Już za 4 dni zawitam tutaj z nowym, długim i inspirującym postem. Mam tyle pomysłów i mnóstwo notatek i postów napisanych 'na brudno' w swoim notesie, że nawet nie wiem, o czym chciałabym najpierw napisać. W planach jest seria postów na temat pewności siebie i radzenia sobie w trudnych sytuacjach, ale także inspiracji, ulubieńców i recenzji kilku książek.
W planach jest także druga część 'Tygodnia z życia", ale wydaje mi się, że zrealizuję ją dopiero po sesji, ponieważ teraz jedyne co mogę napisać, to lista przedmiotów, których już się nauczyłam i których uczyć się dopiero będę. W ciągu najbliższych dwóch tygodni z domu będę wychodzić jedynie na egzaminy lub po małe zakupy więc nie wydaje mi się, by było to godne opisania.
Tymczasem wracam do swoich obowiązków, a Wam życzę udanego wieczora!
wtorek, stycznia 29
poniedziałek, stycznia 28
Aktualizacja z pola bitwy!
Co u mnie? Za dużo, za szybko i za mało czasu. Mimo, że cały weekend i dzisiejszy dzień spędziłam w domu, nadal mam zbyt dużo do zrobienia. W dodatku mój laptop niestety umarł całkowicie, nie chce nawiązać ze mną współpracy, więc zmuszona jestem korzystać z laptopa mojego partnera, co jest dość trudne, ponieważ on potrzebuje swojego komputera permanentnie, zważywszy na zawód jaki wykonuje, więc nie mogę pisać do Was w każdej wolnej i możliwej chwili.
Mój nowiutki śliczny laptop przyjedzie do mnie dopiero w sobotę lub w niedzielę, więc jeszcze przez kilka dni mnie tu nie będzie, ale w weekend mam zamiar przybyć tutaj ze zdwojoną mocą!
Swoją drogą Wasze laptopy też psują się w momencie, kiedy macie do zrobienia 6 referatów i 3 prezentacje?
Tymczasem ja uciekam do chemii, biochemii i innych paleontologii - do napisania w weekend!
Mój nowiutki śliczny laptop przyjedzie do mnie dopiero w sobotę lub w niedzielę, więc jeszcze przez kilka dni mnie tu nie będzie, ale w weekend mam zamiar przybyć tutaj ze zdwojoną mocą!
Swoją drogą Wasze laptopy też psują się w momencie, kiedy macie do zrobienia 6 referatów i 3 prezentacje?
Tymczasem ja uciekam do chemii, biochemii i innych paleontologii - do napisania w weekend!
środa, stycznia 23
Big news!
Dziś tylko szybki update, zaraz znów uciekam do biochemii i innych tego typu 'przyjemności'.
Pierwszy wpis w tej sesji zdobyty! Mam nadzieję, że nadal będzie szło tak dobrze jak dziś, bo moja pierwsza ocena w indeksie to 4,5 :)
To by było na tyle, ja wracam do nauki. Mam nadzieję, że Wam także idzie dobrze!
Pierwszy wpis w tej sesji zdobyty! Mam nadzieję, że nadal będzie szło tak dobrze jak dziś, bo moja pierwsza ocena w indeksie to 4,5 :)
To by było na tyle, ja wracam do nauki. Mam nadzieję, że Wam także idzie dobrze!
wtorek, stycznia 22
A Ty zadzwoniłeś już do domu?
Ostatnio
natknęłam się na kampanię reklamową Małopolskiego RegionalnegoOśrodka Polityki Społecznej. Szukając czegoś fajnego na Youtube
przypadkiem trafiłam na filmik Wiekowe zajawkowe. Jak odnaleźć sięw stylu vintage? Reklama od razu złapała mnie za serce i bez
namysłu kliknęłam w ich facebookowego funpage'a.
Co
prawda pochodzę z Dolnego Śląska a nie z Małopolski, ale reklama
ma w sobie głęboki przekaz niezależnie od tego, w jakim miejscu
Polski czy świata mieszkamy. Prawdą jest, że żyjemy w świecie
niesamowicie szybkim, gdzie zwolnienie tempa choć na chwilę, grozi
zostaniem sporo w tyle w porównaniu do konkurentów. Czasu dla
rodziny mamy niewiele. Sama wracam do domu rzadko, w tym roku nawet
święta Bożego Narodzenia spędziłam z dala od domu. Ostatnio na
dłużej byłam w domu w wakacje. Na całe 2 dni. Dzwonię też zbyt
rzadko.
Nie
wiem jak jest w Waszym przypadku, ale ja wychowywałam się z babcią.
W zasadzie można powiedzieć, że wychowała mnie babcia. Dziadek
był dla mnie jak ojciec, z racji tego, że wychowywałam się w
rozbitej rodzinie. Wszystko, co potrafię nauczyła mnie babcia. To
ona nauczyła mnie co jest dobre a co złe, że najgorsza prawda jest
lepsza niż najsłodsze kłamstwo. To ona nauczyła mnie gotować.
Wszystkie staropolskie potrawy, jak bigos, gołąbki umiem zrobić
tylko dzięki niej. Ona nauczyła mnie piec ciasta. Ona sprawiła, że
pokochałam filmy kostiumowe takie jak Lalka, Ogniem i mieczem,
Przeminęło z wiatrem. Ona nauczyła mnie robić przetwory, kisić
ogórki i kapustę. Ona nauczyła mnie, że szanującej się kobiecie
nie wypada nosić niektórych strojów, a czerwona szminka w
połączeniu z perłami wygląda idealnie na wieczór. To ona
nauczyła mnie, że każdy strój buduje się na dobrej torebce,
butach i fryzurze, a reszta, nawet jeżeli będzie gorsza gatunkowo i
tak zostanie niezauważona. To ona nauczyła mnie, że naturalne
kosmetyki są lepsze niż wiele tych sklepowych z bardzo wysokiej
półki. To ona nauczyła mnie szyć, cerować i korzystać z maszyny
do szycia. To ona, mówiąc do mnie po rosyjsku przez większość
czasu spędzanego z nią w domu, sprawiła, że pokochałam ten
język. Mimo że sama nie miała łatwego życia i wspaniałego
dzieciństwa sprawiła, że ja je miałam. To ona ukształtowała
mnie taką jaka jestem. To ona ukształtowała mnie jako kobietę.
Uwielbiam słuchać jej opowieści – o jej dzieciństwie, wojnie,
życiu w Rosji, a potem o odbudowującej się Polsce.
A
dziadek? Dziadek nauczył mnie jeździć na rowerze. To on chodził
ze mną na sanki gdy byłam mała. To on chodził ze mną na szkolny
dzień ojca gdy byłam w podstawówce. To on nauczył mnie dbać o
ogródek, to on nauczył mnie przekopywać ziemię, to on zabierał
mnie do wesołego miasteczka kiedy byłam mała.
Jestem
bardzo podobna do babci i dziadka. Nie wyglądem, a charakterem. Mam
pewne zachowania, które są kropka w kropkę przekopiowanymi
zachowaniami dziadka i babci. Przed wyjściem sprawdzam 5 razy czy
drzwi są zamknięte na klucz, zawsze mam przy sobie wielorazową
torbę na zakupy, zawsze wrzucam drobne biednej osobie, która prosi
o nie na ulicy, zawsze gdy ktoś prosi mnie o jedzenie dostanie je,
zawsze kiedy idę spać chodzę po całym domu i sprawdzam, czy krany
są zakręcone, czy kuchenka nie działa, czy drzwi są zamknięte,
kiedy coś oglądam bawię się kciukami w ten sam sposób co babcia
– to mam po babci. Za to kiedy idę na spacer chodzę w ten sam
sposób co dziadek – z rękami założonymi z tyłu, jak dziadek
uwielbiam spacery i dużo ruchu, jak dziadek siedzę na podłodze
czytając gazetę i oglądając telewizor – moja babcia twierdzi,
że siedzę nawet w tej samej pozycji co dziadek. Do tej pory zdarza
mi się, kiedy mam zły humor i tęsknię za domem jeść ziemniaki i
kotleta... łyżką, jak kiedyś dziadek. Po dziadku mam też jeszcze
jedną dziwną naleciałość – lubię pić śmietanę... Nauczyłam
się tego jako czterolatka, kiedy mój dziadek cierpiąc na zgagę
wypijał śmietanę. Kiedyś były to jeszcze śmietany w szklanych
butelkach...
To
dość osobisty post, ale chciałabym Wam w ten sposób przypomnieć,
że dziś Dzień Dziadka, a wczoraj był Dzień Babci. Nie wiem, czy
w Waszym gronie są osoby, które zostały tak mocno ukształtowane
przez dziadków jak ja, ale chciałabym przypomnieć Wam, że telefon
do nich częściej niż raz w miesiącu nie wymaga poświęcenia
dużej ilości czasu, a dla nich jest naprawdę ważny. Pamiętajcie
o nich, bo jeden telefon może sprawić, że staruszkowie będą
uśmiechać się do siebie jeszcze przez kilka dni :)
niedziela, stycznia 20
Żyć jak singielka?
