Wojciech Cejrowski
Szczerze polecam programy i książki. Wiem, że nie każdemu może się podobać jego sposób bycia, poglądy i wypowiedzi, ale moim zdaniem to jedna z nielicznych osób ze światka celebrytów, która trzyma się swoich zasad niezależnie od tego, co się o nim mówi i czy podoba się to innym. Większość ludzi już dawno zmieniłaby poglądy na mniej rygorystyczne albo zmieniła ton wypowiedzi na nieco delikatniejszy. On nie. I za to szanuję tego człowieka.
Poza tym jego filmy podróżnicze świetnie przedstawiają miejsca, o których opowiada, a jego książki są jeszcze lepsze. Bardzo polecam także jego program, który robił dla TVNStyle "Po mojemu". Program o kobietach, dla kobiet (i nie tylko, panowie też dowiedzą się wielu ciekawych rzeczy) prowadzony przez mężczyznę, który swoją wiedzą zawstydza niejednego antropologa kulturowego. Wszystko, co przedstawia w tym programie jest w światku antropologicznym (w którym obracam się na codzień) zbadane i zmierzone, ale jeszcze nigdy nie widziałam profesora, który w tak prosty i zabawny sposób próbowałby podzielić się swoją wiedzą. Szczerze polecam.
Rudomi.
Nie jest to kolejny nudny blog o życiu i jedzeniu. Chociaż, w sumie jest - o kocim życiu i kocim jedzeniu, ale na pewno nie nudny! Dwa rude koty - Rysiek i Marchewka - to baza bloga. O nich są anegdoty, filmiki, przemyślenia z życia codziennego osób, które żyją z dwoma kotami. Sama mam (niestety tylko) jednego kota i wiem ile radości przynosi człowiekowi posiadanie takiego zwierzaka. Mój umysł nawet nie ogarnia, ile radości muszą mieć osoby, które posiadają dwa bądź trzy koty. A Rysiek i Marchewka nie są zwykłymi kotami - są niecodzienni i niesamowici. Żeby się przekonać po prostu musicie sami sprawdzić.
Epoka Lodowcowa 4
Zdecydowanie lepsza niż pozostałe 3 części! Więcej śmiechu, żartów - mnie po obejrzeniu tego filmu jeszcze przez 2 godziny bolał brzuch - ze śmiechu. W ślad za poprzednimi częściami, które kolejno opowiadały o epoce lodowcowej, jej zmierzchu, erze dinozaurów, tak i czwarta część przedstawia nam kolejny ważny etap rozwoju Ziemi, czyli podział kontynentów. Oczywiście wątek ten stanowi główną oś fabularną obrazu i został przez scenarzystów uchwycony w bardzo humorystyczny sposób. Złodziejem show tradycyjnie okazuje się jednak wiewiór i jego kolejne perypetie w trakcie niekończącej się pogoni za owocem dębu. Wspaniała jest zarówno otwierająca film wycieczka po jądrze Ziemi, jak i wizyta w mitycznej krainie wszystkich szanujących się futrzanych miłośników żołędzi. Puenta tej ostatniej ma w sobie wręcz coś z powiastki filozoficznej. W filmie nie zabrakło także pochwały tolerancji. Jej posłanniczką jest nowa postać w serii – zdziwaczała, niepoprawna politycznie babcia Sida.
To jak - obejrzycie?
wtorek, października 30
niedziela, października 28
Listopad miesiącem bez zakupów!
Tak, wiem, obiecałam co niedzielę nowe wpisy z serii organizacji czasu, ale ten tydzień jest dla mnie pełen niespodzianek i dziś, z racji, że w środę obchodzę urodziny, odwiedziła mnie rodzinka. Z tego powodu miałam po prostu zbyt mało czasu, by przygotować dla Was post.
