonne - mogę do niego wrócić następnego dnia i go dokończyć, dzięki czemu cały plan nie legnie w gruzach. A co najważniejsze - mam możliwość zmiany mniej ważnego zadania na takie, które jest dla mnie bardzo ważne i nie może czekać na przykład tygodnia.
Polecam każdemu zorganizowanie sobie takiego planu - to nic trudnego, mimo że zabiera trochę czasu podczas tworzenia pozwala lepiej wykorzystać czas, kiedy już go mamy.
Jak go zrobić? Może być w różnej formie - pisany ręcznie, robiony komputerowo, w formie mapy myśli albo wykresu. Może to być po prostu zwykła lista zadań wypisana od myślników, ale może to być także tabela.
Ja swoją zebrałam w postaci mocno rozbudowanej tabeli.
Mam nadzieję 1 grudnia powiedzieć Wam o tym ile z mojego planu udało mi się wykonać. Mam nadzieję, że post Wam się przydał i zaczniecie tworzyć własne plany działań. A może już takie tworzycie? Chętnie dowiem się co o tym myślicie i z jakich sposobów Wy korzystacie.
środa, listopada 21
Wracam.
Wracam do świata - także tego blogowego. Przechodziłam przez - jak mi się wydawało - chwilowe załamanie, które - jak okazało się w praktyce - było ciężkim przemęczeniem. Po tygodniu wolnego, kiedy nabrałam sił i odpoczęłam zabieram się za wszystko od nowa.
Dlaczego od nowa?
Bo kiedy człowiekowi przez przepracowanie fizycznie brakuje sił, zaczyna się uświadamianie sobie, że wziął na siebie zbyt wiele, że powinien był pewne rzeczy odłożyć na później a nie próbować ciągnąć wszystkie sroki za ogon na raz. I to właśnie była najlepsza lekcja jaką mogłam dostać. I jeszcze jedno w tej sprawie - pamiętajcie - czasami senność, apatia i złe samopoczucie psychiczne to nie chandra, ale znak, by zwolnić tempo. Organizm wie najlepiej czego nam potrzeba, czasami niestety wysyła sprzeczne znaki, ale kiedy już się je prawidłowo rozszyfruje okazuje się, że jak zwykle miał rację.
Co teraz?
Zrezygnowałam z pracy. Przynajmniej na jakiś czas. Żeby na razie trochę zwolnić, a za kilka tygodni na nowo rozpocznę szukanie.
Daję sobie czas do końca miesiąca z nadrobieniem zaległości na studiach, a do końca tygodnia na nadrobienie spraw urzędowych.
Dlaczego od nowa?
Bo kiedy człowiekowi przez przepracowanie fizycznie brakuje sił, zaczyna się uświadamianie sobie, że wziął na siebie zbyt wiele, że powinien był pewne rzeczy odłożyć na później a nie próbować ciągnąć wszystkie sroki za ogon na raz. I to właśnie była najlepsza lekcja jaką mogłam dostać. I jeszcze jedno w tej sprawie - pamiętajcie - czasami senność, apatia i złe samopoczucie psychiczne to nie chandra, ale znak, by zwolnić tempo. Organizm wie najlepiej czego nam potrzeba, czasami niestety wysyła sprzeczne znaki, ale kiedy już się je prawidłowo rozszyfruje okazuje się, że jak zwykle miał rację.
Co teraz?
Zrezygnowałam z pracy. Przynajmniej na jakiś czas. Żeby na razie trochę zwolnić, a za kilka tygodni na nowo rozpocznę szukanie.
Daję sobie czas do końca miesiąca z nadrobieniem zaległości na studiach, a do końca tygodnia na nadrobienie spraw urzędowych.
wtorek, listopada 13
Jesienny blues - i co dalej?
Będę szczera - ostatnio mój nastrój nie jest najlepszy, tak samo zresztą jak moja forma psychiczna. Dopadł mnie tak zwany 'jesienny blues' albo coś w tym stylu. Wszystkie projekty, które miałam zacząć realizować poszły chwilowo w kąt, moje zorganizowanie sięgnęło zera, z porannego wstawania chwilowo nici...
W październiku i na początku listopada miałam kilka nieprzyjemnych sytuacji na uczelni i w pracy i chyba od tego się zaczęło. Na początku nie dawałam za wygraną, starałam się nie dać temu, co działo się w mojej głowie, ale z czasem i narastającymi problemami dałam za wygraną. Ale od początku.
Pod koniec października rzuciłam pracę. Nie chcę ujawniać tutaj zbyt wiele, ale od czasu zmiany kierownika w pracy zaczęło się dziać coraz gorzej - łamano prawa klienta ale także prawa pracownika - między innymi skrócono nam przerwę z pół godzinnej, czyli takiej jaką miałam wpisaną w umowę na 15-minutową, ponieważ... pół godziny to zdecydowanie za dużo, gdy pracujemy po 12 godzin. Dodatkowo zabroniono nam wychodzić poza salon w czasie przerwy w razie, gdyby okazało się, że jesteśmy potrzebne w salonie. Dla niewtajemniczonych w prawa pracownika - każdy ma w czasie przerwy prawo robić co chce - może chodzić na papierosa, pójść na zakupy czy zwyczajnie iść na krótki spacer żeby się dotlenić. To tylko kilka sytuacji, o innych pisać nie mam zamiaru, bo to nie jest odpowiednie miejsce.
Mam nową pracę, niestety za mniejsze pieniądze i umowę zlecenie, ale liczę na to, że w międzyczasie znajdę coś na umowę o pracę.
Co prawda są też plusy tej sytuacji - grafik zależy tak naprawdę ode mnie, pracuję tyle godzin tygodniowo ile mogę, praca nie koliduje ze studiami. Ale mimo to moja szklanka stała się do połowy pusta, a nie do połowy pełna, jak było zazwyczaj.
Teraz jest już lepiej, dzięki trzydniowemu wyjazdowi doładowałam baterie. Co prawda potrzebuję jeszcze chwili by naładować je do pełna, ale wracam do świata i do swoich projektów.
Przede wszystkim chcę się teraz - po raz kolejny - skupić na wczesnym wstawaniu i powrocie do dawnej organizacji czasu. Tak więc znowu zaczynam prowadzić dziennik aktywności żeby zobaczyć co zabiera mi czas, który jeszcze dwa tygodnie temu miałam, a teraz mi go brakuje.
Poza tym czas nadrobić wszystkie zaległości na studiach.
Daję sobie na to wszystko czas do poniedziałku. Wiem, że to mało czasu, bo tylko 6 dni, ale wiem również, że im więcej do zrobienia w krótkim czasie, tym lepiej człowiek potrafi się zorganizować. Wyniki tych działań mam zamiar przedstawić tutaj, w poniedziałek właśnie. Co dokładnie mam zamiar zrealizować?
1. Wrócić do wczesnego wstawania.
2. Wrócić do porannej i wieczornej rutyny, o których ostatnio zapomniałam.
3. Nadrobić zaległości na studiach.
4. Na nowo się zorganizować.
5. Zamieścić tutaj 2 wpisy, które zaczęłam przygotowywać, ale ich zamieszczenie przerwała mi moja chandra.
Podsumowanie - w poniedziałek.
Trzymajcie kciuki!
W październiku i na początku listopada miałam kilka nieprzyjemnych sytuacji na uczelni i w pracy i chyba od tego się zaczęło. Na początku nie dawałam za wygraną, starałam się nie dać temu, co działo się w mojej głowie, ale z czasem i narastającymi problemami dałam za wygraną. Ale od początku.
Pod koniec października rzuciłam pracę. Nie chcę ujawniać tutaj zbyt wiele, ale od czasu zmiany kierownika w pracy zaczęło się dziać coraz gorzej - łamano prawa klienta ale także prawa pracownika - między innymi skrócono nam przerwę z pół godzinnej, czyli takiej jaką miałam wpisaną w umowę na 15-minutową, ponieważ... pół godziny to zdecydowanie za dużo, gdy pracujemy po 12 godzin. Dodatkowo zabroniono nam wychodzić poza salon w czasie przerwy w razie, gdyby okazało się, że jesteśmy potrzebne w salonie. Dla niewtajemniczonych w prawa pracownika - każdy ma w czasie przerwy prawo robić co chce - może chodzić na papierosa, pójść na zakupy czy zwyczajnie iść na krótki spacer żeby się dotlenić. To tylko kilka sytuacji, o innych pisać nie mam zamiaru, bo to nie jest odpowiednie miejsce.
Mam nową pracę, niestety za mniejsze pieniądze i umowę zlecenie, ale liczę na to, że w międzyczasie znajdę coś na umowę o pracę.
Co prawda są też plusy tej sytuacji - grafik zależy tak naprawdę ode mnie, pracuję tyle godzin tygodniowo ile mogę, praca nie koliduje ze studiami. Ale mimo to moja szklanka stała się do połowy pusta, a nie do połowy pełna, jak było zazwyczaj.
Teraz jest już lepiej, dzięki trzydniowemu wyjazdowi doładowałam baterie. Co prawda potrzebuję jeszcze chwili by naładować je do pełna, ale wracam do świata i do swoich projektów.
Przede wszystkim chcę się teraz - po raz kolejny - skupić na wczesnym wstawaniu i powrocie do dawnej organizacji czasu. Tak więc znowu zaczynam prowadzić dziennik aktywności żeby zobaczyć co zabiera mi czas, który jeszcze dwa tygodnie temu miałam, a teraz mi go brakuje.
Poza tym czas nadrobić wszystkie zaległości na studiach.
Daję sobie na to wszystko czas do poniedziałku. Wiem, że to mało czasu, bo tylko 6 dni, ale wiem również, że im więcej do zrobienia w krótkim czasie, tym lepiej człowiek potrafi się zorganizować. Wyniki tych działań mam zamiar przedstawić tutaj, w poniedziałek właśnie. Co dokładnie mam zamiar zrealizować?
1. Wrócić do wczesnego wstawania.
2. Wrócić do porannej i wieczornej rutyny, o których ostatnio zapomniałam.
3. Nadrobić zaległości na studiach.
4. Na nowo się zorganizować.
5. Zamieścić tutaj 2 wpisy, które zaczęłam przygotowywać, ale ich zamieszczenie przerwała mi moja chandra.
Podsumowanie - w poniedziałek.
Trzymajcie kciuki!
niedziela, listopada 4
Seria "Zorganizuj się" - planowanie i zarządzanie czasem
Planowanie, planowanie, wszędzie to planowanie! Ale prawdą jest, że dzięki planowaniu zyskujemy dodatkowy czas, który możemy przeznaczyć na przyjemności. Dlaczego? Bo nie tracimy czasu na zastanawianie się 'co teraz?'.
Jestem osobą, która planuje dosłownie wszystko - od tego, w co będę ubierać się w przyszłym tygodniu, na jaki kolor będę musiała przez to pomalować paznokcie, przez to co zrobię na obiad, aż po obowiązki na kolejny dzień i listy zakupów - tych codziennych, ale także świątecznych.
Niektórzy pewnie stwierdzą, że to zabieranie sobie spontaniczności, ale moim zdaniem na spontaniczność przychodzi czas po obowiązkach, a te chcę wypełnić najlepiej jak mogę, ale także w jak najkrótszym czasie.
Dla mnie planowane działanie to bardziej efektywne działanie. Pozwala też na dobrą organizację dnia czy pracy, ponieważ musimy ustalić priorytety. Dodatkowo planowanie każdego dnia czy zadania pomaga wyrobić sobie systematyczność. Poza tym chyba każdy chciałby poza pracą mieć jeszcze czas na hobby, rodzinę, przyjaciół, kurs jogi czy francuskiego.