Singielką nie jestem od bardzo dawna - w niektórych kręgach zwykło się nawet mawiać, że jestem mężatką, chociaż nie mam na palcu obrączki. Ja również lubię o sobie myśleć jako o mężatce, mimo że jeszcze kilka lat temu nie uważałam, żeby słowo "mąż" miało w moim osobistym słowniku wyrazów ważnych jakiekolwiek znaczenie - do tego po prostu trzeba dojrzeć. W swoim związku jestem szczęśliwa, bo wiem, że mam przy sobie kogoś, kto będzie przy mnie zawsze i nie ucieknie gdzie pieprz rośnie jak tylko na horyzoncie pojawi się problem. Singiel to jednak w pewnym sensie stan umysłu. Nie mam tu na myśli oczywiście zdrad, których osobiście nie polecam nikomu, bez względu na to, czy w związku wieje nudą, czy źle się układa. Mam na myśli zupełnie coś innego.
Jest niedziela wieczorem, a ja siedzę w domu jedynie z kotem. Mój -choć nieoficjalnie, to jednak - mąż spędza dzisiejszy dzień na... uczelni ze znajomymi tworząc projekt zaliczeniowy. Widzimy się dopiero jutro, ponieważ, by nie marnować czasu, dziś nocuje u kolegi mieszkającego skrzyżowanie od ich wydziału. Wczoraj wrócił po 22 - spotykał się ze swoimi kolegami w totalnie męskim towarzystwie. I nie mam z tym najmniejszego problemu.
Mam za to kilka bliższych i dalszych znajomych, które nie wyobrażają sobie spędzenia wolnego czasu bez swojego partnera, a o spaniu poza domem w ogóle nie ma mowy.
W moim przypadku jest jednak inaczej - wczorajszy dzień spędziłam nadrabiając kinowe i czytelnicze zaległości, a dziś, po tygodniu pełnym napięcia zafundowałam sobie długą i relaksującą kąpiel przy świecach, a potem spotkałam się z przyjaciółką - wypiłyśmy kieliszek wina i poplotkowałyśmy. Dzięki temu rozładowałyśmy emocje z minionego tygodnia. W planach mam jeszcze lekką sałatkę na kolację - co przy moim mężu byłoby niemożliwe ( "Kochanie, a gdzie mięso w tej kolacji?"), dodający energii prysznic i naukę na jutrzejsze kolokwium. A jutro - poranne ćwiczenia w salonie, zaraz przed wyjściem na uczelnię! Brzmi jak dobry początek tygodnia według Carrie Bradshaw.
Ale podobnie wyglądają wieczory mojego męża kiedy nie ma mnie w mieście - aktualizuje swoją stronę internetową, ogląda mecze z piwem i orzeszkami i w męskim gonie gra na Playstation. Dla nas normalnym jest spędzać czas osobno. Tradycyjne małżeństwa, gdzie ludzie postanawiają zostać w domu i zjeść razem każdego dnia - mimo, iż osobiście uważam to za urocze - sprawiłyby, że czułabym się jak więzień.
Nie wiem jak postrzegacie ten 'typ' małżeństwa Wy, ale bycie rozsądnym egoistą w związku jest dobre. Oczywiście, że gdy druga osoba jest chora, bądź ma problem, nasze osobiste plany stają się nieważne i pomoc tej drugiej osobie jest najważniejsza. Jednak po co miałabym słuchać filmów dotyczących obozów koncentracyjnych, jakie w Polsce powstały za czasów Hitlera (co jest hobby mojego męża) i po co on miałby oglądać ze mną youtubowe filmiki o kosmetykach czy słuchać biologicznych żartów moich znajomych, które jak już nie raz się przekonałam, śmieszą tylko nas - biologów? Oczywiście mamy także czas przeznaczony tylko dla siebie, kiedy wylegujemy się w łóżku całymi dniami i oglądamy seriale albo gotujemy, ale czas spędzony osobno jest nam niesamowicie potrzebny. Często zdarza się, że będąc jednocześnie w naszym mieszkaniu, nie zauważamy siebie nawzajem. Ja spędzam czas w swoim gabinecie pracując nad pracą na kolejne sympozjum, a on - projektując strony internetowe czy strugając coś w drewnie. Kiedy spędzamy czas razem, jest to czas jedynie dla nas - dzięki temu, że nie poświęcamy własnego hobby i czasu dla siebie by spędzać każdą wolną chwilę razem, nie jesteśmy sfrustrowani.
Nie ma nic gorszego niż życie u boku pełnej żalu i frustracji osoby, przez którą my też zmniejszamy swoje ambicje i hamujemy swoje możliwości. To prowadzi tylko do nakręcającej się w różnym tempie spirali nienawiści, która może sprawić, że kiedyś obudzimy się z ręką w nocniku i będziemy się zastanawiać dlaczego jeszcze kilka lat temu, gdy dało się coś zrobić nie zaczęliśmy działać? Moim zdaniem zdrowy egoizm nas obojga sprawia, że czujemy się zrealizowani i zadowoleni, a to przekłada się na atmosferę w związku.
Jest niedziela wieczorem, a ja siedzę w domu jedynie z kotem. Mój -choć nieoficjalnie, to jednak - mąż spędza dzisiejszy dzień na... uczelni ze znajomymi tworząc projekt zaliczeniowy. Widzimy się dopiero jutro, ponieważ, by nie marnować czasu, dziś nocuje u kolegi mieszkającego skrzyżowanie od ich wydziału. Wczoraj wrócił po 22 - spotykał się ze swoimi kolegami w totalnie męskim towarzystwie. I nie mam z tym najmniejszego problemu.
Mam za to kilka bliższych i dalszych znajomych, które nie wyobrażają sobie spędzenia wolnego czasu bez swojego partnera, a o spaniu poza domem w ogóle nie ma mowy.
W moim przypadku jest jednak inaczej - wczorajszy dzień spędziłam nadrabiając kinowe i czytelnicze zaległości, a dziś, po tygodniu pełnym napięcia zafundowałam sobie długą i relaksującą kąpiel przy świecach, a potem spotkałam się z przyjaciółką - wypiłyśmy kieliszek wina i poplotkowałyśmy. Dzięki temu rozładowałyśmy emocje z minionego tygodnia. W planach mam jeszcze lekką sałatkę na kolację - co przy moim mężu byłoby niemożliwe ( "Kochanie, a gdzie mięso w tej kolacji?"), dodający energii prysznic i naukę na jutrzejsze kolokwium. A jutro - poranne ćwiczenia w salonie, zaraz przed wyjściem na uczelnię! Brzmi jak dobry początek tygodnia według Carrie Bradshaw.
Ale podobnie wyglądają wieczory mojego męża kiedy nie ma mnie w mieście - aktualizuje swoją stronę internetową, ogląda mecze z piwem i orzeszkami i w męskim gonie gra na Playstation. Dla nas normalnym jest spędzać czas osobno. Tradycyjne małżeństwa, gdzie ludzie postanawiają zostać w domu i zjeść razem każdego dnia - mimo, iż osobiście uważam to za urocze - sprawiłyby, że czułabym się jak więzień.
Nie wiem jak postrzegacie ten 'typ' małżeństwa Wy, ale bycie rozsądnym egoistą w związku jest dobre. Oczywiście, że gdy druga osoba jest chora, bądź ma problem, nasze osobiste plany stają się nieważne i pomoc tej drugiej osobie jest najważniejsza. Jednak po co miałabym słuchać filmów dotyczących obozów koncentracyjnych, jakie w Polsce powstały za czasów Hitlera (co jest hobby mojego męża) i po co on miałby oglądać ze mną youtubowe filmiki o kosmetykach czy słuchać biologicznych żartów moich znajomych, które jak już nie raz się przekonałam, śmieszą tylko nas - biologów? Oczywiście mamy także czas przeznaczony tylko dla siebie, kiedy wylegujemy się w łóżku całymi dniami i oglądamy seriale albo gotujemy, ale czas spędzony osobno jest nam niesamowicie potrzebny. Często zdarza się, że będąc jednocześnie w naszym mieszkaniu, nie zauważamy siebie nawzajem. Ja spędzam czas w swoim gabinecie pracując nad pracą na kolejne sympozjum, a on - projektując strony internetowe czy strugając coś w drewnie. Kiedy spędzamy czas razem, jest to czas jedynie dla nas - dzięki temu, że nie poświęcamy własnego hobby i czasu dla siebie by spędzać każdą wolną chwilę razem, nie jesteśmy sfrustrowani.
Nie ma nic gorszego niż życie u boku pełnej żalu i frustracji osoby, przez którą my też zmniejszamy swoje ambicje i hamujemy swoje możliwości. To prowadzi tylko do nakręcającej się w różnym tempie spirali nienawiści, która może sprawić, że kiedyś obudzimy się z ręką w nocniku i będziemy się zastanawiać dlaczego jeszcze kilka lat temu, gdy dało się coś zrobić nie zaczęliśmy działać? Moim zdaniem zdrowy egoizm nas obojga sprawia, że czujemy się zrealizowani i zadowoleni, a to przekłada się na atmosferę w związku.
sobota, stycznia 19
Część druga "Tygodnia z życia"?
Nie, nie zapomniałam o Was. Obowiązki mnie przytłoczyły do tego stopnia, że całą środę spędziłam... w łóżku, z bardzo złym nastrojem i niechęcią do wszystkiego. Chandra na szczęście minęła i w rezultacie następnego dnia musiałam zrobić dwa razy więcej.