Nie wiem, czy pozostałe dziewczyny z BGS też tak mają, ale w moim przypadku napisanie wyczerpującego temat posta zajmuje mniej więcej 2 do 4, a czasami nawet 5 godzin. Poza stylistycznie poprawną wypowiedzią muszę przecież być przygotowana merytorycznie, do tego często dochodzą jeszcze zdjęcia.
O tym, jak przygotowuję się do napisania posta będziecie mogli przeczytać tutaj w niedługim czasie. Oczywiście, nie każda notka zajmuje tyle czasu - najbardziej czasochłonne są te, w których piszę właśnie o poradach i gdy chcę Wam coś polecić - wtedy chcę być jak najbardziej precyzyjna. Notki takie jak ta, zabierają zazwyczaj mniej czasu, bo opisuję w nich to, co sama dopiero mam zamiar wypróbować.
Ale do sedna tematu - postanowiłam, że listopad będzie miesiącem bez zakupów. Nie oznacza to jednak, że będę chodzić głodna a moja lodówka będzie świecić pustkami. Nie oznacza to także, że mam zamiar jeść tylko to co sama upoluję albo wyhoduję. Mam zamiar przez cały listopad nie kupować ciuchów, kosmetyków, lakierów do paznokci i tym podobnych.
Cel? Po pierwsze - zaoszczędzić, a po drugie - zużyć produkty, które posiadam w swojej szafie/szafce łazienkowej.
Przyczyna? Zauważyłam, że ostatnimi czasy kupuję zbyt dużo ubrań i kosmetyków. Mam kilka podkładów, dwa pudry, trzy róże, chyba tuzin szminek, a o ilości lakierów do paznokci nawet się nie wypowiem... Podczas porannego makijażu prawie zawsze używam mniej więcej tych samych produktów, zmienia się zazwyczaj kolor cienia do powiek i szminki w zależności od tego, co mam na sobie.
Mam też 'dar chomikowania' - widzę promocję na mój ulubiony antyperspirant i co robię? Kupuję. Po co? Na zapas. Tym sposobem mam 3 albo 4 balsamy do ciała, 5 dezodorantów i co najmniej kilka żeli pod prysznic. Dlatego w listopadzie mam zamiar korzystać tylko z tego, co już mam w szafce.
Oczywiście, jeżeli okaże się, że skończył mi się żel do twarzy czy szampon, a takowego nie będę posiadała w szafce, to będę zmuszona go kupić - nie chodzi tu przecież o zapuszczanie się, tylko o zużycie tego, co już mam w szafce i nauczenie się rozsądnego kupowania - w sklepach są przecież pełne półki chemii gospodarczej i kosmetyków pielęgnacyjnych, a 5 minut na kupno pasty do zębów znajdę w swoim szalonym i wypchanym obowiązkami dniu, kiedy ona się skończy.
Będzie jeszcze jedno odstępstwo od reguły - w listopadzie kupuję zimową kurtkę, bo moja stara kurtka ma już 6 lat i raczej nie nadaje się już do noszenia. Ponadto, będzie to prezent urodzinowy od mamy i babci, więc w sumie można powiedzieć, że się nie liczy :)
Mam zamiar kupić też 2 rzeczy - jedną ubraniową, drugą kosmetyczną, ale nie dla siebie. Po prostu co roku kupuję prezenty świąteczne wcześniej - unikam tłoku, pośpiechu i wyższych cen.
Będzie to też sprawdzian dla mnie - czy moja silna wola jest na tyle silna, by w trakcie buszowania po sklepach za prezentami nie kupić czegoś też sobie?
Nagroda - nie przewiduję nagrody materialnej, bo mijałoby się to z celem. Zaoszczędzone pieniądze mam zamiar przeznaczyć na kilka dodatkowych godzin jazd i opłacenie egzaminu prawa jazdy, które mam zamiar skończyć w tym roku.
Raport z miesiąca bez zakupów planuję na 30 listopada :)
Nie wiem, czy pozostałe dziewczyny z BGS też tak mają, ale w moim przypadku napisanie wyczerpującego temat posta zajmuje mniej więcej 2 do 4, a czasami nawet 5 godzin. Poza stylistycznie poprawną wypowiedzią muszę przecież być przygotowana merytorycznie, do tego często dochodzą jeszcze zdjęcia.