Sama jeszcze niedawno myślałam, że nie da się pogodzić pracy, studiów dziennych na dwóch kierunkach, posiadania rodziny ( co prawda w formacie 2+kot, ale jednak ), nauki języków i hobby. A jednak się da. Jedyne, czego do tego potrzeba to dobra organizacja, wyeliminowanie tak zwanych 'zbędnych aktywności i przestać być przedstawicielem pokolenia 'nie mam czasu', bo czasu nie mają tylko leżący 6 stóp pod ziemią. Sama też od tego zaczynałam.
Jak to zrobiłam?
Zaczęłam od prowadzenia dziennika aktywności - przez tydzień w notesie zapisywałam dosłownie wszystkie czynności, czas ich trwania oraz mój poziom energii. Poziom energii był mi potrzebny do określenia, kiedy jestem najbardziej efektywna. Okazało się, że moje 'nie mam czasu' przeznaczam na przeglądanie portali plotkarskich, oglądanie seriali i bezmyślne surfowanie po internecie. Do tej pory raz lub 2 w miesiącu prowadzę dziennik aktywności - sprawdzam samą siebie, czy znów nie popełniam starych błędów. Dzięki dziennikowi aktywności dowiedziałam się, że marnuję około 11h tygodniowo, czyli praktycznie 1,5h dziennie!
Po drugie, posprzątałam mieszkanie. Brzmi śmiesznie, ale posprzątanie przestrzeni wokół siebie powoduje, że nie tracimy czasu na szukanie potrzebnych rzeczy. Pozbyłam się też rzeczy, które nie były przeze mnie użytkowane lub nie miałam związanych z nimi wspomnień. Dlaczego - chociażby dlatego, że w szafie zalegała mi sterta ubrań, których już nie nosiłam, a ja stałam przed nią i nie wiedziałam w co mam się ubrać! Od kiedy w szafie mam mniej ubrań, ale te, które faktycznie noszę, nie mam problemu z szybkim skompletowaniem stroju i wyborem dodatków, bo wiem, że wszystko do siebie pasuje.
Po trzecie - zaczęłam robić najpierw to, co najważniejsze - co z tego, że mam ogromną ochotę poczytać książkę - ważniejsze jest w tym momencie zrobienie prasowania, bo nie mam już czystych ubrań - prasuję. Czytanie poczeka.
Po czwarte - coś, o czym pisałam już w poprzednim poście z tej serii - wypracowałam rutynę. Po raz pierwszy rutynę wypracowałam sobie podczas wyjazdu na praktyki - były one dość męczące, a ja chciałam znaleźć w tym wszystkim jeszcze trochę czasu dla siebie, na ćwiczenia i czytanie. Postanowiłam więc stworzyć pewien rodzaj schematu, jakim będę się posługiwać w trakcie czasu wolnego i tak mi się to spodobało, że postanowiłam przenieść to także do codziennego życia. To naprawdę pomaga - rano praktycznie odruchowo, bez zastanawiania się wykonuję pewne czynności. Tak samo wieczorem. Choćbym była nieziemsko zmęczona wiem, że wieczorem jest czas na przygotowanie posiłku na kolejny dzień i zrobienie prania lub prasowania - i robię to.
Po piąte - robienie list. Listy towarzyszą mi wszędzie - na ważnym spotkaniu, na uczelni, na zakupach. Zapisuję na nich wszystko - od pytań jakie chcę zadać lekarzowi podczas następnej wizyty, zagadnień, które chcę przedyskutować z kierownikiem w pracy, po listę zakupów na obiad czy prezentów na Boże Narodzenie.
Po szóste - kalendarz. Jest ze mną wszędzie - od sklepu mięsnego po spotkanie w sprawie pracy. Zawsze zapisuję w nim wszystkie ważne daty, ale nie tylko - są w nim też moje listy - lista zadań na dany dzień, lista tematów na referaty jakie muszę przygotować, lista zakupów świątecznych, menu na cały tydzień... To jakiego kalendarza używam zobaczycie już we wtorek, a mój sposób prowadzenia kalendarza - w kolejnym odcinku z serii - organizacja.
Pamiętajcie jeszcze o jednym ważnym punkcie - nie da się zarządzać czasem - każdy ma go tyle samo. Trzeba się nauczyć zarządzać sobą w czasie. Bo jedyne nad czym jesteśmy w stanie zapanować, to efektywne wykorzystanie czasu.
Kolejny post z tej serii ukaże się wyjątkowo w czwartek wieczorem lub piątek rano ze względu na mój wyjazd.
Jestem osobą, która planuje dosłownie wszystko - od tego, w co będę ubierać się w przyszłym tygodniu, na jaki kolor będę musiała przez to pomalować paznokcie, przez to co zrobię na obiad, aż po obowiązki na kolejny dzień i listy zakupów - tych codziennych, ale także świątecznych.
Niektórzy pewnie stwierdzą, że to zabieranie sobie spontaniczności, ale moim zdaniem na spontaniczność przychodzi czas po obowiązkach, a te chcę wypełnić najlepiej jak mogę, ale także w jak najkrótszym czasie.
Dla mnie planowane działanie to bardziej efektywne działanie. Pozwala też na dobrą organizację dnia czy pracy, ponieważ musimy ustalić priorytety. Dodatkowo planowanie każdego dnia czy zadania pomaga wyrobić sobie systematyczność. Poza tym chyba każdy chciałby poza pracą mieć jeszcze czas na hobby, rodzinę, przyjaciół, kurs jogi czy francuskiego.
Sama jeszcze niedawno myślałam, że nie da się pogodzić pracy, studiów dziennych na dwóch kierunkach, posiadania rodziny ( co prawda w formacie 2+kot, ale jednak ), nauki języków i hobby. A jednak się da. Jedyne, czego do tego potrzeba to dobra organizacja, wyeliminowanie tak zwanych 'zbędnych aktywności i przestać być przedstawicielem pokolenia 'nie mam czasu', bo czasu nie mają tylko leżący 6 stóp pod ziemią. Sama też od tego zaczynałam.
Jak to zrobiłam?
Zaczęłam od prowadzenia dziennika aktywności - przez tydzień w notesie zapisywałam dosłownie wszystkie czynności, czas ich trwania oraz mój poziom energii. Poziom energii był mi potrzebny do określenia, kiedy jestem najbardziej efektywna. Okazało się, że moje 'nie mam czasu' przeznaczam na przeglądanie portali plotkarskich, oglądanie seriali i bezmyślne surfowanie po internecie. Do tej pory raz lub 2 w miesiącu prowadzę dziennik aktywności - sprawdzam samą siebie, czy znów nie popełniam starych błędów. Dzięki dziennikowi aktywności dowiedziałam się, że marnuję około 11h tygodniowo, czyli praktycznie 1,5h dziennie!
Po drugie, posprzątałam mieszkanie. Brzmi śmiesznie, ale posprzątanie przestrzeni wokół siebie powoduje, że nie tracimy czasu na szukanie potrzebnych rzeczy. Pozbyłam się też rzeczy, które nie były przeze mnie użytkowane lub nie miałam związanych z nimi wspomnień. Dlaczego - chociażby dlatego, że w szafie zalegała mi sterta ubrań, których już nie nosiłam, a ja stałam przed nią i nie wiedziałam w co mam się ubrać! Od kiedy w szafie mam mniej ubrań, ale te, które faktycznie noszę, nie mam problemu z szybkim skompletowaniem stroju i wyborem dodatków, bo wiem, że wszystko do siebie pasuje.
Po trzecie - zaczęłam robić najpierw to, co najważniejsze - co z tego, że mam ogromną ochotę poczytać książkę - ważniejsze jest w tym momencie zrobienie prasowania, bo nie mam już czystych ubrań - prasuję. Czytanie poczeka.
Po czwarte - coś, o czym pisałam już w poprzednim poście z tej serii - wypracowałam rutynę. Po raz pierwszy rutynę wypracowałam sobie podczas wyjazdu na praktyki - były one dość męczące, a ja chciałam znaleźć w tym wszystkim jeszcze trochę czasu dla siebie, na ćwiczenia i czytanie. Postanowiłam więc stworzyć pewien rodzaj schematu, jakim będę się posługiwać w trakcie czasu wolnego i tak mi się to spodobało, że postanowiłam przenieść to także do codziennego życia. To naprawdę pomaga - rano praktycznie odruchowo, bez zastanawiania się wykonuję pewne czynności. Tak samo wieczorem. Choćbym była nieziemsko zmęczona wiem, że wieczorem jest czas na przygotowanie posiłku na kolejny dzień i zrobienie prania lub prasowania - i robię to.
Po piąte - robienie list. Listy towarzyszą mi wszędzie - na ważnym spotkaniu, na uczelni, na zakupach. Zapisuję na nich wszystko - od pytań jakie chcę zadać lekarzowi podczas następnej wizyty, zagadnień, które chcę przedyskutować z kierownikiem w pracy, po listę zakupów na obiad czy prezentów na Boże Narodzenie.
Po szóste - kalendarz. Jest ze mną wszędzie - od sklepu mięsnego po spotkanie w sprawie pracy. Zawsze zapisuję w nim wszystkie ważne daty, ale nie tylko - są w nim też moje listy - lista zadań na dany dzień, lista tematów na referaty jakie muszę przygotować, lista zakupów świątecznych, menu na cały tydzień... To jakiego kalendarza używam zobaczycie już we wtorek, a mój sposób prowadzenia kalendarza - w kolejnym odcinku z serii - organizacja.
Pamiętajcie jeszcze o jednym ważnym punkcie - nie da się zarządzać czasem - każdy ma go tyle samo. Trzeba się nauczyć zarządzać sobą w czasie. Bo jedyne nad czym jesteśmy w stanie zapanować, to efektywne wykorzystanie czasu.
Kolejny post z tej serii ukaże się wyjątkowo w czwartek wieczorem lub piątek rano ze względu na mój wyjazd.
wtorek, października 30
Inspiracje października.
Wojciech Cejrowski
Szczerze polecam programy i książki. Wiem, że nie każdemu może się podobać jego sposób bycia, poglądy i wypowiedzi, ale moim zdaniem to jedna z nielicznych osób ze światka celebrytów, która trzyma się swoich zasad niezależnie od tego, co się o nim mówi i czy podoba się to innym. Większość ludzi już dawno zmieniłaby poglądy na mniej rygorystyczne albo zmieniła ton wypowiedzi na nieco delikatniejszy. On nie. I za to szanuję tego człowieka.
Poza tym jego filmy podróżnicze świetnie przedstawiają miejsca, o których opowiada, a jego książki są jeszcze lepsze. Bardzo polecam także jego program, który robił dla TVNStyle "Po mojemu". Program o kobietach, dla kobiet (i nie tylko, panowie też dowiedzą się wielu ciekawych rzeczy) prowadzony przez mężczyznę, który swoją wiedzą zawstydza niejednego antropologa kulturowego. Wszystko, co przedstawia w tym programie jest w światku antropologicznym (w którym obracam się na codzień) zbadane i zmierzone, ale jeszcze nigdy nie widziałam profesora, który w tak prosty i zabawny sposób próbowałby podzielić się swoją wiedzą. Szczerze polecam.
Rudomi.