Niestety styczeń mija zdecydowanie za szybko. Mam wrażenie, że wczoraj witałam Nowy Rok i jestem nieprzygotowana psychicznie na sesję i to mnie niesamowicie stresuje! Dodatkowo mam średnio po 2-3 egzaminy dziennie, nie licząc oczywiście zaliczeń ćwiczeń. Naprawdę dziękuję Opatrzności, że mam urlop. Nie wiem dlaczego, ale czuję, jakby moja organizacja gdzieś umknęła. Podobnie jest z moją weną - miałam w planach kilka postów o różnej tematyce w poprzednim tygodniu, ale za każdym razem, kiedy zabierałam się za pisanie - totalnie nie miałam pomysłu ani jak zacząć, ani co dokładnie chciałabym Wam przekazać. To, co publikuję na blogu jest dla mnie ważne i staram się, by wszystko, co czytacie było jak najbardziej dopieszczone, więc nie chcę wrzucać tutaj postów pisanych byle jak, między nauką anatomii a biochemii.
Ponieważ nie wiem, jak dużo będę miała czasu na pisanie o głębszych przemyśleniach, pomyślałam, by po raz kolejny przeprowadzić tutaj projekt "Tydzień z życia", ale z drugiej strony zastanawiam się, czy nie macie tego już nieco dość...
Dajcie znać czy macie ochotę na kolejną odsłonę "Tygodnia ...".
Niestety styczeń mija zdecydowanie za szybko. Mam wrażenie, że wczoraj witałam Nowy Rok i jestem nieprzygotowana psychicznie na sesję i to mnie niesamowicie stresuje! Dodatkowo mam średnio po 2-3 egzaminy dziennie, nie licząc oczywiście zaliczeń ćwiczeń. Naprawdę dziękuję Opatrzności, że mam urlop. Nie wiem dlaczego, ale czuję, jakby moja organizacja gdzieś umknęła. Podobnie jest z moją weną - miałam w planach kilka postów o różnej tematyce w poprzednim tygodniu, ale za każdym razem, kiedy zabierałam się za pisanie - totalnie nie miałam pomysłu ani jak zacząć, ani co dokładnie chciałabym Wam przekazać. To, co publikuję na blogu jest dla mnie ważne i staram się, by wszystko, co czytacie było jak najbardziej dopieszczone, więc nie chcę wrzucać tutaj postów pisanych byle jak, między nauką anatomii a biochemii.
Ponieważ nie wiem, jak dużo będę miała czasu na pisanie o głębszych przemyśleniach, pomyślałam, by po raz kolejny przeprowadzić tutaj projekt "Tydzień z życia", ale z drugiej strony zastanawiam się, czy nie macie tego już nieco dość...
Dajcie znać czy macie ochotę na kolejną odsłonę "Tygodnia ...".
poniedziałek, stycznia 14
Zjedz żabę!
Dzisiaj chciałabym napisać Wam o czymś, o czym słyszałam już dawno temu, ale dopiero dzisiaj uświadomiłam sobie, że powinnam zacząć wprowadzać to w życie. Zainspirowana wpisem Ani z bloga Ania maluje postanowiłam nazwać miesiąc styczeń miesiącem zjadania żab.
Nie mam tu na myśli kuchni francuskiej, z resztą moi znajomi śmieją się, że żaba to chyba jedno z nielicznych dań, których nie wzięłabym do ust. W sumie mają rację - sama kiedyś stwierdziłam, że nie mam zamiaru jeść tego, co preparuję i na czym ćwiczę na zajęciach, a żaba jest jednym ze zwierząt, z którymi miałam przyjemność współpracować podczas swoich studiów.
Mianowicie stwierdzenie "zjedz żabę" oznacza zrobienie trudnej rzeczy, za którą nie możemy się zabrać przez dłuższy czas, od razu.
W zeszłym tygodniu opisywałam Wam swój tydzień. Zrobiłam dużo, ale były to rzeczy, których potrzebowałam na bieżąco. Nie zamknęłam w tym czasie ani jednej sprawy, która ciąży nade mną od dłuższego czasu. Nie zjadłam ani jednej żaby.
Założę się, że każdy z nas ma kilka żab, które nie chcą przejść przez gardło. Sama mam ich kilkanaście. Z tego powodu często czuję się nieporadna. Ale postanowiłam, że nie będzie tak więcej. W styczniu mam więc zamiar zjeść wszystkie żaby. Na pierwszy ogień pójdzie dokończenie pozwu i złożenie go do sądu, bo jest to rzecz, która ciąży nade mną najdłużej.
Następne w kolejce będzie zrobienie zaległych notatek z wszystkich przedmiotów i zaliczenie kilku przedmiotów, za które nie mogłam się zabrać w grudniu. Pod koniec miesiąca powiem Wam, jak poszło zjadanie moich żab. Kto je ze mną?
Nie mam tu na myśli kuchni francuskiej, z resztą moi znajomi śmieją się, że żaba to chyba jedno z nielicznych dań, których nie wzięłabym do ust. W sumie mają rację - sama kiedyś stwierdziłam, że nie mam zamiaru jeść tego, co preparuję i na czym ćwiczę na zajęciach, a żaba jest jednym ze zwierząt, z którymi miałam przyjemność współpracować podczas swoich studiów.
Mianowicie stwierdzenie "zjedz żabę" oznacza zrobienie trudnej rzeczy, za którą nie możemy się zabrać przez dłuższy czas, od razu.
W zeszłym tygodniu opisywałam Wam swój tydzień. Zrobiłam dużo, ale były to rzeczy, których potrzebowałam na bieżąco. Nie zamknęłam w tym czasie ani jednej sprawy, która ciąży nade mną od dłuższego czasu. Nie zjadłam ani jednej żaby.
Założę się, że każdy z nas ma kilka żab, które nie chcą przejść przez gardło. Sama mam ich kilkanaście. Z tego powodu często czuję się nieporadna. Ale postanowiłam, że nie będzie tak więcej. W styczniu mam więc zamiar zjeść wszystkie żaby. Na pierwszy ogień pójdzie dokończenie pozwu i złożenie go do sądu, bo jest to rzecz, która ciąży nade mną najdłużej.
Następne w kolejce będzie zrobienie zaległych notatek z wszystkich przedmiotów i zaliczenie kilku przedmiotów, za które nie mogłam się zabrać w grudniu. Pod koniec miesiąca powiem Wam, jak poszło zjadanie moich żab. Kto je ze mną?
niedziela, stycznia 13
Tydzień z życia - podsumowanie.
Pisanie codziennie o swoim tygodniu było swego rodzaju... eksperymentem. Chciałam zobaczyć, czy uda mi się wywiązać z obietnicy i jak wiele uda mi się zrobić w tym tygodniu. Chciałam mieć to wszystko zapisane, żeby móc sprawdzić swoją efektywność. Zastanawiałam się także, jak Wy na to zareagujecie, w końcu to blog o tematyce rozwojowej, nie lifestylowej.
Jakie są moje przemyślenia po tym tygodniu?
Zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo jestem efektywna. Plan był taki - żyć dalej jak dotychczas i zobaczyć jak wiele mi się uda. I powiem Wam, sama nie myślałam, że uda się aż tyle. Blog częściowo pomógł mi, bo motywował mnie do zrobienia niektórych rzeczy. Mam w planach powtarzać te 'tygodnie z życia' co jakiś czas. Ale na razie możecie odetchnąć - w najbliższym czasie mam zamiar nadrobić artykuły na temat samorozwoju, organizacji pracy, szybkiej nauki i motywacji. Nie będzie mnie tutaj aż tak dużo jak w ostatnim tygodniu, ale artykuły, które planuję dla Was napisać wymagają sporego nakładu pracy w przeciwieństwie do spisywania tego, co działo się danego dnia.
Udało się:
- Napisane 3 kolokwia
- 30 godzin spędzonych na nauce
- małe zakupy ubraniowe
- wypracowałam poranne i wieczorne nawyki
Nie udało się:
- załatwić jednej sprawy urzędowej
- ćwiczenia - zdecydowanie olałam je w tym tygodniu, a to źle, bo moje ciało zaczyna marudzić
W weekend przede mną:
zakupy, pranie, prasowanie i sprzątanie, czyli to, na co totalnie nie zwracałam uwagi w tym tygodniu, a także nauka - w poniedziałek przede mną 2 kolokwia, a wtorek wcale nie jest lepszy.
W kolejnym tygodniu przede mną:
- 11 kolokwiów
- 4 zaliczenia ćwiczeń
- 4 zaległe kartkówki
- oddanie zeszytu z rysunkami z anatomii
Co mam w planach teraz?
Wyspać się. A chwilę później realizować kolejne punkty planu. W praktyce - zamierzam wstać jak najwcześniej, zebrać się i usiąść do nauki. W południe zakupy, potem korki z matmy, a po powrocie do domu pranie, sprzątanie, prasowanie i dalsza nauka. Nie wiem, czy uda mi się pospać chociaż godzinę.
sobota, stycznia 12
Dzień z życia - piątek, marnego weekendu początek
8.00 - jestem w połowie drogi na zajęcia. Mój kalendarz mnie przeraża. Znajomi w środę chcą zrobić parapetówkę. W środę! Kto normalny robi w środę parapetówki?!
8.35 - skąd tu tyle małych kawiarenek? Przechodzę tędy od pół roku co tydzień i do tej pory ich nie widziałam. Albo nie zwróciłam uwagi. Możliwa jest jeszcze trzecia opcja - fatamorgana, bo mój organizm naprawdę domaga się kawy, a w zasadzie nie tyle kawy co kofeiny.
