niedziela, stycznia 20

Żyć jak singielka?

Singielką nie jestem od bardzo dawna - w niektórych kręgach zwykło się nawet mawiać, że jestem mężatką, chociaż nie mam na palcu obrączki. Ja również lubię o sobie myśleć jako o mężatce, mimo że jeszcze kilka lat temu nie uważałam, żeby słowo "mąż" miało w moim osobistym słowniku wyrazów ważnych jakiekolwiek znaczenie - do tego po prostu trzeba dojrzeć. W swoim związku jestem szczęśliwa, bo wiem, że mam przy sobie kogoś, kto będzie przy mnie zawsze i nie ucieknie gdzie pieprz rośnie jak tylko na horyzoncie pojawi się problem. Singiel to jednak w pewnym sensie stan umysłu. Nie mam tu na myśli oczywiście zdrad, których osobiście nie polecam nikomu, bez względu na to, czy w związku wieje nudą, czy źle się układa. Mam na myśli zupełnie coś innego.
Jest niedziela wieczorem, a ja siedzę w domu jedynie z kotem. Mój -choć nieoficjalnie, to jednak - mąż spędza dzisiejszy dzień na... uczelni ze znajomymi tworząc projekt zaliczeniowy. Widzimy się dopiero jutro, ponieważ, by nie marnować czasu, dziś nocuje u kolegi mieszkającego skrzyżowanie od ich wydziału. Wczoraj wrócił po 22 - spotykał się ze swoimi kolegami w totalnie męskim towarzystwie. I nie mam z tym najmniejszego problemu.
Mam za to kilka bliższych i dalszych znajomych, które nie wyobrażają sobie spędzenia wolnego czasu bez swojego partnera, a o spaniu poza domem w ogóle nie ma mowy.
W moim przypadku jest jednak inaczej - wczorajszy dzień spędziłam nadrabiając kinowe i czytelnicze zaległości, a dziś, po tygodniu pełnym napięcia zafundowałam sobie długą i relaksującą kąpiel przy świecach, a potem spotkałam się z przyjaciółką - wypiłyśmy kieliszek wina i poplotkowałyśmy. Dzięki temu rozładowałyśmy emocje z minionego tygodnia. W planach mam jeszcze lekką sałatkę na kolację - co przy moim mężu byłoby niemożliwe ( "Kochanie, a gdzie mięso w tej kolacji?"), dodający energii prysznic i naukę na jutrzejsze kolokwium. A jutro - poranne ćwiczenia w salonie, zaraz przed wyjściem na uczelnię! Brzmi jak dobry początek tygodnia według Carrie Bradshaw.
Ale podobnie wyglądają wieczory mojego męża kiedy nie ma mnie w mieście - aktualizuje swoją stronę internetową, ogląda mecze z piwem i orzeszkami i w męskim gonie gra na Playstation. Dla nas normalnym jest spędzać czas osobno. Tradycyjne małżeństwa, gdzie ludzie postanawiają zostać w domu i zjeść razem każdego dnia - mimo, iż osobiście uważam to za urocze - sprawiłyby, że czułabym się jak więzień.
Nie wiem jak postrzegacie ten 'typ' małżeństwa Wy, ale bycie rozsądnym egoistą w związku jest dobre. Oczywiście, że gdy druga osoba jest chora, bądź ma problem, nasze osobiste plany stają się nieważne i pomoc tej drugiej osobie jest najważniejsza. Jednak po co miałabym słuchać filmów dotyczących obozów koncentracyjnych, jakie w Polsce powstały za czasów Hitlera (co jest hobby mojego męża) i po co on miałby oglądać ze mną youtubowe filmiki o kosmetykach czy słuchać biologicznych żartów moich znajomych, które jak już nie raz się przekonałam, śmieszą tylko nas - biologów? Oczywiście mamy także czas przeznaczony tylko dla siebie, kiedy wylegujemy się w łóżku całymi dniami i oglądamy seriale albo gotujemy, ale czas spędzony osobno jest nam niesamowicie potrzebny. Często zdarza się, że będąc jednocześnie w naszym mieszkaniu, nie zauważamy siebie nawzajem. Ja spędzam czas w swoim gabinecie pracując nad pracą na kolejne sympozjum, a on - projektując strony internetowe czy strugając coś w drewnie. Kiedy spędzamy czas razem, jest to czas jedynie dla nas - dzięki temu, że nie poświęcamy własnego hobby i czasu dla siebie by spędzać każdą wolną chwilę razem, nie jesteśmy sfrustrowani.
Nie ma nic gorszego niż życie u boku pełnej żalu i frustracji osoby, przez którą my też zmniejszamy swoje ambicje i hamujemy swoje możliwości. To prowadzi tylko do nakręcającej się w różnym tempie spirali nienawiści, która może sprawić, że kiedyś obudzimy się z ręką w nocniku i będziemy się zastanawiać dlaczego jeszcze kilka lat temu, gdy dało się coś zrobić nie zaczęliśmy działać? Moim zdaniem zdrowy egoizm nas obojga sprawia, że czujemy się zrealizowani i zadowoleni, a to przekłada się na atmosferę w związku.


6 komentarzy:

  1. Bardzo mądry artykuł, dał mi do myślenia. Pojawił się we właściwym czasie, uwierz mi:)
    Pozdrawiam,
    Ada

    Ps. Będzie kolejny tydzień z życia?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, będzie kolejny tydzień z życia. Ruszamy jutro!

      Usuń
  2. No, w końcu ktoś to nazwał po imieniu. Bycie singlem w związku. WŁAŚNIE to zawsze miałam na myśli szukając faceta...

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej, napisałam Ci maila, jeśli znajdziesz czas, to odpisz, będę wdzięczna:)

    Ada

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak wygląda właśnie zdrowy związek, ale przez wielu uważany za coś nieosiągalnego. faktem jest, że przepis na taka relację wymaga dojrzałości, samoświadomości i ... odpowiedniego partnera :) Często też zależy od indywidualnych preferencji i typu charakteru,

    Nie zgodzę się jednak z twierdzeniem, że wspólne obiady, tudzież spędzanie czasu non stop razem w jakiś sposób hamuje rozwój jednostek. To też w dużej mierze zależy od typu relacji, jej długości - inaczej przecież jest na początku zakochania, a inaczej gdy już mieszka się ze sobą kilka lat w jednym mieszkaniu :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Myślę, że model związku przez Ciebie opisanego jest dobry.
    Jednak jak zauważyła Pola-wymaga dojrzałości, samoświadomości i odpowiedzialnego partnera.

    Niestety czasem zdarza mi się usłyszeć, że np.zamieszkanie ze swoim chłopakiem/partnerem/narzeczonym/mężem może zamienić kobietę w roślinkę, której jedyną funkcją będzie organizowanie życia domowego tak, aby facetowi było dobrze...

    Na szczęście obecni 20 czy 30 latkowie(nie wszyscy, ale coraz większy %) zaczyna kojarzyć model partnerskiego związku z rozwiązaniami praktycznymi(a nie tylko teoria, która wychodzi bokiem...).

    Niestety jest też druga strona medalu-czasem singielstwo w związku się rozrasta powodując, że z firmy ''my'' robią się dwie coraz mniej zależne od siebie firemki...

    OdpowiedzUsuń