O tym, jak przygotowuję się do napisania posta będziecie mogli przeczytać tutaj w niedługim czasie. Oczywiście, nie każda notka zajmuje tyle czasu - najbardziej czasochłonne są te, w których piszę właśnie o poradach i gdy chcę Wam coś polecić - wtedy chcę być jak najbardziej precyzyjna. Notki takie jak ta, zabierają zazwyczaj mniej czasu, bo opisuję w nich to, co sama dopiero mam zamiar wypróbować.
Ale do sedna tematu - postanowiłam, że listopad będzie miesiącem bez zakupów. Nie oznacza to jednak, że będę chodzić głodna a moja lodówka będzie świecić pustkami. Nie oznacza to także, że mam zamiar jeść tylko to co sama upoluję albo wyhoduję. Mam zamiar przez cały listopad nie kupować ciuchów, kosmetyków, lakierów do paznokci i tym podobnych.
Cel? Po pierwsze - zaoszczędzić, a po drugie - zużyć produkty, które posiadam w swojej szafie/szafce łazienkowej.
Przyczyna? Zauważyłam, że ostatnimi czasy kupuję zbyt dużo ubrań i kosmetyków. Mam kilka podkładów, dwa pudry, trzy róże, chyba tuzin szminek, a o ilości lakierów do paznokci nawet się nie wypowiem... Podczas porannego makijażu prawie zawsze używam mniej więcej tych samych produktów, zmienia się zazwyczaj kolor cienia do powiek i szminki w zależności od tego, co mam na sobie.
Mam też 'dar chomikowania' - widzę promocję na mój ulubiony antyperspirant i co robię? Kupuję. Po co? Na zapas. Tym sposobem mam 3 albo 4 balsamy do ciała, 5 dezodorantów i co najmniej kilka żeli pod prysznic. Dlatego w listopadzie mam zamiar korzystać tylko z tego, co już mam w szafce.
Oczywiście, jeżeli okaże się, że skończył mi się żel do twarzy czy szampon, a takowego nie będę posiadała w szafce, to będę zmuszona go kupić - nie chodzi tu przecież o zapuszczanie się, tylko o zużycie tego, co już mam w szafce i nauczenie się rozsądnego kupowania - w sklepach są przecież pełne półki chemii gospodarczej i kosmetyków pielęgnacyjnych, a 5 minut na kupno pasty do zębów znajdę w swoim szalonym i wypchanym obowiązkami dniu, kiedy ona się skończy.
Będzie jeszcze jedno odstępstwo od reguły - w listopadzie kupuję zimową kurtkę, bo moja stara kurtka ma już 6 lat i raczej nie nadaje się już do noszenia. Ponadto, będzie to prezent urodzinowy od mamy i babci, więc w sumie można powiedzieć, że się nie liczy :)
Mam zamiar kupić też 2 rzeczy - jedną ubraniową, drugą kosmetyczną, ale nie dla siebie. Po prostu co roku kupuję prezenty świąteczne wcześniej - unikam tłoku, pośpiechu i wyższych cen.
Będzie to też sprawdzian dla mnie - czy moja silna wola jest na tyle silna, by w trakcie buszowania po sklepach za prezentami nie kupić czegoś też sobie?
Nagroda - nie przewiduję nagrody materialnej, bo mijałoby się to z celem. Zaoszczędzone pieniądze mam zamiar przeznaczyć na kilka dodatkowych godzin jazd i opłacenie egzaminu prawa jazdy, które mam zamiar skończyć w tym roku.
Raport z miesiąca bez zakupów planuję na 30 listopada :)
czwartek, października 25
Nie przesypiam życia!
Czyli wracamy do blogowej akcji!