8.45 - Ha! Dorwałam kawę w jednej z kawiarenek. To jednak nie fatamorgana.
9.00 - Wykładzik. Nudny jak nie wiem, ale co tydzień jest lista, no i facet naprawdę pamięta twarze, więc lepiej chodzić i się pokazywać w razie czego. Staram się słuchać. Ale tylko 10 minut, bo wyklad jest naprawdę nudny. Jedyna ciekawa rzecz? Wspomnienie w ramach dygresji o plemieniu Mohawk, którego członkowie od urodzenia są pozbawieni lęku wysokości, co obudziło we mnie antropologa. Niestety o plemieniu Mohawk było na tyle.
11.45 - zerwałam się z wykładu szybciej, bo muszę zdążyć na koło z biochemii. Teraz zaczyna się wyścig - z autobusami, tramwajami i czasem. Na szczęście udaje mi się dotrzeć na czas.
15.00 - koło było średnie. Niby nie trudne, odpowiedziałam na połowę pytań. Oczywiście musiałam, swoim standardowym szczęściem trafić na najtrudniejszy zestaw. Ale trudno.
15.30 - wreszcie w domu. Jem, ogladam głupawy film i idę spać.
17.15 - budzę się, ale nie mam siły się podnieść. Dobra, mam ale mi się nie chce.
17.30 - kąpiel przed nauką.
18.15 - czysta i pachnąca siadam do chemii.
22.00 - dzwoni Grzesiek, chce jechać na małe szybkie zakupy. No dobra, szykuję się, jedziemy.
23.00- kupiłam kilka podstawowych produktów, na wielkie zakupy nie było czasu.
24.00 - jeszcze godzinkę i spać. Panie, jak dobrze, że kolokwium jest po południu a nie z samego rana! Marzę żeby przy łożyć głowę do poduszki i zasnąć. To takie przyjemne uczucie.
8.35 - skąd tu tyle małych kawiarenek? Przechodzę tędy od pół roku co tydzień i do tej pory ich nie widziałam. Albo nie zwróciłam uwagi. Możliwa jest jeszcze trzecia opcja - fatamorgana, bo mój organizm naprawdę domaga się kawy, a w zasadzie nie tyle kawy co kofeiny.
8.45 - Ha! Dorwałam kawę w jednej z kawiarenek. To jednak nie fatamorgana.
9.00 - Wykładzik. Nudny jak nie wiem, ale co tydzień jest lista, no i facet naprawdę pamięta twarze, więc lepiej chodzić i się pokazywać w razie czego. Staram się słuchać. Ale tylko 10 minut, bo wyklad jest naprawdę nudny. Jedyna ciekawa rzecz? Wspomnienie w ramach dygresji o plemieniu Mohawk, którego członkowie od urodzenia są pozbawieni lęku wysokości, co obudziło we mnie antropologa. Niestety o plemieniu Mohawk było na tyle.
11.45 - zerwałam się z wykładu szybciej, bo muszę zdążyć na koło z biochemii. Teraz zaczyna się wyścig - z autobusami, tramwajami i czasem. Na szczęście udaje mi się dotrzeć na czas.
15.00 - koło było średnie. Niby nie trudne, odpowiedziałam na połowę pytań. Oczywiście musiałam, swoim standardowym szczęściem trafić na najtrudniejszy zestaw. Ale trudno.
15.30 - wreszcie w domu. Jem, ogladam głupawy film i idę spać.
17.15 - budzę się, ale nie mam siły się podnieść. Dobra, mam ale mi się nie chce.
17.30 - kąpiel przed nauką.
18.15 - czysta i pachnąca siadam do chemii.
22.00 - dzwoni Grzesiek, chce jechać na małe szybkie zakupy. No dobra, szykuję się, jedziemy.
23.00- kupiłam kilka podstawowych produktów, na wielkie zakupy nie było czasu.
24.00 - jeszcze godzinkę i spać. Panie, jak dobrze, że kolokwium jest po południu a nie z samego rana! Marzę żeby przy łożyć głowę do poduszki i zasnąć. To takie przyjemne uczucie.
piątek, stycznia 11
Tydzień z życia - czwartek, czyli bezsenność kontrolowana.
Znów 5.30. Dziwne, nawet jestem wyspana. Obejdzie się bez kawy. Poranna toaleta, makijaż w 10 minut i śniadanie. Płatki z mlekiem - najprościej i najszybciej.
6.20 - ubieram czarny golf, dżinsy i futrzaną kamizelkę. Pakuję laptopa do torby - dziś też czas na notatki w bibliotece - sesja za pasem.
6.30 - G. wstał. Jak ja zazdroszczę mężczyznom, mogą wstać pół godziny przed wyjściem i są gotowi. Kurcze, zapomniałam, że dziś jedziemy samochodem, wstałam za wcześnie. Kładę się jeszcze na chwilę i każę się obudzić przed wyjściem.
7.25 - jedziemy razem na uczelnie. G. wysadza mnie pod moją uczelnią, żegnamy się i jedzie na swoje zajęcia.
10.20 - koniec zajęć. Biegnę do biblioteki.
14.00 - Dość fizyki na dziś. Przynajmniej w tym momencie. W domu jest jeszcze spaghetti z wczoraj. Nie muszę gotować!
15.15 - Po raz kolejny w galerii. Dlaczego tu jest ZAWSZE tyle ludzi?! Udaje mi się kupić kilka fajnych i przydatnych rzeczy - głównie klasyki, które każda z nas powinna mieć w szafie - z listy, którą zrobiłam kilka dni temu.
15.45 - Jem, oglądam program Cejrowskiego (Boże, gdyby każdy wykładowca potrafił opowiadać tak jak on nauka byłaby przyjemnością!
16.30 - Zaglądam do kalendarza i jeży mi się włos na głowie. Piątek - kolokwium, sobota - kolokwium, poniedziałek - 3 kolokwia, wtorek - kolokwium + ćwiczenia + odpowiedź ustna, środa - zaliczenie dwóch przedmiotów + ćwiczenia + poprawa 2 kolokwiów z matmy, czwartek - ćwiczenia, egzamin, zaliczenie, piątek - kolokwium, ćwiczenia, odpowiedź ustna. I tak przez 3 tygodnie. Kiedy ja się tego wszystkiego nauczę? Weekend jest zbyt krótki, jeszcze to kolokwium w sobotę.
Trzeba umówić się na inny termin czwartkowego egzaminu, albo chociaż na późniejszą godzinę, koniecznie - odbywa się w trakcie ćwiczeń, nie jestem w stanie na niego pójść. Cholera, a gdzie czas na zajęcie się domem?
17.00 - biochemia wzywa i już wiem, że dzisiejszej nocy nie będzie dane mi spać. Strayer to najbardziej kanciasty facet jaki był w moim łóżku - zdecydowanie.
21.00 - mózg zaraz mi wybuchnie. Istota szara już dawno poszła stać, neurony zaczynają strajk i grożą, że nie będą przesyłać więcej impulsów, więc negocjujemy. Pół godziny przerwy, energetyk i coś słodkiego? Nie, ich postulaty przewidują dłuższą przerwę, spacer i porządny posiłek. Ponieważ zakupy planowałam na sobotnie popołudnie w lodówce nie mam zbyt wiele by szybko wyczarować jakieś jedzenie. Mam ogromną ochotę na sałatkę grecką. Ratuje nas Tesco, otwarte do północy. Jedziemy, kupujemy wszystko, czego nam potrzeba, wracamy. Udaje mi się jeszcze chwilę przespacerować.
22.00 - jedzenie, głupi serial na którym nie trzeba myśleć i jestem jak nowo narodzona.Czas wracać do nauki.
04.00 - nie mam już siły. Mózg mi się zlansował. Niby wszystko umiem, bo to przecież logiczne, ale ciągle się boję, że o czymś zapomnę. Idę wziąć kąpiel, a potem przygotować się do dzisiejszego dnia.
06.00 - jestem gotowa, wyglądam (szkoda że tylko wyglądam) na wypoczętą, zjadłam śniadanie i wypiłam 2 kawy. Mój dzień trwa zdecydowanie zbyt długo. Po powrocie z koła zarządzam spanie przez 3 godziny, a potem naukę do sobotniego kolokwium (kolokwium w sobotę na dziennych - kto to widział!)
6.20 - ubieram czarny golf, dżinsy i futrzaną kamizelkę. Pakuję laptopa do torby - dziś też czas na notatki w bibliotece - sesja za pasem.
6.30 - G. wstał. Jak ja zazdroszczę mężczyznom, mogą wstać pół godziny przed wyjściem i są gotowi. Kurcze, zapomniałam, że dziś jedziemy samochodem, wstałam za wcześnie. Kładę się jeszcze na chwilę i każę się obudzić przed wyjściem.
7.25 - jedziemy razem na uczelnie. G. wysadza mnie pod moją uczelnią, żegnamy się i jedzie na swoje zajęcia.
10.20 - koniec zajęć. Biegnę do biblioteki.
14.00 - Dość fizyki na dziś. Przynajmniej w tym momencie. W domu jest jeszcze spaghetti z wczoraj. Nie muszę gotować!
15.15 - Po raz kolejny w galerii. Dlaczego tu jest ZAWSZE tyle ludzi?! Udaje mi się kupić kilka fajnych i przydatnych rzeczy - głównie klasyki, które każda z nas powinna mieć w szafie - z listy, którą zrobiłam kilka dni temu.