Nie jest to kolejny nudny blog o życiu i jedzeniu. Chociaż, w sumie jest - o kocim życiu i kocim jedzeniu, ale na pewno nie nudny! Dwa rude koty - Rysiek i Marchewka - to baza bloga. O nich są anegdoty, filmiki, przemyślenia z życia codziennego osób, które żyją z dwoma kotami. Sama mam (niestety tylko) jednego kota i wiem ile radości przynosi człowiekowi posiadanie takiego zwierzaka. Mój umysł nawet nie ogarnia, ile radości muszą mieć osoby, które posiadają dwa bądź trzy koty. A Rysiek i Marchewka nie są zwykłymi kotami - są niecodzienni i niesamowici. Żeby się przekonać po prostu musicie sami sprawdzić.
Epoka Lodowcowa 4
Zdecydowanie lepsza niż pozostałe 3 części! Więcej śmiechu, żartów - mnie po obejrzeniu tego filmu jeszcze przez 2 godziny bolał brzuch - ze śmiechu. W ślad za poprzednimi częściami, które kolejno opowiadały o epoce lodowcowej, jej zmierzchu, erze dinozaurów, tak i czwarta część przedstawia nam kolejny ważny etap rozwoju Ziemi, czyli podział kontynentów. Oczywiście wątek ten stanowi główną oś fabularną obrazu i został przez scenarzystów uchwycony w bardzo humorystyczny sposób. Złodziejem show tradycyjnie okazuje się jednak wiewiór i jego kolejne perypetie w trakcie niekończącej się pogoni za owocem dębu. Wspaniała jest zarówno otwierająca film wycieczka po jądrze Ziemi, jak i wizyta w mitycznej krainie wszystkich szanujących się futrzanych miłośników żołędzi. Puenta tej ostatniej ma w sobie wręcz coś z powiastki filozoficznej. W filmie nie zabrakło także pochwały tolerancji. Jej posłanniczką jest nowa postać w serii – zdziwaczała, niepoprawna politycznie babcia Sida.
To jak - obejrzycie?
Szczerze polecam programy i książki. Wiem, że nie każdemu może się podobać jego sposób bycia, poglądy i wypowiedzi, ale moim zdaniem to jedna z nielicznych osób ze światka celebrytów, która trzyma się swoich zasad niezależnie od tego, co się o nim mówi i czy podoba się to innym. Większość ludzi już dawno zmieniłaby poglądy na mniej rygorystyczne albo zmieniła ton wypowiedzi na nieco delikatniejszy. On nie. I za to szanuję tego człowieka.
Poza tym jego filmy podróżnicze świetnie przedstawiają miejsca, o których opowiada, a jego książki są jeszcze lepsze. Bardzo polecam także jego program, który robił dla TVNStyle "Po mojemu". Program o kobietach, dla kobiet (i nie tylko, panowie też dowiedzą się wielu ciekawych rzeczy) prowadzony przez mężczyznę, który swoją wiedzą zawstydza niejednego antropologa kulturowego. Wszystko, co przedstawia w tym programie jest w światku antropologicznym (w którym obracam się na codzień) zbadane i zmierzone, ale jeszcze nigdy nie widziałam profesora, który w tak prosty i zabawny sposób próbowałby podzielić się swoją wiedzą. Szczerze polecam.
Rudomi.
Nie jest to kolejny nudny blog o życiu i jedzeniu. Chociaż, w sumie jest - o kocim życiu i kocim jedzeniu, ale na pewno nie nudny! Dwa rude koty - Rysiek i Marchewka - to baza bloga. O nich są anegdoty, filmiki, przemyślenia z życia codziennego osób, które żyją z dwoma kotami. Sama mam (niestety tylko) jednego kota i wiem ile radości przynosi człowiekowi posiadanie takiego zwierzaka. Mój umysł nawet nie ogarnia, ile radości muszą mieć osoby, które posiadają dwa bądź trzy koty. A Rysiek i Marchewka nie są zwykłymi kotami - są niecodzienni i niesamowici. Żeby się przekonać po prostu musicie sami sprawdzić.
Epoka Lodowcowa 4
Zdecydowanie lepsza niż pozostałe 3 części! Więcej śmiechu, żartów - mnie po obejrzeniu tego filmu jeszcze przez 2 godziny bolał brzuch - ze śmiechu. W ślad za poprzednimi częściami, które kolejno opowiadały o epoce lodowcowej, jej zmierzchu, erze dinozaurów, tak i czwarta część przedstawia nam kolejny ważny etap rozwoju Ziemi, czyli podział kontynentów. Oczywiście wątek ten stanowi główną oś fabularną obrazu i został przez scenarzystów uchwycony w bardzo humorystyczny sposób. Złodziejem show tradycyjnie okazuje się jednak wiewiór i jego kolejne perypetie w trakcie niekończącej się pogoni za owocem dębu. Wspaniała jest zarówno otwierająca film wycieczka po jądrze Ziemi, jak i wizyta w mitycznej krainie wszystkich szanujących się futrzanych miłośników żołędzi. Puenta tej ostatniej ma w sobie wręcz coś z powiastki filozoficznej. W filmie nie zabrakło także pochwały tolerancji. Jej posłanniczką jest nowa postać w serii – zdziwaczała, niepoprawna politycznie babcia Sida.
To jak - obejrzycie?
niedziela, października 28
Listopad miesiącem bez zakupów!
Tak, wiem, obiecałam co niedzielę nowe wpisy z serii organizacji czasu, ale ten tydzień jest dla mnie pełen niespodzianek i dziś, z racji, że w środę obchodzę urodziny, odwiedziła mnie rodzinka. Z tego powodu miałam po prostu zbyt mało czasu, by przygotować dla Was post.
Nie wiem, czy pozostałe dziewczyny z BGS też tak mają, ale w moim przypadku napisanie wyczerpującego temat posta zajmuje mniej więcej 2 do 4, a czasami nawet 5 godzin. Poza stylistycznie poprawną wypowiedzią muszę przecież być przygotowana merytorycznie, do tego często dochodzą jeszcze zdjęcia.
O tym, jak przygotowuję się do napisania posta będziecie mogli przeczytać tutaj w niedługim czasie. Oczywiście, nie każda notka zajmuje tyle czasu - najbardziej czasochłonne są te, w których piszę właśnie o poradach i gdy chcę Wam coś polecić - wtedy chcę być jak najbardziej precyzyjna. Notki takie jak ta, zabierają zazwyczaj mniej czasu, bo opisuję w nich to, co sama dopiero mam zamiar wypróbować.
Ale do sedna tematu - postanowiłam, że listopad będzie miesiącem bez zakupów. Nie oznacza to jednak, że będę chodzić głodna a moja lodówka będzie świecić pustkami. Nie oznacza to także, że mam zamiar jeść tylko to co sama upoluję albo wyhoduję. Mam zamiar przez cały listopad nie kupować ciuchów, kosmetyków, lakierów do paznokci i tym podobnych.
Cel? Po pierwsze - zaoszczędzić, a po drugie - zużyć produkty, które posiadam w swojej szafie/szafce łazienkowej.
Przyczyna? Zauważyłam, że ostatnimi czasy kupuję zbyt dużo ubrań i kosmetyków. Mam kilka podkładów, dwa pudry, trzy róże, chyba tuzin szminek, a o ilości lakierów do paznokci nawet się nie wypowiem... Podczas porannego makijażu prawie zawsze używam mniej więcej tych samych produktów, zmienia się zazwyczaj kolor cienia do powiek i szminki w zależności od tego, co mam na sobie.
Mam też 'dar chomikowania' - widzę promocję na mój ulubiony antyperspirant i co robię? Kupuję. Po co? Na zapas. Tym sposobem mam 3 albo 4 balsamy do ciała, 5 dezodorantów i co najmniej kilka żeli pod prysznic. Dlatego w listopadzie mam zamiar korzystać tylko z tego, co już mam w szafce.
Oczywiście, jeżeli okaże się, że skończył mi się żel do twarzy czy szampon, a takowego nie będę posiadała w szafce, to będę zmuszona go kupić - nie chodzi tu przecież o zapuszczanie się, tylko o zużycie tego, co już mam w szafce i nauczenie się rozsądnego kupowania - w sklepach są przecież pełne półki chemii gospodarczej i kosmetyków pielęgnacyjnych, a 5 minut na kupno pasty do zębów znajdę w swoim szalonym i wypchanym obowiązkami dniu, kiedy ona się skończy.
Będzie jeszcze jedno odstępstwo od reguły - w listopadzie kupuję zimową kurtkę, bo moja stara kurtka ma już 6 lat i raczej nie nadaje się już do noszenia. Ponadto, będzie to prezent urodzinowy od mamy i babci, więc w sumie można powiedzieć, że się nie liczy :)
Mam zamiar kupić też 2 rzeczy - jedną ubraniową, drugą kosmetyczną, ale nie dla siebie. Po prostu co roku kupuję prezenty świąteczne wcześniej - unikam tłoku, pośpiechu i wyższych cen.
Będzie to też sprawdzian dla mnie - czy moja silna wola jest na tyle silna, by w trakcie buszowania po sklepach za prezentami nie kupić czegoś też sobie?
Nagroda - nie przewiduję nagrody materialnej, bo mijałoby się to z celem. Zaoszczędzone pieniądze mam zamiar przeznaczyć na kilka dodatkowych godzin jazd i opłacenie egzaminu prawa jazdy, które mam zamiar skończyć w tym roku.
Raport z miesiąca bez zakupów planuję na 30 listopada :)
Nie wiem, czy pozostałe dziewczyny z BGS też tak mają, ale w moim przypadku napisanie wyczerpującego temat posta zajmuje mniej więcej 2 do 4, a czasami nawet 5 godzin. Poza stylistycznie poprawną wypowiedzią muszę przecież być przygotowana merytorycznie, do tego często dochodzą jeszcze zdjęcia.
O tym, jak przygotowuję się do napisania posta będziecie mogli przeczytać tutaj w niedługim czasie. Oczywiście, nie każda notka zajmuje tyle czasu - najbardziej czasochłonne są te, w których piszę właśnie o poradach i gdy chcę Wam coś polecić - wtedy chcę być jak najbardziej precyzyjna. Notki takie jak ta, zabierają zazwyczaj mniej czasu, bo opisuję w nich to, co sama dopiero mam zamiar wypróbować.
Ale do sedna tematu - postanowiłam, że listopad będzie miesiącem bez zakupów. Nie oznacza to jednak, że będę chodzić głodna a moja lodówka będzie świecić pustkami. Nie oznacza to także, że mam zamiar jeść tylko to co sama upoluję albo wyhoduję. Mam zamiar przez cały listopad nie kupować ciuchów, kosmetyków, lakierów do paznokci i tym podobnych.
Cel? Po pierwsze - zaoszczędzić, a po drugie - zużyć produkty, które posiadam w swojej szafie/szafce łazienkowej.
Przyczyna? Zauważyłam, że ostatnimi czasy kupuję zbyt dużo ubrań i kosmetyków. Mam kilka podkładów, dwa pudry, trzy róże, chyba tuzin szminek, a o ilości lakierów do paznokci nawet się nie wypowiem... Podczas porannego makijażu prawie zawsze używam mniej więcej tych samych produktów, zmienia się zazwyczaj kolor cienia do powiek i szminki w zależności od tego, co mam na sobie.
Mam też 'dar chomikowania' - widzę promocję na mój ulubiony antyperspirant i co robię? Kupuję. Po co? Na zapas. Tym sposobem mam 3 albo 4 balsamy do ciała, 5 dezodorantów i co najmniej kilka żeli pod prysznic. Dlatego w listopadzie mam zamiar korzystać tylko z tego, co już mam w szafce.