Ostatnio niestety coś z moim organizmem jest nie w porządku - już drugi raz w tym miesiącu jestem chora i w dodatku ciągle, ciągle, ciągle chce mi się spać! Oczywiście wiem, że tego typu problemem powinien zająć się lekarz - już go odwiedziłam. Badania krwi wykazały niewielką anemię, więc dostałam witaminy i nakaz odpoczynku.
Jednak sytuacja, w której przesypiałam pół dnia nie podoba mi się, zwłaszcza, od kiedy uświadomiłam sobie, że moje problemy ze zdrowiem zaczęły się przez mój pracoholizm (tak, należę do grona pracoholików, ale o tym osobny post) i nieuregulowany tryb życia - brak czasu na posiłki, a przede wszystkim na śniadania, ciągłe gonienie z jednej uczelni na drugą, a stamtąd do pracy, nie spanie po nocy... Postanowiłam więc nieco (w moim przypadku naprawdę nieco, bo moi przyjaciele i tak uważają, że nie zmieniło się prawie nic) i uregulować swój tryb życia, który rozregulowała moja praca, czyli kłaść się przed północą i wstawać wcześniej, bo jestem raczej typem słowika niż sowy.
Tak więc, mam mocne postanowienie, od poniedziałku wstaję o godzinie 5.00. Niektórzy mogliby powiedzieć, że to środek nocy, ale... mój dzień i bez wczesnego wstawania zaczyna się bardzo wcześnie, a dodatkowo (niestety) każdy wygląda mniej więcej tak samo i o tej samej porze się kończy, więc godzina 5.00 jest odpowiednią porą.
Jak ma wyglądać mój dzień?
4.50 - 5.00 - pobudka
5.00 - 5.45 - przygotowanie do wyjścia (makijaż, śniadanie)
5.45 - 6.00 - sprzątanie (ścielenie łóżka, zmycie naczyń po śniadaniu)
6.00 - 7.00 - nauka języków, czas na bloga, czytanie
7.15 - 8.00 - dojazd
8.00 - 17.00 - praca/ zajęcia /nauka w czytelni /siłownia
17.00 - 20.00 - spotkanie ze znajomymi/ koło naukowe /nauka języków /hobby /praca
20.00 - 20.30 - powrót do domu
20.30 - 21.30 - kolacja /sprzątanie
21.30 - 22.30 - wieczorna rutyna - przygotowanie na kolejny dzień / wieczorna toaleta
22.30 - 23.30 - relaks przy filmie, książce
Jak widzicie mój dzień jest dość pracowity. Każdy wygląda mniej więcej tak samo - jedyne co się zmienia to zajęcia między 8.00 a 20.00 - zależnie od godzin zakończenia zajęć na uczelni. Cała reszta - zaczynając od porannego dojazdu, a kończąc na powrocie do domu, przebiega w ten sam sposób.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie jestem w stanie zaplanować dnia co do minuty, więc gdy coś nie wyjdzie dokładnie z planem - trudno. Czas spędzony na dojazdach staram się wykorzystać - czytam książkę, słucham audiobooka, planuję zadania na kolejny dzień, a często jest to też jedna z nielicznych chwil, kiedy mamy z moim partnerem czas żeby chwilę dłużej ze sobą pobyć, porozmawiać, zaplanować wspólny weekend.
Nie jest też tak, że nie mam czasu na życie osobiste - minimum raz w tygodniu widujemy się z grupą naszych wspólnych znajomych - głównie w poniedziałki, czasami także w środy - jest nas ponad 20 osób, każdy zajmuje się inną dziedziną i jest na innym etapie życia - single, małżeństwa, konkubenci, architekci, prawnicy, biolodzy, informatycy, panie domu :) Urodziny, parapetówki i inne imprezy okolicznościowe także spędzamy w swoim gronie. A za niecałe 2 tygodnie jedziemy do bardzo małej miejscowości w górach (nie ma tam nawet zasięgu!) - wynajmujemy domek i mamy 3 dni, by pobyć tylko ze sobą i na nowo naładować akumulatory. Ale o tym będzie osobny post!