15.45 - Jem, oglądam program Cejrowskiego (Boże, gdyby każdy wykładowca potrafił opowiadać tak jak on nauka byłaby przyjemnością!
16.30 - Zaglądam do kalendarza i jeży mi się włos na głowie. Piątek - kolokwium, sobota - kolokwium, poniedziałek - 3 kolokwia, wtorek - kolokwium + ćwiczenia + odpowiedź ustna, środa - zaliczenie dwóch przedmiotów + ćwiczenia + poprawa 2 kolokwiów z matmy, czwartek - ćwiczenia, egzamin, zaliczenie, piątek - kolokwium, ćwiczenia, odpowiedź ustna. I tak przez 3 tygodnie. Kiedy ja się tego wszystkiego nauczę? Weekend jest zbyt krótki, jeszcze to kolokwium w sobotę.
Trzeba umówić się na inny termin czwartkowego egzaminu, albo chociaż na późniejszą godzinę, koniecznie - odbywa się w trakcie ćwiczeń, nie jestem w stanie na niego pójść. Cholera, a gdzie czas na zajęcie się domem?
17.00 - biochemia wzywa i już wiem, że dzisiejszej nocy nie będzie dane mi spać. Strayer to najbardziej kanciasty facet jaki był w moim łóżku - zdecydowanie.
21.00 - mózg zaraz mi wybuchnie. Istota szara już dawno poszła stać, neurony zaczynają strajk i grożą, że nie będą przesyłać więcej impulsów, więc negocjujemy. Pół godziny przerwy, energetyk i coś słodkiego? Nie, ich postulaty przewidują dłuższą przerwę, spacer i porządny posiłek. Ponieważ zakupy planowałam na sobotnie popołudnie w lodówce nie mam zbyt wiele by szybko wyczarować jakieś jedzenie. Mam ogromną ochotę na sałatkę grecką. Ratuje nas Tesco, otwarte do północy. Jedziemy, kupujemy wszystko, czego nam potrzeba, wracamy. Udaje mi się jeszcze chwilę przespacerować.
22.00 - jedzenie, głupi serial na którym nie trzeba myśleć i jestem jak nowo narodzona.Czas wracać do nauki.
04.00 - nie mam już siły. Mózg mi się zlansował. Niby wszystko umiem, bo to przecież logiczne, ale ciągle się boję, że o czymś zapomnę. Idę wziąć kąpiel, a potem przygotować się do dzisiejszego dnia.
06.00 - jestem gotowa, wyglądam (szkoda że tylko wyglądam) na wypoczętą, zjadłam śniadanie i wypiłam 2 kawy. Mój dzień trwa zdecydowanie zbyt długo. Po powrocie z koła zarządzam spanie przez 3 godziny, a potem naukę do sobotniego kolokwium (kolokwium w sobotę na dziennych - kto to widział!)
czwartek, stycznia 10
Tydzień z życia - środa
Boże, znowu 5.30. Przecież 10 minut temu zasnęłam! Takie przynajmniej mam wrażenie. Moja druga myśl brzmi - Kawy! Idę więc nastawić ekspres.
Poranna toaleta, lekki makijaż - Panie, dziękuję Ci za wynalezienie korektora pod oczy i różu do policzków!
6.15 - śniadanie. Dziś na szybko - koktajl z banana, kiwi i mrożonych truskawek. I odrobiny mleka. Gdzieś tu były batoniki... Przecież muszą tu być, nie mam czasu na robienie kanapek! Uf, jest.
6.30 - Ubieram się w szarą spódnicę, czarny golf i kozaki na płaskim obcasie. Nie mam siły na chodzenie w obcasach.
Wchodzę do łazienki i przypominam sobie ile rzeczy trzeba dziś zrobić. Kuweta kota, kurde, bęben pralki nie pachnie zachęcająco, jak wrócę to umyję, bo pranie będzie śmierdziało. Śmieci - wezmę teraz, jedno mniej. Wieczorem przydałoby się zrobić maseczkę, bo moja twarz jest w okropnym stanie. Jeśli starczy mi czasu, to przydałoby się zrobić małą rundkę po sklepach - muszę zrobić zakupy w Rossmannie, a po wyczyszczeniu szafy przed świętami okazuje się, że potrzebuję kilku ubrań.
Dobra, jeszcze 15 minut do wyjścia, przygotuję sobie wszystko do prasowania. Zanoszę do pokoju deskę i żelazko, przynoszę ubrania. Kurde, trzeba odmrozić mięso, bo obiad będzie później! Co się ze mną dzieje, przecież nigdy nie byłam tak niezorganizowana!
Dobra, trzeba napisać G. kartkę, co musi zrobić, bo zapomni. Kuweta - jego zadanie. Odmrozić mięso - też jego. Zakupy - zrobię wracając, bo znowu nie kupi wszystkiego, a nie mam czasu zrobić listy. Pozmywać - zdąży. Umyć łazienkę - zrobię to wieczorem, bo on robi to niedokładnie. Za to odkurzanie i ścieranie kurzy - dla niego.
7.10 - łapię za worek ze śmieciami i wybiegam.
7.20 - autobus. O i nawet jest miejsce siedzące! Słuchawki - i znów odpływam w krainę marzeń.
7.45 - No, jeszcze sporo czasu, zdążę.
10.20 - No, już po zajęciach. Czas do biblioteki. Co ja miałam w głowie myśląc, ze wypożyczę jedną z najpopularniejszych książek do fizyki pod koniec października? Teraz mam karę - siedzę robię notatki w wyziębionej bibliotece zamiast w domu. Trudno, dobrze że chociaż na laptopie a nie ręcznie, jak 20 lat temu.
11.30 - za pół godziny jestem umówiona z przyjaciółką, a nie zrobiłam jeszcze notatek z tylu rozdziałów z ilu planowałam. 15 stron - nie zdążę na spotkanie. Dobra, idę do ksero, dokończę w domu.
11.45 - w drodze do ksero spotkałam tego fajnego laboranta. Pogadaliśmy chwilę, pożartowaliśmy, ale Pani w ksero zdecydowanie zbyt szybko kseruje, więc mój flirt trwał może 10 minut? Przestań! Co Ci przyszło do głowy żeby flirtować z laborantem? Masz faceta! Ale z drugiej strony, to tylko flirt...
12.15 - spóźniłam się. Ale na szczęście nie jest zła!
15.30 - Dobra, czas na chwilę buszowania po sklepach. Zauważyłam kilka rzeczy, które mi się podobają i są w promocyjnej cenie, ale robię im tylko zdjęcia i mam zamiar przemyśleć ich zakup do jutra - nie chcę kupować nic, co nie będzie mi przydatne - to jedno z moich postanowień na najbliższy rok.
17.00 - jak dobrze być w domu przed 18... Rozbieram się i myślę o wstawieniu prania. Przypominam sobie o umyciu bębna i robię to od razu, a potem wstawiam pranie. Dobra, sprawdźmy czy G zrobił o co prosiłam. Podłogi odkurzone, mięso wyjęte, pozmywane, kuweta zrobiona. Super! O pokroił cebulę, czosnek i pomidory! Super! Zrobienie spaghetti zajmuje mi pół godziny.
Kurde, lakier mi odprysł! Ale w sumie... Wypróbuję ten nowy kolor :)
18.00 - jem i oglądam Chirurgów.
18.30 - dobra, czas na prasowanie. A w trakcie obejrzę kilka zaległych filmików na Youtube. O wrócił G. - ma sporo do zrobienia, to dobrze, sama też nie mam zamiaru się nudzić.
19.30 - Uf, skończyłam. Kawy! Chwila przerwy na rozmowę z G. i powrót do zajęć.
20.00 - Dobra, nauko! Czas na Ciebie!
22.00 - notatki skończone, pranie powieszone, łazienka umyta. Prysznic, (jak ja marzę o kąpieli z bąbelkami!) przygotowanie ubrań na jutro, nowy lakier na paznokcie, bo szybciej i spać!
23:00 - padam! Ale ta nowa książka tak mnie wciągnęła...
Poranna toaleta, lekki makijaż - Panie, dziękuję Ci za wynalezienie korektora pod oczy i różu do policzków!
6.15 - śniadanie. Dziś na szybko - koktajl z banana, kiwi i mrożonych truskawek. I odrobiny mleka. Gdzieś tu były batoniki... Przecież muszą tu być, nie mam czasu na robienie kanapek! Uf, jest.
6.30 - Ubieram się w szarą spódnicę, czarny golf i kozaki na płaskim obcasie. Nie mam siły na chodzenie w obcasach.
Wchodzę do łazienki i przypominam sobie ile rzeczy trzeba dziś zrobić. Kuweta kota, kurde, bęben pralki nie pachnie zachęcająco, jak wrócę to umyję, bo pranie będzie śmierdziało. Śmieci - wezmę teraz, jedno mniej. Wieczorem przydałoby się zrobić maseczkę, bo moja twarz jest w okropnym stanie. Jeśli starczy mi czasu, to przydałoby się zrobić małą rundkę po sklepach - muszę zrobić zakupy w Rossmannie, a po wyczyszczeniu szafy przed świętami okazuje się, że potrzebuję kilku ubrań.
Dobra, jeszcze 15 minut do wyjścia, przygotuję sobie wszystko do prasowania. Zanoszę do pokoju deskę i żelazko, przynoszę ubrania. Kurde, trzeba odmrozić mięso, bo obiad będzie później! Co się ze mną dzieje, przecież nigdy nie byłam tak niezorganizowana!