Oczywiście, jeżeli okaże się, że skończył mi się żel do twarzy czy szampon, a takowego nie będę posiadała w szafce, to będę zmuszona go kupić - nie chodzi tu przecież o zapuszczanie się, tylko o zużycie tego, co już mam w szafce i nauczenie się rozsądnego kupowania - w sklepach są przecież pełne półki chemii gospodarczej i kosmetyków pielęgnacyjnych, a 5 minut na kupno pasty do zębów znajdę w swoim szalonym i wypchanym obowiązkami dniu, kiedy ona się skończy.
Będzie jeszcze jedno odstępstwo od reguły - w listopadzie kupuję zimową kurtkę, bo moja stara kurtka ma już 6 lat i raczej nie nadaje się już do noszenia. Ponadto, będzie to prezent urodzinowy od mamy i babci, więc w sumie można powiedzieć, że się nie liczy :)
Mam zamiar kupić też 2 rzeczy - jedną ubraniową, drugą kosmetyczną, ale nie dla siebie. Po prostu co roku kupuję prezenty świąteczne wcześniej - unikam tłoku, pośpiechu i wyższych cen.
Będzie to też sprawdzian dla mnie - czy moja silna wola jest na tyle silna, by w trakcie buszowania po sklepach za prezentami nie kupić czegoś też sobie?
Nagroda - nie przewiduję nagrody materialnej, bo mijałoby się to z celem. Zaoszczędzone pieniądze mam zamiar przeznaczyć na kilka dodatkowych godzin jazd i opłacenie egzaminu prawa jazdy, które mam zamiar skończyć w tym roku.
Raport z miesiąca bez zakupów planuję na 30 listopada :)
czwartek, października 25
Nie przesypiam życia!
Czyli wracamy do blogowej akcji!
Ostatnio niestety coś z moim organizmem jest nie w porządku - już drugi raz w tym miesiącu jestem chora i w dodatku ciągle, ciągle, ciągle chce mi się spać! Oczywiście wiem, że tego typu problemem powinien zająć się lekarz - już go odwiedziłam. Badania krwi wykazały niewielką anemię, więc dostałam witaminy i nakaz odpoczynku.
Jednak sytuacja, w której przesypiałam pół dnia nie podoba mi się, zwłaszcza, od kiedy uświadomiłam sobie, że moje problemy ze zdrowiem zaczęły się przez mój pracoholizm (tak, należę do grona pracoholików, ale o tym osobny post) i nieuregulowany tryb życia - brak czasu na posiłki, a przede wszystkim na śniadania, ciągłe gonienie z jednej uczelni na drugą, a stamtąd do pracy, nie spanie po nocy... Postanowiłam więc nieco (w moim przypadku naprawdę nieco, bo moi przyjaciele i tak uważają, że nie zmieniło się prawie nic) i uregulować swój tryb życia, który rozregulowała moja praca, czyli kłaść się przed północą i wstawać wcześniej, bo jestem raczej typem słowika niż sowy.
Tak więc, mam mocne postanowienie, od poniedziałku wstaję o godzinie 5.00. Niektórzy mogliby powiedzieć, że to środek nocy, ale... mój dzień i bez wczesnego wstawania zaczyna się bardzo wcześnie, a dodatkowo (niestety) każdy wygląda mniej więcej tak samo i o tej samej porze się kończy, więc godzina 5.00 jest odpowiednią porą.
Jak ma wyglądać mój dzień?
4.50 - 5.00 - pobudka
5.00 - 5.45 - przygotowanie do wyjścia (makijaż, śniadanie)
5.45 - 6.00 - sprzątanie (ścielenie łóżka, zmycie naczyń po śniadaniu)
6.00 - 7.00 - nauka języków, czas na bloga, czytanie
7.15 - 8.00 - dojazd
8.00 - 17.00 - praca/ zajęcia /nauka w czytelni /siłownia
17.00 - 20.00 - spotkanie ze znajomymi/ koło naukowe /nauka języków /hobby /praca
20.00 - 20.30 - powrót do domu
20.30 - 21.30 - kolacja /sprzątanie
21.30 - 22.30 - wieczorna rutyna - przygotowanie na kolejny dzień / wieczorna toaleta
22.30 - 23.30 - relaks przy filmie, książce
Jak widzicie mój dzień jest dość pracowity. Każdy wygląda mniej więcej tak samo - jedyne co się zmienia to zajęcia między 8.00 a 20.00 - zależnie od godzin zakończenia zajęć na uczelni. Cała reszta - zaczynając od porannego dojazdu, a kończąc na powrocie do domu, przebiega w ten sam sposób.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie jestem w stanie zaplanować dnia co do minuty, więc gdy coś nie wyjdzie dokładnie z planem - trudno. Czas spędzony na dojazdach staram się wykorzystać - czytam książkę, słucham audiobooka, planuję zadania na kolejny dzień, a często jest to też jedna z nielicznych chwil, kiedy mamy z moim partnerem czas żeby chwilę dłużej ze sobą pobyć, porozmawiać, zaplanować wspólny weekend.
Nie jest też tak, że nie mam czasu na życie osobiste - minimum raz w tygodniu widujemy się z grupą naszych wspólnych znajomych - głównie w poniedziałki, czasami także w środy - jest nas ponad 20 osób, każdy zajmuje się inną dziedziną i jest na innym etapie życia - single, małżeństwa, konkubenci, architekci, prawnicy, biolodzy, informatycy, panie domu :) Urodziny, parapetówki i inne imprezy okolicznościowe także spędzamy w swoim gronie. A za niecałe 2 tygodnie jedziemy do bardzo małej miejscowości w górach (nie ma tam nawet zasięgu!) - wynajmujemy domek i mamy 3 dni, by pobyć tylko ze sobą i na nowo naładować akumulatory. Ale o tym będzie osobny post!
W planie pomijam weekendy, ponieważ to jedyne dni w tygodniu, kiedy mogę się porządnie wyspać, nadrobić czas spędzony z moim partnerem, uzupełnić lodówkę i ogarnąć dokładnie całe mieszkanie. Nie mówiąc już o nauce :)
Wyprzedzę pytania - na szczęście mój partner jest bardzo wyrozumiały. Poza tym zazwyczaj i tak zaczynamy i kończymy pracę czy zajęcia dodatkowe w tym samym czasie, więc razem wychodzimy i wracamy do domu...
Życie jest dużo łatwiejsze, gdy żyje razem dwoje pracoholików :)
Ostatnio niestety coś z moim organizmem jest nie w porządku - już drugi raz w tym miesiącu jestem chora i w dodatku ciągle, ciągle, ciągle chce mi się spać! Oczywiście wiem, że tego typu problemem powinien zająć się lekarz - już go odwiedziłam. Badania krwi wykazały niewielką anemię, więc dostałam witaminy i nakaz odpoczynku.
Jednak sytuacja, w której przesypiałam pół dnia nie podoba mi się, zwłaszcza, od kiedy uświadomiłam sobie, że moje problemy ze zdrowiem zaczęły się przez mój pracoholizm (tak, należę do grona pracoholików, ale o tym osobny post) i nieuregulowany tryb życia - brak czasu na posiłki, a przede wszystkim na śniadania, ciągłe gonienie z jednej uczelni na drugą, a stamtąd do pracy, nie spanie po nocy... Postanowiłam więc nieco (w moim przypadku naprawdę nieco, bo moi przyjaciele i tak uważają, że nie zmieniło się prawie nic) i uregulować swój tryb życia, który rozregulowała moja praca, czyli kłaść się przed północą i wstawać wcześniej, bo jestem raczej typem słowika niż sowy.
Tak więc, mam mocne postanowienie, od poniedziałku wstaję o godzinie 5.00. Niektórzy mogliby powiedzieć, że to środek nocy, ale... mój dzień i bez wczesnego wstawania zaczyna się bardzo wcześnie, a dodatkowo (niestety) każdy wygląda mniej więcej tak samo i o tej samej porze się kończy, więc godzina 5.00 jest odpowiednią porą.
Jak ma wyglądać mój dzień?
4.50 - 5.00 - pobudka
5.00 - 5.45 - przygotowanie do wyjścia (makijaż, śniadanie)
5.45 - 6.00 - sprzątanie (ścielenie łóżka, zmycie naczyń po śniadaniu)
6.00 - 7.00 - nauka języków, czas na bloga, czytanie
7.15 - 8.00 - dojazd
8.00 - 17.00 - praca/ zajęcia /nauka w czytelni /siłownia
17.00 - 20.00 - spotkanie ze znajomymi/ koło naukowe /nauka języków /hobby /praca
20.00 - 20.30 - powrót do domu
20.30 - 21.30 - kolacja /sprzątanie
21.30 - 22.30 - wieczorna rutyna - przygotowanie na kolejny dzień / wieczorna toaleta
22.30 - 23.30 - relaks przy filmie, książce
Jak widzicie mój dzień jest dość pracowity. Każdy wygląda mniej więcej tak samo - jedyne co się zmienia to zajęcia między 8.00 a 20.00 - zależnie od godzin zakończenia zajęć na uczelni. Cała reszta - zaczynając od porannego dojazdu, a kończąc na powrocie do domu, przebiega w ten sam sposób.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie jestem w stanie zaplanować dnia co do minuty, więc gdy coś nie wyjdzie dokładnie z planem - trudno. Czas spędzony na dojazdach staram się wykorzystać - czytam książkę, słucham audiobooka, planuję zadania na kolejny dzień, a często jest to też jedna z nielicznych chwil, kiedy mamy z moim partnerem czas żeby chwilę dłużej ze sobą pobyć, porozmawiać, zaplanować wspólny weekend.
Nie jest też tak, że nie mam czasu na życie osobiste - minimum raz w tygodniu widujemy się z grupą naszych wspólnych znajomych - głównie w poniedziałki, czasami także w środy - jest nas ponad 20 osób, każdy zajmuje się inną dziedziną i jest na innym etapie życia - single, małżeństwa, konkubenci, architekci, prawnicy, biolodzy, informatycy, panie domu :) Urodziny, parapetówki i inne imprezy okolicznościowe także spędzamy w swoim gronie. A za niecałe 2 tygodnie jedziemy do bardzo małej miejscowości w górach (nie ma tam nawet zasięgu!) - wynajmujemy domek i mamy 3 dni, by pobyć tylko ze sobą i na nowo naładować akumulatory. Ale o tym będzie osobny post!
W planie pomijam weekendy, ponieważ to jedyne dni w tygodniu, kiedy mogę się porządnie wyspać, nadrobić czas spędzony z moim partnerem, uzupełnić lodówkę i ogarnąć dokładnie całe mieszkanie. Nie mówiąc już o nauce :)
Wyprzedzę pytania - na szczęście mój partner jest bardzo wyrozumiały. Poza tym zazwyczaj i tak zaczynamy i kończymy pracę czy zajęcia dodatkowe w tym samym czasie, więc razem wychodzimy i wracamy do domu...
Życie jest dużo łatwiejsze, gdy żyje razem dwoje pracoholików :)
niedziela, października 21
Nowa seria artykułów - Jak pogodzić studia na dwóch kierunkach z pracą i obowiązkami domowymi?
To temat rzeka. Gdybym miała wszystko zapisać w jednej notce wyszłaby z tego epopeja, dlatego postanowiłam zrobić na ten temat osobną serię artykułów. Będą się one pojawiały co tydzień w niedzielę.