W planie pomijam weekendy, ponieważ to jedyne dni w tygodniu, kiedy mogę się porządnie wyspać, nadrobić czas spędzony z moim partnerem, uzupełnić lodówkę i ogarnąć dokładnie całe mieszkanie. Nie mówiąc już o nauce :)
Wyprzedzę pytania - na szczęście mój partner jest bardzo wyrozumiały. Poza tym zazwyczaj i tak zaczynamy i kończymy pracę czy zajęcia dodatkowe w tym samym czasie, więc razem wychodzimy i wracamy do domu...
Życie jest dużo łatwiejsze, gdy żyje razem dwoje pracoholików :)
Ostatnio niestety coś z moim organizmem jest nie w porządku - już drugi raz w tym miesiącu jestem chora i w dodatku ciągle, ciągle, ciągle chce mi się spać! Oczywiście wiem, że tego typu problemem powinien zająć się lekarz - już go odwiedziłam. Badania krwi wykazały niewielką anemię, więc dostałam witaminy i nakaz odpoczynku.
Jednak sytuacja, w której przesypiałam pół dnia nie podoba mi się, zwłaszcza, od kiedy uświadomiłam sobie, że moje problemy ze zdrowiem zaczęły się przez mój pracoholizm (tak, należę do grona pracoholików, ale o tym osobny post) i nieuregulowany tryb życia - brak czasu na posiłki, a przede wszystkim na śniadania, ciągłe gonienie z jednej uczelni na drugą, a stamtąd do pracy, nie spanie po nocy... Postanowiłam więc nieco (w moim przypadku naprawdę nieco, bo moi przyjaciele i tak uważają, że nie zmieniło się prawie nic) i uregulować swój tryb życia, który rozregulowała moja praca, czyli kłaść się przed północą i wstawać wcześniej, bo jestem raczej typem słowika niż sowy.
Tak więc, mam mocne postanowienie, od poniedziałku wstaję o godzinie 5.00. Niektórzy mogliby powiedzieć, że to środek nocy, ale... mój dzień i bez wczesnego wstawania zaczyna się bardzo wcześnie, a dodatkowo (niestety) każdy wygląda mniej więcej tak samo i o tej samej porze się kończy, więc godzina 5.00 jest odpowiednią porą.
Jak ma wyglądać mój dzień?
4.50 - 5.00 - pobudka
5.00 - 5.45 - przygotowanie do wyjścia (makijaż, śniadanie)
5.45 - 6.00 - sprzątanie (ścielenie łóżka, zmycie naczyń po śniadaniu)
6.00 - 7.00 - nauka języków, czas na bloga, czytanie
7.15 - 8.00 - dojazd
8.00 - 17.00 - praca/ zajęcia /nauka w czytelni /siłownia
17.00 - 20.00 - spotkanie ze znajomymi/ koło naukowe /nauka języków /hobby /praca
20.00 - 20.30 - powrót do domu
20.30 - 21.30 - kolacja /sprzątanie
21.30 - 22.30 - wieczorna rutyna - przygotowanie na kolejny dzień / wieczorna toaleta
22.30 - 23.30 - relaks przy filmie, książce
Jak widzicie mój dzień jest dość pracowity. Każdy wygląda mniej więcej tak samo - jedyne co się zmienia to zajęcia między 8.00 a 20.00 - zależnie od godzin zakończenia zajęć na uczelni. Cała reszta - zaczynając od porannego dojazdu, a kończąc na powrocie do domu, przebiega w ten sam sposób.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie jestem w stanie zaplanować dnia co do minuty, więc gdy coś nie wyjdzie dokładnie z planem - trudno. Czas spędzony na dojazdach staram się wykorzystać - czytam książkę, słucham audiobooka, planuję zadania na kolejny dzień, a często jest to też jedna z nielicznych chwil, kiedy mamy z moim partnerem czas żeby chwilę dłużej ze sobą pobyć, porozmawiać, zaplanować wspólny weekend.