Dobra, trzeba napisać G. kartkę, co musi zrobić, bo zapomni. Kuweta - jego zadanie. Odmrozić mięso - też jego. Zakupy - zrobię wracając, bo znowu nie kupi wszystkiego, a nie mam czasu zrobić listy. Pozmywać - zdąży. Umyć łazienkę - zrobię to wieczorem, bo on robi to niedokładnie. Za to odkurzanie i ścieranie kurzy - dla niego.
7.10 - łapię za worek ze śmieciami i wybiegam.
7.20 - autobus. O i nawet jest miejsce siedzące! Słuchawki - i znów odpływam w krainę marzeń.
7.45 - No, jeszcze sporo czasu, zdążę.
10.20 - No, już po zajęciach. Czas do biblioteki. Co ja miałam w głowie myśląc, ze wypożyczę jedną z najpopularniejszych książek do fizyki pod koniec października? Teraz mam karę - siedzę robię notatki w wyziębionej bibliotece zamiast w domu. Trudno, dobrze że chociaż na laptopie a nie ręcznie, jak 20 lat temu.
11.30 - za pół godziny jestem umówiona z przyjaciółką, a nie zrobiłam jeszcze notatek z tylu rozdziałów z ilu planowałam. 15 stron - nie zdążę na spotkanie. Dobra, idę do ksero, dokończę w domu.
11.45 - w drodze do ksero spotkałam tego fajnego laboranta. Pogadaliśmy chwilę, pożartowaliśmy, ale Pani w ksero zdecydowanie zbyt szybko kseruje, więc mój flirt trwał może 10 minut? Przestań! Co Ci przyszło do głowy żeby flirtować z laborantem? Masz faceta! Ale z drugiej strony, to tylko flirt...
12.15 - spóźniłam się. Ale na szczęście nie jest zła!
15.30 - Dobra, czas na chwilę buszowania po sklepach. Zauważyłam kilka rzeczy, które mi się podobają i są w promocyjnej cenie, ale robię im tylko zdjęcia i mam zamiar przemyśleć ich zakup do jutra - nie chcę kupować nic, co nie będzie mi przydatne - to jedno z moich postanowień na najbliższy rok.
17.00 - jak dobrze być w domu przed 18... Rozbieram się i myślę o wstawieniu prania. Przypominam sobie o umyciu bębna i robię to od razu, a potem wstawiam pranie. Dobra, sprawdźmy czy G zrobił o co prosiłam. Podłogi odkurzone, mięso wyjęte, pozmywane, kuweta zrobiona. Super! O pokroił cebulę, czosnek i pomidory! Super! Zrobienie spaghetti zajmuje mi pół godziny.
Kurde, lakier mi odprysł! Ale w sumie... Wypróbuję ten nowy kolor :)
18.00 - jem i oglądam Chirurgów.
18.30 - dobra, czas na prasowanie. A w trakcie obejrzę kilka zaległych filmików na Youtube. O wrócił G. - ma sporo do zrobienia, to dobrze, sama też nie mam zamiaru się nudzić.
19.30 - Uf, skończyłam. Kawy! Chwila przerwy na rozmowę z G. i powrót do zajęć.
20.00 - Dobra, nauko! Czas na Ciebie!
22.00 - notatki skończone, pranie powieszone, łazienka umyta. Prysznic, (jak ja marzę o kąpieli z bąbelkami!) przygotowanie ubrań na jutro, nowy lakier na paznokcie, bo szybciej i spać!
23:00 - padam! Ale ta nowa książka tak mnie wciągnęła...
środa, stycznia 9
Tydzień z życia - wtorek
Nie do końca wiem, jak to się stało, że w ogóle udało mi się dzisiaj wstać. Mimo, że spałam prawie 5 godzin, co jest w moim przypadku niejako luksusem, to przez ilość przeżyć poprzedniego dnia jestem ledwo żywa. Ale dość narzekania, w końcu postanowiłam przeżyć idealny tydzień.
Pobudka o 5.30, kawa i śniadanie. Jajecznica z cebulą i boczkiem z kromką chleba z masłem i pomidorem. Dziś naprawdę potrzeba mi dodatkowych węglowodanów. Poranna toaleta, szybki makijaż. Och, nareszcie wyglądam jak człowiek, nie zombie. Kurde, trzeba wyprać pędzle, bo nie będę miała czym się jutro umalować - tak, muszę kupić jeszcze kilka pędzli do makijażu jak tylko będę miała jakąś nadprogramową gotówkę. Szybko ubieram się w przygotowany wczoraj zestaw - czarną spódnicę, czarną bluzeczkę i kozaki na płaskim obcasie. &*%$^! Zapomniałam! Ta bluzka ma przecież ogromny dekolt, a ja nie mam już czystego stanika, który nadaje się do tak dużego wycięcia, bo pranie robię dzisiaj... Trudno, biorę bardziej zabudowany stanik i biały top, co ratuje sytuację i nadal wygląda dobrze.
Sprawdzam czy mam wszystko czego mi potrzeba w torbie - portfel jest, notatki na zajęcia też. Wkładam jeszcze teczkę z dokumentami i sałatkę w plastikowym pojemniku. Koniecznie muszę kupić sobie jakąś pojemną torebkę - po wyrzuceniu dwóch starych torebek zostały mi tylko torebki, które albo są za małe, albo wyglądają jak bagaż podręczny. Patrzę szybko przez okno, żeby sprawdzić, czy nie potrzeba mi parasola. O słuchawki! Jak dobrze, że je zauważyłam, nie cierpię jeździć komunikacją miejską bez słuchawek. Dobra, idę wyprać te pędzle. Odkładam na biurku do wyschnięcia. O perfumy! Zapomniałabym!
Jeszcze sporo czasu, siadam więc do zadań na dzisiejsze ćwiczenia z chemii. Wczoraj nie miałam siły ich dokończyć.
O G. wreszcie wstał. Takiemu to dobrze, codziennie śpi do 8 i jeszcze narzeka, że zmęczony i przepracowany... Wstawiam kolejne pranie, sprzątam pokój i ścieram kurze.
Dobra, zbieram się, bo się spóźnię. Ale to nie ja się spóźniam, to autobus przyjeżdża całe 8 minut spóźniony. Jak to dobrze, jest miejsce siedzące. Zakładam słuchawki i odpływam w marzeniach. Załatwiam wszystko, co miałam w planach o jak przypuszczałam, mam jeszcze godzinę do rozpoczęcia zajęć. Idę więc na zakupy. Naprawdę nie wiem, dlaczego w Rossmannach wiecznie są tak ogromne kolejki. Irytują mnie inni klienci. Nie, nie mam nic przeciw innym ludziom, ale irytuje mnie typ klienta-turysty, który kręci się po sklepie na zasadzie "sam nie wiem czego chcę, ale muszę zrobić zakupy". Wyciągam swoją listę i szybko kupuję to, co mi potrzebne. Zachodzę jeszcze do delikatesów i kupuję kilka rzeczy, których brakuje mi w lodówce.
10.55 - czemu ja zawsze jestem za wcześnie?!
11.05 - dobra, wszyscy już są.
11.40 - Boże, jakie to seminarium jest nudne! Dlaczego powtarzamy rzeczy z liceum?! Dlaczego wykładowca jest tak nudny?! Dlaczego nie możemy ich mieć z tym fajnym gościem od laborek? Z nim nie byłoby nudno. A nawet jeśli by było, to zawsze jest na co popatrzeć... Dobra, Monika, przestań prowadzić w wyobraźni flirt z ćwiczeniowcem dla zabicia czasu. Notuj, bo potem znów będziesz molestować koleżanki na facebooku, bo twoje nie będą kompletne.
12.10 - nareszcie koniec udręk na nudnym seminarium. Za 10 minut ćwiczenia z tym fajnym laborantem :D
13.20 - dostałam 3 plusy, fajnie, opłaciło się siedzieć nad tym rano.
13.30 - Spotykam się z przyjaciółką i jedziemy do mnie. Rozmawiamy, gotujemy razem obiad i razem rozbieramy choinkę. Potem idziemy na spacer.
18.00 - Przyjaciółka pojechała do domu. G. będzie za 4 godziny. Biorę się za naukę.
22.00 - Dobra, nauka skończona. Wraca G. Jemy kolację. Spać spać spać spać! Kurde, przecież nie zmyłam makijażu. No to szybki prysznic.
23.30 - czuję się jak nowo narodzona. Senność odchodzi. Czytam, powtarzam materiał i przygotowuję się na kolejny ciężki dzień.
Pobudka o 5.30, kawa i śniadanie. Jajecznica z cebulą i boczkiem z kromką chleba z masłem i pomidorem. Dziś naprawdę potrzeba mi dodatkowych węglowodanów. Poranna toaleta, szybki makijaż. Och, nareszcie wyglądam jak człowiek, nie zombie. Kurde, trzeba wyprać pędzle, bo nie będę miała czym się jutro umalować - tak, muszę kupić jeszcze kilka pędzli do makijażu jak tylko będę miała jakąś nadprogramową gotówkę. Szybko ubieram się w przygotowany wczoraj zestaw - czarną spódnicę, czarną bluzeczkę i kozaki na płaskim obcasie. &*%$^! Zapomniałam! Ta bluzka ma przecież ogromny dekolt, a ja nie mam już czystego stanika, który nadaje się do tak dużego wycięcia, bo pranie robię dzisiaj... Trudno, biorę bardziej zabudowany stanik i biały top, co ratuje sytuację i nadal wygląda dobrze.