Tak na prawdę nie wiedziałam o czym powinien być pierwszy artykuł, ponieważ dosłownie wszystko wydaje mi się tak istotne, że trzeba o tym powiedzieć na początku. Po dłuższym namyśle postanowiłam, że na początek napiszę o... rutynie.
Słowo 'rutyna' kojarzy nam się zazwyczaj źle, głównie dlatego, że jesteśmy znudzeni robieniem codziennie tej samej czynności. Poza tym pewnie większość z Was myślała, że jako pierwszy powinien ukazać się artykuł na temat planowania. Moim zdaniem właśnie planowanie to kwestia drugorzędowa, ponieważ w różne dni tygodnia wstajemy i kładziemy się o różnej porze, a rutyna, którą sobie wypracujemy jest niezależna od tego,jaki jest dzień tygodnia ponieważ codziennie musimy wykonać pewną listę zadań.
Moja rutyna dzieli się na wieczorną i ranną.
Rano polega ona głównie na tym, by przygotować się na czas do wyjścia. Każdy z nas powinien wiedzieć ile czasu zajmuje nam rano prysznic, śniadanie, makijaż itp. Rano starajmy się nie dokładać sobie dodatkowych obowiązków, bo zwyczajnie nie jesteśmy jeszcze w szczytowej formie.
Jeżeli chodzi o moją rutynę wieczorną, to zazwyczaj trwa ona dużo dłużej niż poranna. W jej skład powinien wchodzić nie tylko demakijaż, ale także zaplanowanie dnia, przygotowanie ubrań na dzień następny, zrobienie drugiego śniadania bądź obiadu, który weźmiemy ze sobą na uczelnię czy do pracy. Dobrym nawykiem jest też to, czego uczyli nas rodzice, kiedy chodziliśmy do szkoły - pakowanie się na dzień następny. Dlaczego? Bo daje to nam więcej czasu rano. Przygotowanie ubrania wieczór wcześniej pozwala nam dostosować strój do naszych planów na dany dzień, a rano zabiera to nam zazwyczaj więcej czasu niż wieczorem. Co jeżeli rano okaże się, że jednak nie mam ochoty założyć tego co przygotowałam, mimo że zestaw wygląda dobrze? I tak go ubieram - przecież nie zmienił się przez noc, a to, że coś mi się nie podoba to tylko moje widzimisię.
A torba? Spakowanie jej dzień wcześniej daje pewność, że niczego nie zapomnimy. Podobnie jest z przygotowaniem wieczorem posiłku na kolejny dzień - nawet jeżeli zdarzy nam się pospać dłużej lub spędzić zbyt dużo czasu w łazience i tak nie musimy się martwić, że nie zdążymy niczego przygotować. Dodatkowo oszczędzamy pieniądze, bo codzienne kupowanie śniadań czy obiadów na mieście nie jest najtańsze. I oszczędzimy sobie stresu, że w trakcie 15 minutowej przerwy musimy pobiec na zakupy i jeszcze zdążyć coś zjeść.
Moim zdaniem wypracowanie rutyny w tym przypadku jest potrzebne, bo dzięki niej oszczędzamy sobie stresu i straty czasu.
A co za tydzień? Organizacja czasu, czyli jak zaplanować dzień i tydzień, by wykonać wszystkie obowiązki i znaleźć czas na przyjemności.
Tak na prawdę nie wiedziałam o czym powinien być pierwszy artykuł, ponieważ dosłownie wszystko wydaje mi się tak istotne, że trzeba o tym powiedzieć na początku. Po dłuższym namyśle postanowiłam, że na początek napiszę o... rutynie.
Słowo 'rutyna' kojarzy nam się zazwyczaj źle, głównie dlatego, że jesteśmy znudzeni robieniem codziennie tej samej czynności. Poza tym pewnie większość z Was myślała, że jako pierwszy powinien ukazać się artykuł na temat planowania. Moim zdaniem właśnie planowanie to kwestia drugorzędowa, ponieważ w różne dni tygodnia wstajemy i kładziemy się o różnej porze, a rutyna, którą sobie wypracujemy jest niezależna od tego,jaki jest dzień tygodnia ponieważ codziennie musimy wykonać pewną listę zadań.
Moja rutyna dzieli się na wieczorną i ranną.
Rano polega ona głównie na tym, by przygotować się na czas do wyjścia. Każdy z nas powinien wiedzieć ile czasu zajmuje nam rano prysznic, śniadanie, makijaż itp. Rano starajmy się nie dokładać sobie dodatkowych obowiązków, bo zwyczajnie nie jesteśmy jeszcze w szczytowej formie.
Jeżeli chodzi o moją rutynę wieczorną, to zazwyczaj trwa ona dużo dłużej niż poranna. W jej skład powinien wchodzić nie tylko demakijaż, ale także zaplanowanie dnia, przygotowanie ubrań na dzień następny, zrobienie drugiego śniadania bądź obiadu, który weźmiemy ze sobą na uczelnię czy do pracy. Dobrym nawykiem jest też to, czego uczyli nas rodzice, kiedy chodziliśmy do szkoły - pakowanie się na dzień następny. Dlaczego? Bo daje to nam więcej czasu rano. Przygotowanie ubrania wieczór wcześniej pozwala nam dostosować strój do naszych planów na dany dzień, a rano zabiera to nam zazwyczaj więcej czasu niż wieczorem. Co jeżeli rano okaże się, że jednak nie mam ochoty założyć tego co przygotowałam, mimo że zestaw wygląda dobrze? I tak go ubieram - przecież nie zmienił się przez noc, a to, że coś mi się nie podoba to tylko moje widzimisię.
A torba? Spakowanie jej dzień wcześniej daje pewność, że niczego nie zapomnimy. Podobnie jest z przygotowaniem wieczorem posiłku na kolejny dzień - nawet jeżeli zdarzy nam się pospać dłużej lub spędzić zbyt dużo czasu w łazience i tak nie musimy się martwić, że nie zdążymy niczego przygotować. Dodatkowo oszczędzamy pieniądze, bo codzienne kupowanie śniadań czy obiadów na mieście nie jest najtańsze. I oszczędzimy sobie stresu, że w trakcie 15 minutowej przerwy musimy pobiec na zakupy i jeszcze zdążyć coś zjeść.
Moim zdaniem wypracowanie rutyny w tym przypadku jest potrzebne, bo dzięki niej oszczędzamy sobie stresu i straty czasu.
A co za tydzień? Organizacja czasu, czyli jak zaplanować dzień i tydzień, by wykonać wszystkie obowiązki i znaleźć czas na przyjemności.
środa, października 17
Mój sposób na... archiwizowanie notatek
Już jakiś czas temu pisałam, że planuję zorganizować wszystkie dokumenty w swoim domu tak, by wszystkie były w jednym miejscu i bym mogła mieć do nich łatwy dostęp. Przyznam się szczerze, że dokumentów jeszcze nie uporządkowałam, głównie ze względu na... ich brak w moim obecnym mieszkaniu - muszę wreszcie znaleźć chwilę, by pojechać do rodzinnego domu i zabrać tę część moich dokumentów jakie tam zostały, ale na to, niestety, ciągle brak mi czasu.
Dzisiaj jednak chciałabym Wam zaprezentować mój sposób na przechowywanie notatek ze studiów. W ten sam sposób można organizować swoje dokumenty, stare zeszyty szkolne i wiele wiele innych rzeczy. Inspiracją do zrobienia mojego archiwum była Alejandra Costello z youtubowego kanału HomeOrganizing, która w swoim filmie pokazuje jaki system organizacji dokumentów wymyśliła. Z resztą, polecam Wam wszystkie jej filmiki, wiele jej rad zastosowałam w swoim mieszkaniu i powiem Wam, że jestem z nich bardzo zadowolona - ale o tym w innym poście.
Mój system organizacji notatek wygląda następująco:
Jest to bardzo wydajny sposób organizacji, bo zajmuje mało miejsca, wszystko jest przejrzyście pokazane, nie kosztuje dużo i wygląda bardzo estetycznie.
A co Wy myślicie na ten temat? Macie własne sposoby na organizację dokumentów?
Swoją drogą - dostaję od Was sporo wiadomości prywatnych - ostatnio pytacie głównie jak daję radę pogodzić 2 kierunki studiów i pracę. Myślę nad zrobieniem o tym osobnej serii postów na blogu. Co Wy na to?
Dzisiaj jednak chciałabym Wam zaprezentować mój sposób na przechowywanie notatek ze studiów. W ten sam sposób można organizować swoje dokumenty, stare zeszyty szkolne i wiele wiele innych rzeczy. Inspiracją do zrobienia mojego archiwum była Alejandra Costello z youtubowego kanału HomeOrganizing, która w swoim filmie pokazuje jaki system organizacji dokumentów wymyśliła. Z resztą, polecam Wam wszystkie jej filmiki, wiele jej rad zastosowałam w swoim mieszkaniu i powiem Wam, że jestem z nich bardzo zadowolona - ale o tym w innym poście.
Mój system organizacji notatek wygląda następująco:
Jest to bardzo wydajny sposób organizacji, bo zajmuje mało miejsca, wszystko jest przejrzyście pokazane, nie kosztuje dużo i wygląda bardzo estetycznie.
A co Wy myślicie na ten temat? Macie własne sposoby na organizację dokumentów?
Swoją drogą - dostaję od Was sporo wiadomości prywatnych - ostatnio pytacie głównie jak daję radę pogodzić 2 kierunki studiów i pracę. Myślę nad zrobieniem o tym osobnej serii postów na blogu. Co Wy na to?
poniedziałek, października 8
H. Coben "Klinika śmierci" - recenzja.
Dziś przyszedł czas na recenzję. Jeszcze na gorąco, bo skończyłam ją czytać dzisiaj rano.
Tytuł: Klinika śmierci
Autor: Harlan Coben
Ilość stron: 512
Gatunek: Thriller
USA, lata osiemdziesiąte. Sara i Michael są bardzo zgodnym małżeństwem, starają się o dziecko. Sara jest piękną i utalentowaną dziennikarką a jej mąż gwiazda koszykówki. W Nowym Jorku doszło do kilku zabójstw homoseksualistów. Ginie między innymi syn senatora. Co wspólnego ma z tym zabójstwem Sara i Michael? Początkowo zdawałoby się, że nic. Potem okazuje się, że wszyscy trzej zamordowani geje byli zarażeni wirusem HIV i byli pacjentami jednej z nowojorskich klinik, która szuka leku na AIDS. Dochodzi też do zabójstwa jednego z trzech lekarzy, którzy prowadzą klinikę. W międzyczasie okazuje się, że Michael też jest zarażony wirusem HIV i staje się pacjentem kliniki. Życie Michaela i jego żony staje się zagrożone nie tylko przez AIDS ale także przez mordercę, nazwanego przez policję Homorozpruwaczem.
Początkowo wydawało mi się, że książka nie jest najlepsza. Dlaczego? Bo po pierwszych kilkunastu stronach miałam wrażenie, że już wiem, kto jest zabójcą. Kolejne kilka rozdziałów nawet upewniło mnie w tym przekonaniu. Jednak cieszę się, że nie przestałam jej czytać, bo nastąpił niesamowity zwrot akcji, a zabójcą okazała się osoba, po której nikt by się tego nie spodziewał. Dodatkowo dzięki książce mogłam dowiedzieć się czegoś więcej na temat postrzegania gejów i osób zarażonych wirusem HIV, w kraju, który teraz wydaje się być najbardziej tolerancyjnym na świecie. Ale w latach osiemdziesiątych było totalnie odwrotnie - wirus HIV kojarzył się tylko z homoseksualizmem, a sam homoseksualizm był bardzo negatywnie postrzegany przez ludzi. Osoby innej orientacji kryły się z tym, często nie mówiły o tym nawet najbliższym. Gdy Michael, znany koszykarz, podczas konferencji prasowej oznajmia, że został zarażony wirusem HIV, mimo że obok niego stoi jego ciężarna żona, jest pytany przez dziennikarzy, jak długo ukrywa swoją prawdziwą orientację. Jego żona jest pytana, czy ich małżeństwo to tylko przykrywka dla ich innych orientacji.