Sprawdzam czy mam wszystko czego mi potrzeba w torbie - portfel jest, notatki na zajęcia też. Wkładam jeszcze teczkę z dokumentami i sałatkę w plastikowym pojemniku. Koniecznie muszę kupić sobie jakąś pojemną torebkę - po wyrzuceniu dwóch starych torebek zostały mi tylko torebki, które albo są za małe, albo wyglądają jak bagaż podręczny. Patrzę szybko przez okno, żeby sprawdzić, czy nie potrzeba mi parasola. O słuchawki! Jak dobrze, że je zauważyłam, nie cierpię jeździć komunikacją miejską bez słuchawek. Dobra, idę wyprać te pędzle. Odkładam na biurku do wyschnięcia. O perfumy! Zapomniałabym!
Jeszcze sporo czasu, siadam więc do zadań na dzisiejsze ćwiczenia z chemii. Wczoraj nie miałam siły ich dokończyć.
O G. wreszcie wstał. Takiemu to dobrze, codziennie śpi do 8 i jeszcze narzeka, że zmęczony i przepracowany... Wstawiam kolejne pranie, sprzątam pokój i ścieram kurze.
Dobra, zbieram się, bo się spóźnię. Ale to nie ja się spóźniam, to autobus przyjeżdża całe 8 minut spóźniony. Jak to dobrze, jest miejsce siedzące. Zakładam słuchawki i odpływam w marzeniach. Załatwiam wszystko, co miałam w planach o jak przypuszczałam, mam jeszcze godzinę do rozpoczęcia zajęć. Idę więc na zakupy. Naprawdę nie wiem, dlaczego w Rossmannach wiecznie są tak ogromne kolejki. Irytują mnie inni klienci. Nie, nie mam nic przeciw innym ludziom, ale irytuje mnie typ klienta-turysty, który kręci się po sklepie na zasadzie "sam nie wiem czego chcę, ale muszę zrobić zakupy". Wyciągam swoją listę i szybko kupuję to, co mi potrzebne. Zachodzę jeszcze do delikatesów i kupuję kilka rzeczy, których brakuje mi w lodówce.
10.55 - czemu ja zawsze jestem za wcześnie?!
11.05 - dobra, wszyscy już są.
11.40 - Boże, jakie to seminarium jest nudne! Dlaczego powtarzamy rzeczy z liceum?! Dlaczego wykładowca jest tak nudny?! Dlaczego nie możemy ich mieć z tym fajnym gościem od laborek? Z nim nie byłoby nudno. A nawet jeśli by było, to zawsze jest na co popatrzeć... Dobra, Monika, przestań prowadzić w wyobraźni flirt z ćwiczeniowcem dla zabicia czasu. Notuj, bo potem znów będziesz molestować koleżanki na facebooku, bo twoje nie będą kompletne.
12.10 - nareszcie koniec udręk na nudnym seminarium. Za 10 minut ćwiczenia z tym fajnym laborantem :D
13.20 - dostałam 3 plusy, fajnie, opłaciło się siedzieć nad tym rano.
13.30 - Spotykam się z przyjaciółką i jedziemy do mnie. Rozmawiamy, gotujemy razem obiad i razem rozbieramy choinkę. Potem idziemy na spacer.
18.00 - Przyjaciółka pojechała do domu. G. będzie za 4 godziny. Biorę się za naukę.
22.00 - Dobra, nauka skończona. Wraca G. Jemy kolację. Spać spać spać spać! Kurde, przecież nie zmyłam makijażu. No to szybki prysznic.
23.30 - czuję się jak nowo narodzona. Senność odchodzi. Czytam, powtarzam materiał i przygotowuję się na kolejny ciężki dzień.
wtorek, stycznia 8
Tydzień z życia - poniedziałek, czyli jak być zmęczonym zaraz po weekendzie
Jeden dzień, tyle zadań. Pobudka o 5 rano, ogromna torebka, która mieści w sobie całe moje życie, automat biletów PKP, który obsługuję tylko dzięki pomocy uprzejmego pana z tyłu, prawie dwugodzinna podróż do innego miasta w celu załatwienia kilku prawno-prywatnych spraw, zjedzenie śniadania i przeczytanie ponad 200-stron książki w podróży, godzina spędzona w urzędzie, szybka kawa, dwugodzinny powrót, podczas którego jem coś na rodzaj drugiego śniadania, wykonuję kilka ważnych telefonów i uczę się do kolokwium. Po powrocie dwie godziny spędzone na zajęciach (jak dobrze, że nie było kartkówki), szybki bieg na drugą uczelnię(dzięki Bogu,że nie pomyślałam o ubraniu butów na obcasie!), bo trzeba zrobić ksero, wydrukować listy z matematyki i pójść do biblioteki, ale zanim to wszystko - trzeba napisać kolokwium. W międzyczasie kolejna kawa, tym razem już na spokojnie i w bardzo dobrym towarzystwie. Potem spotkanie z przyjaciółką i szybkie zakupy w Biedronce. Bieg na uczelnię mojego partnera po wydruk mega ważnych papierów, które muszę mieć 'na wczoraj' i które dosłownie 16 godzin wcześniej kończyłam pisać. Następnie obiad, pranie, szybki pobudzający prysznic i peeling ciała, żeby pobudzić krążenie, a dzięki temu się rozbudzić, trzy godziny nauki i kolejne pranie. Odkurzanie i zmywanie zostawiam na jutro, mam to w nosie, jestem zbyt zmęczona. Resztkami sił przygotowuję ubranie i pakuję torbę na jutro.
Jedyne o czym myślę pisząc do Was w tym momencie, to zastanawianie się czy dam radę jutro wstać na zajęcia i żyć. Mój dzień trwa dzisiaj zdecydowanie zbyt długo.
Jedyne o czym myślę pisząc do Was w tym momencie, to zastanawianie się czy dam radę jutro wstać na zajęcia i żyć. Mój dzień trwa dzisiaj zdecydowanie zbyt długo.
sobota, stycznia 5
Tydzień z życia zapracowanej kobiety - zapowiedź
Kolejny post z serii aktualizacyjno-powiadamiającej. Sześć godzin temu wróciłam do domu z pierwszych zajęć po przerwie świątecznej. Zaglądam na pewien społecznościowy portal i - dosłownie - nadmiar informacji mnie przytłacza. Oczywiście, zdawałam i nadal zdaję sobie sprawę z tego, że przez drugi kierunek nauki mam naprawdę dużo i właśnie reakcja mojego mózgu na ilość informacji o zaliczeniach zdziwiła mnie bardziej niż sama informacja o ilości. Dopiero po kilku godzinach minęło uczucie przytłoczenia. Przyszło za to podekscytowanie - w końcu zawsze lubiłam się uczyć i - wbrew pozorom wydajniej pracuję, kiedy mam dużo na głowie.
Kolejne dwa tygodnie będą niesamowicie intensywne i pracowite, ponieważ poza studiami i przygotowaniem do zbliżającej się sesji mam do załatwienia jeszcze kilka spraw urzędowych, których załatwienie wymaga między innymi podróży do innego miasta. Wiążą się one dla mnie także ze sporymi emocjami - nie zawsze pozytywnymi i z tym także muszę sobie poradzić. Do tego jeszcze prowadzenie domu i jak na złość - męska grypa. A nawet gorzej - męskie zapalenie oskrzeli - wszystkie kobiety, które to przeżyły wiedzą, co to oznacza.
Zastanawia mnie, jako pasjonata antropologii kulturowej, jak to jest, że mężczyzna - silny i dumny żywiciel i głowa rodziny, wynalazca koła i zdobywca, radzący sobie niegdyś z polowaniem na mamuty pod wpływem kilku bakterii gromadzących się w jego oskrzelach i powodujących reakcję samoobronną organizmu w postaci gorączki, nie jest w stanie ruszać się z łóżka, zachowuje się jak umierający i chce spisywać testament.
Wiele będzie się działo, dlatego od poniedziałku przez cały tydzień postanowiłam dzielić się z Wami tym, jak spędziłam dzień. Będzie sporo zdjęć, ale także krótka relacja z tego, co wydarzyło się danego dnia. Dostaję wiele maili z pytaniem, jak udaje mi się pogodzić to wszystko i mam nadzieję, że relacja z tygodnia przedstawi to lepiej niż suche wypisywanie sposobów na organizację. Dodatkowo, będzie motywować do dalszego działania tak samo, jak dzielenie się z Wami tym, co udało mi się wykonać, by sesja była mniej męcząca.
Kolejne dwa tygodnie będą niesamowicie intensywne i pracowite, ponieważ poza studiami i przygotowaniem do zbliżającej się sesji mam do załatwienia jeszcze kilka spraw urzędowych, których załatwienie wymaga między innymi podróży do innego miasta. Wiążą się one dla mnie także ze sporymi emocjami - nie zawsze pozytywnymi i z tym także muszę sobie poradzić. Do tego jeszcze prowadzenie domu i jak na złość - męska grypa. A nawet gorzej - męskie zapalenie oskrzeli - wszystkie kobiety, które to przeżyły wiedzą, co to oznacza.