Moim zdaniem warta przeczytania książka, trzymająca w napięciu. Można ją pochłonąć, mimo sporych rozmiarów, w jedną noc. Naprawdę, zachęcam do przeczytania.
Tytuł: Klinika śmierci
Autor: Harlan Coben
Ilość stron: 512
Gatunek: Thriller
USA, lata osiemdziesiąte. Sara i Michael są bardzo zgodnym małżeństwem, starają się o dziecko. Sara jest piękną i utalentowaną dziennikarką a jej mąż gwiazda koszykówki. W Nowym Jorku doszło do kilku zabójstw homoseksualistów. Ginie między innymi syn senatora. Co wspólnego ma z tym zabójstwem Sara i Michael? Początkowo zdawałoby się, że nic. Potem okazuje się, że wszyscy trzej zamordowani geje byli zarażeni wirusem HIV i byli pacjentami jednej z nowojorskich klinik, która szuka leku na AIDS. Dochodzi też do zabójstwa jednego z trzech lekarzy, którzy prowadzą klinikę. W międzyczasie okazuje się, że Michael też jest zarażony wirusem HIV i staje się pacjentem kliniki. Życie Michaela i jego żony staje się zagrożone nie tylko przez AIDS ale także przez mordercę, nazwanego przez policję Homorozpruwaczem.
Początkowo wydawało mi się, że książka nie jest najlepsza. Dlaczego? Bo po pierwszych kilkunastu stronach miałam wrażenie, że już wiem, kto jest zabójcą. Kolejne kilka rozdziałów nawet upewniło mnie w tym przekonaniu. Jednak cieszę się, że nie przestałam jej czytać, bo nastąpił niesamowity zwrot akcji, a zabójcą okazała się osoba, po której nikt by się tego nie spodziewał. Dodatkowo dzięki książce mogłam dowiedzieć się czegoś więcej na temat postrzegania gejów i osób zarażonych wirusem HIV, w kraju, który teraz wydaje się być najbardziej tolerancyjnym na świecie. Ale w latach osiemdziesiątych było totalnie odwrotnie - wirus HIV kojarzył się tylko z homoseksualizmem, a sam homoseksualizm był bardzo negatywnie postrzegany przez ludzi. Osoby innej orientacji kryły się z tym, często nie mówiły o tym nawet najbliższym. Gdy Michael, znany koszykarz, podczas konferencji prasowej oznajmia, że został zarażony wirusem HIV, mimo że obok niego stoi jego ciężarna żona, jest pytany przez dziennikarzy, jak długo ukrywa swoją prawdziwą orientację. Jego żona jest pytana, czy ich małżeństwo to tylko przykrywka dla ich innych orientacji.
Moim zdaniem warta przeczytania książka, trzymająca w napięciu. Można ją pochłonąć, mimo sporych rozmiarów, w jedną noc. Naprawdę, zachęcam do przeczytania.
sobota, października 6
Jest tak mądra, że mogłaby być brzydka, czyli czy kobieta inteligentna może być jednocześnie atrakcyjna?
Uwielbiam obserwować ludzi, subkultury i poznawać struktury i zasady zachowania w nowych kulturach. To niesamowite, jak odmienne może być zdanie na ten sam temat chociażby osoby mieszkającej nad morzem i górala, nie mówiąc już o innym podejściu do życia hippisa i popularnie zwanego 'dresa'. Mimo tej odmienności poglądowo-wyglądowej wszyscy mamy te same przekonania na temat niektórych zachowań czy schematów.
Dziś chciałabym się skupić na jednym, któremu poświęciłam ostatnio dość dużo czasu - atrakcyjności kobiety.
Niestety, w pewnych kręgach kulturowych zwykło się uważać, że inteligencja nie może iść w parze z atrakcyjnością fizyczną. Co prawda im dalej na zachód, tym bardziej światopogląd ten ginie i tę zależność wykorzystują między sobą głównie zazdrosne koleżanki. Stety czy nie, ale w naszym rejonie świata ten stereotyp ma bardzo głębokie korzenie. Nie mam pojęcia, czy to ze względu na typową słowiańską zawiść i pesymizm, ale wydaje mi się, że jedno może mieć bardzo duży wpływ na drugie.
Nie raz słyszałam od profesorów: 'szkoda, że nie przygotowała się Pani na zajęcia tak ładnie jak do dzisiejszego wyjścia z domu' w kierunku moim, czy moich koleżanek. Zazwyczaj ta sytuacja nie miała nic wspólnego z ich nieprzygotowaniem, po prostu część profesorów wyznaje zasadę 'jesteś ładna, znaczy że masz pusto w głowie' .
Czy to, że kobieta dba o wygląd jest oznaką jej głupoty? Czy kobieta, chcąc wyglądać atrakcyjnie pozbawia się inteligencji? Nie. I mimo, że większość z nas zna tę obiektywną prawdę, to jednak nie raz słyszę, nawet od osób w moim wieku, że 'tamta blondzia' to pewnie pusta blachara.
Osobiście zmagałam się z problemem zaszufladkowania nie raz. Nie tylko w sposób taki, jak opisany przeze mnie w poprzednim poście.
Czy założenie 'ładna znaczy głupia' nie godzi w poziom inteligencji danej osoby? Idąc tym założeniem, poprawnym jest myśleć, że przystojny mężczyzna to amant, który jest jak ptaszek - tu poleci, tam przeleci i odleci. A znam wielu bardzo przystojnych mężczyzn, którzy świata nie widzą poza swoimi kobietami i - można powiedzieć dość kolokwialnie - są wręcz wykastrowani na piękno innych kobiet. Oczywiście, zdarzają się 'przypadki', gdy przystojny mężczyzna za miarę swej męskości uważa ilość kobiet, z którymi spędził noce, ale ogólne założenie, że wszyscy mężczyźni są tacy sami jest bardzo krzywdzące dla panów. I podobnie jest z kobietami - zdarzają się ewenementy, co nie oznacza, że piękna kobieta ma w głowie pstro.
Od pewnego czasu zastanawiam się, skąd wzięło się to przekonanie. Mam dwie, może nie do końca poprawne teorie, ale wynika to z tego, co miałam okazję zaobserwować.
Wydaje mi się, że u osób ze starszego pokolenia - pokolenia, z którego jest większość naszych wykładowców - wzięło się to, ze starego przyzwyczajenia do patriarchizmu - mężczyzna w domu był najważniejszy, miał ostatnie zdanie i był też najmądrzejszy. To on zarabiał na rodzinę. A kobieta? Kobieta nie musiała być dobrze wykształcona, jej zadaniem było prowadzić dom, dobrze gotować i pełnić rolę ozdobną u boku męża. Z tego właśnie powodu w tamtych czasach na studia zdawali głównie mężczyźni, kobiet które studiowały było znacznie mniej.
A co z drugą teorią? Druga teoria dotyczy mężczyzn naszego pokolenia, naszych rówieśników. W skrócie można tę teorię przedstawić jednym zdaniem - czasy się zmieniają, ale mężczyźni nie. Dlaczego? Kobiety inteligentne, atrakcyjne i seksowne wywołują u mężczyzn zagrożenie. Nawet jeśli nie są z nią w stałym związku, a jedynie z nimi pracują i tak chcą być lepsi. Podświadomie myślą, że jeśli jest inteligentna, musi być stale czujny, żeby nie wyjść na idiotę. W dodatku też powinien dążyć do sukcesu, żeby nie zostać w tyle. To jest chyba wyryte gdzieś w najstarszej części kory mózgowej mężczyzny jako pozostałość po jaskiniowcach i nie da się tego wytępić. A co jeżeli jest z takową w związku? Do wszystkich tych poprzednich punktów dochodzą jeszcze inne 'zagrożenia' - atrakcyjna, a więc pewnie kręcą się wokół niej inni adoratorzy. Seksowna, a więc będzie musiał zaspokoić jej temperament seksualny. Dlatego większość mężczyzn boi się z nimi wiązać i najlepiej jest je zaszufladkować, po trosze dlatego żeby nie kusiło, ale także po to, żeby uspokoić w sobie wewnętrznego jaskiniowca, że inteligentna kobieta nie stanowi zagrożenia.
Teraz trzeba odpowiedzieć sobie tylko na jedno pytanie - czy to naprawdę jest konieczne? Czy naprawdę nie możemy przyjąć, że piękna kobieta może być inteligentna? Przecież żaden kodeks pracy ani statut uczelniany nie zabrania kobiecie wyrzekać się swojej seksualności i piękna tylko po to, by udowodnić swoją wiedzę.
Dziewczyny, pokażcie światu, że możecie być jednocześnie piękne i inteligentne! I nie dajcie się nędznym gadkom czy szufladkowaniu. Bo nie po to mamy równouprawnienie, żeby ktoś na rzecz wiedzy zabierał nam urodę. I odwrotnie.
Dziś chciałabym się skupić na jednym, któremu poświęciłam ostatnio dość dużo czasu - atrakcyjności kobiety.
Niestety, w pewnych kręgach kulturowych zwykło się uważać, że inteligencja nie może iść w parze z atrakcyjnością fizyczną. Co prawda im dalej na zachód, tym bardziej światopogląd ten ginie i tę zależność wykorzystują między sobą głównie zazdrosne koleżanki. Stety czy nie, ale w naszym rejonie świata ten stereotyp ma bardzo głębokie korzenie. Nie mam pojęcia, czy to ze względu na typową słowiańską zawiść i pesymizm, ale wydaje mi się, że jedno może mieć bardzo duży wpływ na drugie.
Nie raz słyszałam od profesorów: 'szkoda, że nie przygotowała się Pani na zajęcia tak ładnie jak do dzisiejszego wyjścia z domu' w kierunku moim, czy moich koleżanek. Zazwyczaj ta sytuacja nie miała nic wspólnego z ich nieprzygotowaniem, po prostu część profesorów wyznaje zasadę 'jesteś ładna, znaczy że masz pusto w głowie' .
Czy to, że kobieta dba o wygląd jest oznaką jej głupoty? Czy kobieta, chcąc wyglądać atrakcyjnie pozbawia się inteligencji? Nie. I mimo, że większość z nas zna tę obiektywną prawdę, to jednak nie raz słyszę, nawet od osób w moim wieku, że 'tamta blondzia' to pewnie pusta blachara.
Osobiście zmagałam się z problemem zaszufladkowania nie raz. Nie tylko w sposób taki, jak opisany przeze mnie w poprzednim poście.
Czy założenie 'ładna znaczy głupia' nie godzi w poziom inteligencji danej osoby? Idąc tym założeniem, poprawnym jest myśleć, że przystojny mężczyzna to amant, który jest jak ptaszek - tu poleci, tam przeleci i odleci. A znam wielu bardzo przystojnych mężczyzn, którzy świata nie widzą poza swoimi kobietami i - można powiedzieć dość kolokwialnie - są wręcz wykastrowani na piękno innych kobiet. Oczywiście, zdarzają się 'przypadki', gdy przystojny mężczyzna za miarę swej męskości uważa ilość kobiet, z którymi spędził noce, ale ogólne założenie, że wszyscy mężczyźni są tacy sami jest bardzo krzywdzące dla panów. I podobnie jest z kobietami - zdarzają się ewenementy, co nie oznacza, że piękna kobieta ma w głowie pstro.