Zastanawia mnie, jako pasjonata antropologii kulturowej, jak to jest, że mężczyzna - silny i dumny żywiciel i głowa rodziny, wynalazca koła i zdobywca, radzący sobie niegdyś z polowaniem na mamuty pod wpływem kilku bakterii gromadzących się w jego oskrzelach i powodujących reakcję samoobronną organizmu w postaci gorączki, nie jest w stanie ruszać się z łóżka, zachowuje się jak umierający i chce spisywać testament.
Wiele będzie się działo, dlatego od poniedziałku przez cały tydzień postanowiłam dzielić się z Wami tym, jak spędziłam dzień. Będzie sporo zdjęć, ale także krótka relacja z tego, co wydarzyło się danego dnia. Dostaję wiele maili z pytaniem, jak udaje mi się pogodzić to wszystko i mam nadzieję, że relacja z tygodnia przedstawi to lepiej niż suche wypisywanie sposobów na organizację. Dodatkowo, będzie motywować do dalszego działania tak samo, jak dzielenie się z Wami tym, co udało mi się wykonać, by sesja była mniej męcząca.
piątek, stycznia 4
Sposób na szybką motywację do nauki?
W poprzednim poście pokazałam Wam jak tworzyć plan nauki. Wszyscy jednak zdajemy sobie sprawę z tego, że planowanie to nie wszystko, bo gwarancją sukcesu jest motywacja, a tej do nauki nigdy nie mamy zbyt wiele. Dlatego postanowiłam, że przez okres sesji będę się z Wami dzielić tym, co udało mi się zrobić przez ostatnie dni. Będę starała się informować Was na bieżąco, ale nie obiecuję, że posty będą pojawiały się codziennie.
Dzięki temu, że 'spowiadam' się komuś z tego, co już zrobiłam, będę miała większą motywację, by usiąść przed książkami. Dlatego zaczynamy!
Was też zachęcam do dzielenia się w komentarzach tym, co udało Wam się do tej pory zrobić.
Do napisania!
Dzięki temu, że 'spowiadam' się komuś z tego, co już zrobiłam, będę miała większą motywację, by usiąść przed książkami. Dlatego zaczynamy!
Was też zachęcam do dzielenia się w komentarzach tym, co udało Wam się do tej pory zrobić.
Do napisania!
czwartek, stycznia 3
Seria "Wydajniejsza nauka" - Jak przeżyć sesję i nie zwariować?
Z czym kojarzy Wam się sesja? Przypuszczam, że większość myśli o tej porze semestru akademickiego niezbyt ciepło, a uświadomienie sobie faktu, że po przerwie świątecznej do sesji zostanie większości z Was niecały miesiąc kończy się ciarkami na plecach. Ja również przez to przechodziłam, ale rok temu okazało się, że gdy ma się dobry plan, da się go przeżyć i zdać wszystko - no dobra, prawie wszystko - w pierwszych terminach.
W tym roku, niestety dla mnie, dochodzi dodatkowa trudność - mianowicie, druga sesja. Większość z Was pomyśli - logiczne, dwa kierunki, dwie sesje. Ale ja uświadomiłam to sobie jakiś tydzień przed świętami. Dlatego w tym roku dobry plan jest dla mnie szczególnie ważny. Plan nauki to jednak nie wszystko, dlatego zanim przejdę do planu, mam dla Was kilka rad, dzięki którym życie codzienne w sesji staje się łatwiejsze.
Po pierwsze - posprzątaj mieszkanie. Mam tu na myśli poświęcenie jednego lub dwóch dni na generalne porządki - umycie kafelek w łazience, posprzątanie szafy itp. Dlaczego to takie ważne? Dobrze wiem, że czasami w czasie sesji zapominamy o sprzątaniu na 2 czy 3 tygodnie. Pusty zlew wolniej napełnia się naczyniami, a kuchenka nie zachęca do zajęcia się sprzątaniem jej zamiast nauki mikroekonomii. To takie 2 w 1 - mamy czyste mieszkanie, a jednocześnie usuwamy z naszej drogi jedno zadanie, dzięki któremu tak łatwo odkładamy naukę 'na później'.
Po drugie - wybierz się na duże zakupy. Kup zapas wody mineralnej, energetyków, kawy, papieru do drukarki, tonerów, zakreślaczy i innych potrzebnych w czasie sesji rzeczy. Polecam stworzenie listy zakupów przed wyjściem z domu - uwzględnij w niej rzeczy, które będą Ci potrzebne do przyrządzania szybkich i smacznych potraw - polecam fasolkę po bretońsku, spaghetti i gołąbki - wszystkie te potrawy robi się w nie więcej niż 40 minut, a po przełożeniu ich do plastikowych pojemników możemy mieć obiad na dwa kolejne dni.
Po trzecie -zestaw witamin bardzo się przyda, zwłaszcza w tym okresie, kiedy łatwo o przeziębienie, a my nie mamy zbyt dużo czasu na dbanie o siebie.
Po czwarte - zrób listę potrzebnych do nauki książek, artykułów z gazet, brakujących notatek. Idź do biblioteki i skseruj wszystkie potrzebne materiały. Teraz jest też najlepszy czas na skserowanie brakujących notatek od znajomych - lepiej mieć wszystkie notatki i książki pod ręką, kiedy przyjdzie czas na naukę.
Po piąte - polecam zakupy z dowozem do domu. Korzystam z nich bardzo często, nie tylko w okresie sesji, ale także kiedy jestem bardzo zapracowana. Mogę szczerze polecić np. http://www.auchandirect.pl/ - tanio, przewóz nie jest płatny od pewnej kwoty.
Co dalej? Plan nauki - najważniejsza część całych przygotowań do sesji. Stworzenie go nie trwa pięć minut - jest czasochłonne, to prawda. Zachęcam jednak do spędzenia nad nim dłuższej chwili - w końcu mamy rozplanowaną całą naukę do sesji dzień po dniu, krok po kroku. Zanim więc rozpoczniesz tworzenie planu przygotuj sobie odpowiednie miejsce. Zjedz coś, skorzystaj z toalety, wyłącz na chwilę telefon i wszelkie strony internetowe. Zaparz ulubioną herbatę. Przed Tobą powinny znajdować się jedynie kartki papieru i ulubiony długopis.
Krok pierwszy w stworzeniu planu polega na spisaniu listy wszystkich przedmiotów, które masz w tym momencie do zaliczenia.
Weź kartkę A4 i zapisz na niej wszystkie przedmioty jakie realizujesz. Jeżeli tak jak ja, studiujesz dwa kierunki weź dwie kartki - na każdej z nich napisz w nagłówku kierunek studiów. Jeżeli masz dodatkowo kursy językowe czy warsztaty rozwojowe nie zapomnij ich tam umieścić.
Krok drugi - potraktuj każdy realizowany przez Ciebie przedmiot czy kurs jako projekt do zrealizowania i zapisz, jakie kroki musisz podjąć, by ukończyć projekt.
Weź kolejną kartkę i pod nazwą każdego przedmiotu zrób listę tego, co musisz zrobić, by zaliczyć dany przedmiot. Jeżeli studiujesz dwa kierunki zrób osobną listę zadań dla każdego z nich.
Krok trzeci - określ ile czasu zajmie Ci każde z zadań, ale bądź realistą. Nie zaniżaj czasu, który będzie Ci potrzebny do opanowania materiału. Ten krok pomoże Ci w późniejszym etapie. Ja swoje zadania określam podając czas w godzinach. To bardziej obrazowe i łatwiej później podzielić te zadania na mniejsze.
Krok czwarty - weź kalendarz lub, jeżeli masz ochotę, stwórz, tak jak ja, własny. Weź kilka kartek papieru, sklej je taśmą klejącą i zrób tyle okienek, ile dni zostało Ci do końca sesji. To lepiej zobrazuje ile czasu Ci zostało i zmotywuje do działań.
A teraz rozsądnie wypełnij kalendarz. Podziel zadania, które wypisałeś realizując punkt drugi, na konkretne dni. Zrób to rozsądnie, ale precyzuj zadania. Nie pisz "Pouczyć się anatomii", tylko "Nauka anatomii - 2h". W ten sposób łatwiej określisz ile czasu masz spędzić na nauce danego przedmiotu i łatwiej będzie Ci się zmotywować do nauki. A jeżeli posiedzisz nad tym przedmiotem dłużej nic się nie stanie :)
A tutaj możecie zobaczyć już gotowy plan jaki zrobiłam dla siebie. Przepraszam Was za jakość, ale niestety mam jakiś problem z aparatem. Niedługo wstawię tutaj obraz w lepszej jakości.
Moim zdaniem plany nauki działają i są bardzo przydatne. Korzystałam z nich w czasie poprzednich dwóch sesji i zauważyłam rezultaty. Wstając rano, pierwszą rzeczą, którą robiłam, było sprawdzenie, czego dziś się uczę i zapisanie na mniejszej karteczce, którą kładłam na biurku, co mam do zrobienia. Następnie, przed wyjściem na uczelnię, zakupy czy do biblioteki szykowałam wszystkie rzeczy, które będą mi potrzebne po powrocie. To oszczędzało mi przede wszystkim nerwowego zastanawiania się, od czego mam zacząć, gdy nauki było wiele, a czasu mało. Jedyne co mi pozostawało - i pozostaje teraz, po zrobieniu tegorocznego planu - to skupić się na przyswajaniu wiedzy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)