Od pewnego czasu zastanawiam się, skąd wzięło się to przekonanie. Mam dwie, może nie do końca poprawne teorie, ale wynika to z tego, co miałam okazję zaobserwować.
Wydaje mi się, że u osób ze starszego pokolenia - pokolenia, z którego jest większość naszych wykładowców - wzięło się to, ze starego przyzwyczajenia do patriarchizmu - mężczyzna w domu był najważniejszy, miał ostatnie zdanie i był też najmądrzejszy. To on zarabiał na rodzinę. A kobieta? Kobieta nie musiała być dobrze wykształcona, jej zadaniem było prowadzić dom, dobrze gotować i pełnić rolę ozdobną u boku męża. Z tego właśnie powodu w tamtych czasach na studia zdawali głównie mężczyźni, kobiet które studiowały było znacznie mniej.
A co z drugą teorią? Druga teoria dotyczy mężczyzn naszego pokolenia, naszych rówieśników. W skrócie można tę teorię przedstawić jednym zdaniem - czasy się zmieniają, ale mężczyźni nie. Dlaczego? Kobiety inteligentne, atrakcyjne i seksowne wywołują u mężczyzn zagrożenie. Nawet jeśli nie są z nią w stałym związku, a jedynie z nimi pracują i tak chcą być lepsi. Podświadomie myślą, że jeśli jest inteligentna, musi być stale czujny, żeby nie wyjść na idiotę. W dodatku też powinien dążyć do sukcesu, żeby nie zostać w tyle. To jest chyba wyryte gdzieś w najstarszej części kory mózgowej mężczyzny jako pozostałość po jaskiniowcach i nie da się tego wytępić. A co jeżeli jest z takową w związku? Do wszystkich tych poprzednich punktów dochodzą jeszcze inne 'zagrożenia' - atrakcyjna, a więc pewnie kręcą się wokół niej inni adoratorzy. Seksowna, a więc będzie musiał zaspokoić jej temperament seksualny. Dlatego większość mężczyzn boi się z nimi wiązać i najlepiej jest je zaszufladkować, po trosze dlatego żeby nie kusiło, ale także po to, żeby uspokoić w sobie wewnętrznego jaskiniowca, że inteligentna kobieta nie stanowi zagrożenia.
Teraz trzeba odpowiedzieć sobie tylko na jedno pytanie - czy to naprawdę jest konieczne? Czy naprawdę nie możemy przyjąć, że piękna kobieta może być inteligentna? Przecież żaden kodeks pracy ani statut uczelniany nie zabrania kobiecie wyrzekać się swojej seksualności i piękna tylko po to, by udowodnić swoją wiedzę.
Dziewczyny, pokażcie światu, że możecie być jednocześnie piękne i inteligentne! I nie dajcie się nędznym gadkom czy szufladkowaniu. Bo nie po to mamy równouprawnienie, żeby ktoś na rzecz wiedzy zabierał nam urodę. I odwrotnie.
czwartek, października 4
Jak się masz ślicznotko?
Już Arystoteles twierdził, że uroda człowieka jest jego najlepszą rekomendacją, ale naukowcy dopiero niedawno zajęli się badaniem konsekwencji aktywności fizycznej. Skutkiem tego jest fakt, iż więcej wiemy o rozrodzie zwierząt niż postrzeganiu siebie nawzajem. Stało się tak prawdopodobnie przez twierdzenie, że każdy człowiek może zajść daleko dzięki swojej ciężkiej pracy i wiedzy, a twierdzenie to jest sprzeczne ze stwierdzeniem, że urodziwy człowiek może więcej.
Mimo wszystko jednak zachowania zwierząt łatwiej określić niż zachowanie człowieka. Po części poprawne jest stwierdzenie "piękno tkwi w oku patrzącego", ponieważ osoby zakochane swoją drugą połówkę uważają za atrakcyjniejszą niż w rzeczywistości. Prawdą jest również że ludzie postrzegają pewne rodzaje urody i rysów twarzy za ogólnie piękne i ogólnie brzydkie. Przykładem jest Hollywood, gdzie inwestuje się pieniądze zazwyczaj w piękno, a aktorki robią wszystko by wyglądać na najpiękniejsze, bo piękno=rola.
Antropologom zazwyczaj łatwiej jest określić atrakcyjność kobiety niż mężczyzny. Jako ideał męskiej urody określa się wysokiego, muskularnego mężczyznę o sylwetce Atlasa (szeroka klatka piersiowa i wąskie biodra). U kobiet zaś jest to proporcjonalność ciała, duży biust, krągłe biodra, wąska talia i proporcjonalność rysów twarzy.
Osoby ładne uznaje się za lepsze od innych praktycznie pod każdym względem. Są uważane za bardziej spostrzegawcze, pewne siebie i zdecydowane, ale także osoby urodziwe mają wyższą samoocenę. Istnieje jeden wyjątek od tej reguły - zazdrość. Mniej urodziwe kobiety uważają ich ładniejsze koleżanki za karierowiczki, osoby głupie i próżne.
Faktem jest także, że mężczyzna widziany w towarzystwie pięknej kobiety zyskuje na atrakcyjności - podobnie jest kiedy kobieta jest w towarzystwie przystojnego mężczyzny. Analogicznie, w naszych oczach tracą osoby pokazujące się w towarzystwie mało atrakcyjnych przedstawicieli płci przeciwnej.
Faktem jest także, że uroda czasami przeszkadza. Weźmy tu świat, w którym obracam się na codzień - antropolodzy, kryminalistycy i lekarze sądowi. Ja jako drobna blondynka o w miarę regularnych i delikatnych rysach twarzy średnio wpasowuję się w 'kanon' kryminalistyczny. Często słyszę od osób, od których się uczę w ramach zdobycia dodatkowych umiejętności, że to dziwne że taka delikatna kobieta wybrała taką drogę kariery zawodowej. Nawet moi znajomi ze studiów, gdy rozmawiamy o przyszłej specjalizacji dziwią się i uważają, że to typowo męski zawód, że współpraca z policją, a dokładnie wstąpienie w szeregi policji po studiach to typowo męska rzecz. Dziwią się, kiedy opowiadam im o ASG, strzelaniu i chęci zapisania się na kurs sztuk walki - przecież kobiety nie powinny mieć kontaktu z bronią ani się bić.
Reasumując, piękny wygląd zazwyczaj otwiera przed nami wiele drzwi. Ludzie piękni cieszą się szybszym awansem społecznym i robią lepsze wrażenie na pracodawcach. Tyle, że jeżeli piękna kobieta wyłamie się z ogólnie utartego schematu ma problem, bo musi przekonać wszystkich wokół, że nie jest jedynie piękną twarzą i poradzi sobie z tym, co przecież sama sobie wybrała.
środa, października 3
Wrześniowy wyścig z czasem - podsumowanie.
Wrzesień, ach wrzesień... Minął szybciej niż ostatnie pół roku. I nie wiem, czy to tylko moje odczucie, ale mam wrażenie, że tylko we wrześniu przeżyłam 3 miesiące swojego życia - zdałam sesję - można by rzec, że cudownym przypadkiem - bo ostatni egzamin ustny oblałam i tylko dzięki życzliwości prowadzącej udało mi się podejść do niego jeszcze raz. Poza tym - skończyłam praktyki, dostałam się na drugi kierunek studiów - chemię biologiczną, wyjechałam na wakacje, a w pracy, mimo zapisanych w umowie 80 godzin miesięcznie przepracowałam ponad 100.
Z tego powodu dużo rzeczy się nie udało, bardzo wiele musiałam odłożyć na dalsze terminy, np. założenie strony internetowej na temat kryminalistyki. Faktem jest również, że już całkowicie zapomniałam o swoim pięciodniowym urlopie i marzą mi się porządne, dwutygodniowe wakacje. Gdziekolwiek, byle było dużo ciszy, spokoju i przyrody. I gdzie mogłabym spędzać czas aktywnie, nie tylko leżąc plackiem na plaży. Niestety, nie pamiętam również, żebym we wrześniu w ogóle wzięła do ręki jakąkolwiek książkę, o tematyce innej niż mikrobiologia czy fizjologia zwierząt.
Ale jest też wiele plusów - dzięki temu, że miałam wiele na głowie i dużo nauki, nauczyłam się przekazywać zadania i ustalać priorytety. Niestety, mam w sobie coś z maniaka i pedanta. Zawsze miałam wrażenie, że jeżeli ja czegoś nie zrobię, to będzie to zrobione niedokładnie lub po prostu źle, a nawet kiedy coś było zrobione dobrze, zawsze wydawało mi się, że ja zrobiłabym to lepiej. Z tego powodu zajmowałam się wszystkim - sprzątaniem, praniem, zmywaniem, prasowaniem, gotowaniem, zakupami i wieloma innymi. Także, kiedy na uczelni mieliśmy do zrobienia prace lub prezentacje w parach czy grupie zawsze - ku uciesze reszcie grupy - stwierdzałam, że bardzo chętnie sama zajmę się wykonaniem projektu i dam im go do przeglądnięcia kilka dni przed pokazem. W rezultacie chodziłam zestresowana i na nic nie miałam czasu. A, że nie potrafiłam ustalać priorytetów, chciałam mieć zrobione wszystko 'na wczoraj'.
Jednak w ostatnim czasie musiałam schować swoje pedantyczne zapędy głęboko w kieszeń - podzieliłam obowiązki w domu między siebie i mojego partnera i okazało się, że jednak nie jest tak źle jak by się zdawało. Ba, nawet jest lepiej!
Dzięki podziałowi obowiązków nie muszę zmywać naczyń, wyrzucać śmieci, czyścić kociej kuwety i odkurzać. Dodatkowo podzieliliśmy się prasowaniem - każdy prasuje swoje rzeczy. Gotowaniem dzielimy się zależnie od ilości obowiązków zawodowo-uczelnianych - po prostu gotuje ten, kto wcześniej wraca do domu lub ma mniej do zrobienia na jutro. Ja zajmuję się praniem, myciem podłóg, bardziej ogólnym sprzątaniem typu ścieraniem kurzy i robieniem list zakupów. Na mojej głowie jest też wymyślanie prezentów świątecznych i urodzinowych dla naszych znajomych i rodzin, ale to głównie dlatego, że mój partner nigdy nie wie, co komu kupić.
Niestety, czasu nadal mamy niezbyt dużo, bo oboje mamy w sobie gen pracoholizmu i zbyt dużo czasu poświęcamy uczelni, kołom naukowym, pracy i hobby, ale jest coraz lepiej.
Teraz, mimo, że moje życie nadal pędzi jak szalone, paradoksalnie mam więcej czasu i mogę obiecać, że moje wpisy będą pojawiały się tutaj dużo częściej. Planuję mniej więcej dwa wpisy tygodniowo, ale mam nadzieję, że starczy mi czasu na częstsze pojawianie się tutaj.
Pomysł strony internetowej nie umarł - strona ukarze się w niedalekiej przyszłości, ale nie jestem w stanie powiedzieć dokładnie kiedy to się stanie, ponieważ opóźnienia nie są winą mojego nieprzygotowania, ale przedłużających się prac technicznych - nad domeną, wyglądem strony, logiem. Czy już mówiłam, że lubię, gdy wszystko jest perfekcyjnie? Ale niestety nie tylko o mój perfekcjonizm tu chodzi. Odpowiedzialność za informatyczno-graficzną część mojej strony bierze mój partner, a jak już mówiłam, on też musi dzielić czas na studia, organizację studencką, hobby i wiele innych projektów. Oboje mamy jednak nadzieję, że uda się wystartować ze stroną do końca października.
Z tego powodu dużo rzeczy się nie udało, bardzo wiele musiałam odłożyć na dalsze terminy, np. założenie strony internetowej na temat kryminalistyki. Faktem jest również, że już całkowicie zapomniałam o swoim pięciodniowym urlopie i marzą mi się porządne, dwutygodniowe wakacje. Gdziekolwiek, byle było dużo ciszy, spokoju i przyrody. I gdzie mogłabym spędzać czas aktywnie, nie tylko leżąc plackiem na plaży. Niestety, nie pamiętam również, żebym we wrześniu w ogóle wzięła do ręki jakąkolwiek książkę, o tematyce innej niż mikrobiologia czy fizjologia zwierząt.
Ale jest też wiele plusów - dzięki temu, że miałam wiele na głowie i dużo nauki, nauczyłam się przekazywać zadania i ustalać priorytety. Niestety, mam w sobie coś z maniaka i pedanta. Zawsze miałam wrażenie, że jeżeli ja czegoś nie zrobię, to będzie to zrobione niedokładnie lub po prostu źle, a nawet kiedy coś było zrobione dobrze, zawsze wydawało mi się, że ja zrobiłabym to lepiej. Z tego powodu zajmowałam się wszystkim - sprzątaniem, praniem, zmywaniem, prasowaniem, gotowaniem, zakupami i wieloma innymi. Także, kiedy na uczelni mieliśmy do zrobienia prace lub prezentacje w parach czy grupie zawsze - ku uciesze reszcie grupy - stwierdzałam, że bardzo chętnie sama zajmę się wykonaniem projektu i dam im go do przeglądnięcia kilka dni przed pokazem. W rezultacie chodziłam zestresowana i na nic nie miałam czasu. A, że nie potrafiłam ustalać priorytetów, chciałam mieć zrobione wszystko 'na wczoraj'.
Jednak w ostatnim czasie musiałam schować swoje pedantyczne zapędy głęboko w kieszeń - podzieliłam obowiązki w domu między siebie i mojego partnera i okazało się, że jednak nie jest tak źle jak by się zdawało. Ba, nawet jest lepiej!
Dzięki podziałowi obowiązków nie muszę zmywać naczyń, wyrzucać śmieci, czyścić kociej kuwety i odkurzać. Dodatkowo podzieliliśmy się prasowaniem - każdy prasuje swoje rzeczy. Gotowaniem dzielimy się zależnie od ilości obowiązków zawodowo-uczelnianych - po prostu gotuje ten, kto wcześniej wraca do domu lub ma mniej do zrobienia na jutro. Ja zajmuję się praniem, myciem podłóg, bardziej ogólnym sprzątaniem typu ścieraniem kurzy i robieniem list zakupów. Na mojej głowie jest też wymyślanie prezentów świątecznych i urodzinowych dla naszych znajomych i rodzin, ale to głównie dlatego, że mój partner nigdy nie wie, co komu kupić.
Niestety, czasu nadal mamy niezbyt dużo, bo oboje mamy w sobie gen pracoholizmu i zbyt dużo czasu poświęcamy uczelni, kołom naukowym, pracy i hobby, ale jest coraz lepiej.
Teraz, mimo, że moje życie nadal pędzi jak szalone, paradoksalnie mam więcej czasu i mogę obiecać, że moje wpisy będą pojawiały się tutaj dużo częściej. Planuję mniej więcej dwa wpisy tygodniowo, ale mam nadzieję, że starczy mi czasu na częstsze pojawianie się tutaj.
Pomysł strony internetowej nie umarł - strona ukarze się w niedalekiej przyszłości, ale nie jestem w stanie powiedzieć dokładnie kiedy to się stanie, ponieważ opóźnienia nie są winą mojego nieprzygotowania, ale przedłużających się prac technicznych - nad domeną, wyglądem strony, logiem. Czy już mówiłam, że lubię, gdy wszystko jest perfekcyjnie? Ale niestety nie tylko o mój perfekcjonizm tu chodzi. Odpowiedzialność za informatyczno-graficzną część mojej strony bierze mój partner, a jak już mówiłam, on też musi dzielić czas na studia, organizację studencką, hobby i wiele innych projektów. Oboje mamy jednak nadzieję, że uda się wystartować ze stroną do końca października.
sobota, sierpnia 25
Zmiany, zmiany, zmiany!
Cześć :)
Wiem, to okropne, wpadam tutaj drugi raz w miesiącu i znów tylko po to, by się wytłumaczyć.
W moim życiu dzieje się ostatnio wiele, żeby nie powiedzieć, że zbyt wiele. Pracuję, przygotowuję się do egzaminów (3, 10 i 11 września), ponieważ w trakcie ich pierwszych terminów robiłam praktyki, przygotowuję się do wyjazdu na wakacje (03-09 września) i próbuję ogarnąć wyprowadzkę naszego współlokatora, która odbędzie się już za 2 tygodnie - prawdopodobnie 10 i 11 września, więc muszę kupić wszystkie te rzeczy, o których do tej pory nie myślałam - część garnków, mikser,czajnik i blaszki do pieczenia są przecież jego! Nagłym zbiegiem okoliczności okazało się, że moje prawo jazdy muszę zdać jak najszybciej, czytaj do końca września. Powód - dorobiłam się samochodu. Póki co mój mężczyzna robi za mojego osobistego szofera, ale samochodem mogę podróżować tylko wtedy, kiedy ma czas. A ponieważ mój instruktor nie nauczył mnie wszystkiego - jazda po mieście, parkowanie przodem i w zatoczce oraz górka są ok, ale mój łuk pozostawia wiele do życzenia, a parkowania tyłem nie ćwiczyłam w ogóle, więc byłam zmuszona dobrać dodatkowe jazdy, a przy moim ostatnim grafiku to naprawdę trudne. Po skończeniu jazd muszę jeszcze zdać egzamin wewnętrzny i doczekać się (miejmy nadzieję niezbyt odległego w czasie) terminu egzaminu. Do tego po wyczyszczeniu klimatyzacji w mojej pracy jest tak przeraźliwie lodowato, że już zdążyłam się przeziębić, więc wszystko to jest podwójnie trudne.
Dużo się dzieje, czeka nas spora zmiana, zamieszkamy tylko ze sobą, wreszcie będę mogła stworzyć coś, o czym marzyłam od dziecka - własny gabinet/garderobę! Niestety, uroki mieszkania w blokach zabrały mi możliwość posiadania własnego pokoju - musiałam dzielić go z siostrą, więc radość jest podwójna!
Niesamowicie cieszę się też z wakacji - mam wrażenie, że nie byłam na żadnych od wieków, a od mojego ostatniego czterodniowego pobytu nad morzem minął dopiero rok! Niestety rok był bardzo ciężki i wyczerpujący, ale mam nadzieję, że teraz będzie tylko lepiej! Moją radość z wakacji dodatkowo podkręca fakt, że po raz pierwszy w życiu zobaczę Mazury, a to, co cieszy mnie najbardziej to fakt, że będziemy nocować na jachcie, którym te Mazury będziemy opływać!
Te wszystkie wydarzenia rzucają cień także na moją stronę internetową - jej powstanie będzie nieco opóźnione, głównie ze względu na moje egzaminy i wyprowadzkę lokatora. Ostateczny termin,kiedy ujrzy ona światło dzienne to 20 września. Jest jeszcze tylko jedna rzecz, mianowicie, nie mam pomysłu na jej nazwę. Myślałam o domenie z moim imieniem i nazwiskiem, ale nie jestem jeszcze przekonana co do tej myśli. Ale może Wy macie jakieś świeże pomysły na adres strony? Z chęcią przeczytam wszystkie propozycje i będę bardzo wdzięczna!
Do zobaczenia już wkrótce!
Wiem, to okropne, wpadam tutaj drugi raz w miesiącu i znów tylko po to, by się wytłumaczyć.
W moim życiu dzieje się ostatnio wiele, żeby nie powiedzieć, że zbyt wiele. Pracuję, przygotowuję się do egzaminów (3, 10 i 11 września), ponieważ w trakcie ich pierwszych terminów robiłam praktyki, przygotowuję się do wyjazdu na wakacje (03-09 września) i próbuję ogarnąć wyprowadzkę naszego współlokatora, która odbędzie się już za 2 tygodnie - prawdopodobnie 10 i 11 września, więc muszę kupić wszystkie te rzeczy, o których do tej pory nie myślałam - część garnków, mikser,czajnik i blaszki do pieczenia są przecież jego! Nagłym zbiegiem okoliczności okazało się, że moje prawo jazdy muszę zdać jak najszybciej, czytaj do końca września. Powód - dorobiłam się samochodu. Póki co mój mężczyzna robi za mojego osobistego szofera, ale samochodem mogę podróżować tylko wtedy, kiedy ma czas. A ponieważ mój instruktor nie nauczył mnie wszystkiego - jazda po mieście, parkowanie przodem i w zatoczce oraz górka są ok, ale mój łuk pozostawia wiele do życzenia, a parkowania tyłem nie ćwiczyłam w ogóle, więc byłam zmuszona dobrać dodatkowe jazdy, a przy moim ostatnim grafiku to naprawdę trudne. Po skończeniu jazd muszę jeszcze zdać egzamin wewnętrzny i doczekać się (miejmy nadzieję niezbyt odległego w czasie) terminu egzaminu. Do tego po wyczyszczeniu klimatyzacji w mojej pracy jest tak przeraźliwie lodowato, że już zdążyłam się przeziębić, więc wszystko to jest podwójnie trudne.
Dużo się dzieje, czeka nas spora zmiana, zamieszkamy tylko ze sobą, wreszcie będę mogła stworzyć coś, o czym marzyłam od dziecka - własny gabinet/garderobę! Niestety, uroki mieszkania w blokach zabrały mi możliwość posiadania własnego pokoju - musiałam dzielić go z siostrą, więc radość jest podwójna!
Niesamowicie cieszę się też z wakacji - mam wrażenie, że nie byłam na żadnych od wieków, a od mojego ostatniego czterodniowego pobytu nad morzem minął dopiero rok! Niestety rok był bardzo ciężki i wyczerpujący, ale mam nadzieję, że teraz będzie tylko lepiej! Moją radość z wakacji dodatkowo podkręca fakt, że po raz pierwszy w życiu zobaczę Mazury, a to, co cieszy mnie najbardziej to fakt, że będziemy nocować na jachcie, którym te Mazury będziemy opływać!
Te wszystkie wydarzenia rzucają cień także na moją stronę internetową - jej powstanie będzie nieco opóźnione, głównie ze względu na moje egzaminy i wyprowadzkę lokatora. Ostateczny termin,kiedy ujrzy ona światło dzienne to 20 września. Jest jeszcze tylko jedna rzecz, mianowicie, nie mam pomysłu na jej nazwę. Myślałam o domenie z moim imieniem i nazwiskiem, ale nie jestem jeszcze przekonana co do tej myśli. Ale może Wy macie jakieś świeże pomysły na adres strony? Z chęcią przeczytam wszystkie propozycje i będę bardzo wdzięczna!
Do zobaczenia już wkrótce!
Subskrybuj:
Posty (Atom)