Nie jest też tak, że nie mam czasu na życie osobiste - minimum raz w tygodniu widujemy się z grupą naszych wspólnych znajomych - głównie w poniedziałki, czasami także w środy - jest nas ponad 20 osób, każdy zajmuje się inną dziedziną i jest na innym etapie życia - single, małżeństwa, konkubenci, architekci, prawnicy, biolodzy, informatycy, panie domu :) Urodziny, parapetówki i inne imprezy okolicznościowe także spędzamy w swoim gronie. A za niecałe 2 tygodnie jedziemy do bardzo małej miejscowości w górach (nie ma tam nawet zasięgu!) - wynajmujemy domek i mamy 3 dni, by pobyć tylko ze sobą i na nowo naładować akumulatory. Ale o tym będzie osobny post!
W planie pomijam weekendy, ponieważ to jedyne dni w tygodniu, kiedy mogę się porządnie wyspać, nadrobić czas spędzony z moim partnerem, uzupełnić lodówkę i ogarnąć dokładnie całe mieszkanie. Nie mówiąc już o nauce :)
Wyprzedzę pytania - na szczęście mój partner jest bardzo wyrozumiały. Poza tym zazwyczaj i tak zaczynamy i kończymy pracę czy zajęcia dodatkowe w tym samym czasie, więc razem wychodzimy i wracamy do domu...
Życie jest dużo łatwiejsze, gdy żyje razem dwoje pracoholików :)
niedziela, października 21
Nowa seria artykułów - Jak pogodzić studia na dwóch kierunkach z pracą i obowiązkami domowymi?
To temat rzeka. Gdybym miała wszystko zapisać w jednej notce wyszłaby z tego epopeja, dlatego postanowiłam zrobić na ten temat osobną serię artykułów. Będą się one pojawiały co tydzień w niedzielę.
Tak na prawdę nie wiedziałam o czym powinien być pierwszy artykuł, ponieważ dosłownie wszystko wydaje mi się tak istotne, że trzeba o tym powiedzieć na początku. Po dłuższym namyśle postanowiłam, że na początek napiszę o... rutynie.
Słowo 'rutyna' kojarzy nam się zazwyczaj źle, głównie dlatego, że jesteśmy znudzeni robieniem codziennie tej samej czynności. Poza tym pewnie większość z Was myślała, że jako pierwszy powinien ukazać się artykuł na temat planowania. Moim zdaniem właśnie planowanie to kwestia drugorzędowa, ponieważ w różne dni tygodnia wstajemy i kładziemy się o różnej porze, a rutyna, którą sobie wypracujemy jest niezależna od tego,jaki jest dzień tygodnia ponieważ codziennie musimy wykonać pewną listę zadań.
Moja rutyna dzieli się na wieczorną i ranną.
Rano polega ona głównie na tym, by przygotować się na czas do wyjścia. Każdy z nas powinien wiedzieć ile czasu zajmuje nam rano prysznic, śniadanie, makijaż itp. Rano starajmy się nie dokładać sobie dodatkowych obowiązków, bo zwyczajnie nie jesteśmy jeszcze w szczytowej formie.
Jeżeli chodzi o moją rutynę wieczorną, to zazwyczaj trwa ona dużo dłużej niż poranna. W jej skład powinien wchodzić nie tylko demakijaż, ale także zaplanowanie dnia, przygotowanie ubrań na dzień następny, zrobienie drugiego śniadania bądź obiadu, który weźmiemy ze sobą na uczelnię czy do pracy. Dobrym nawykiem jest też to, czego uczyli nas rodzice, kiedy chodziliśmy do szkoły - pakowanie się na dzień następny. Dlaczego? Bo daje to nam więcej czasu rano. Przygotowanie ubrania wieczór wcześniej pozwala nam dostosować strój do naszych planów na dany dzień, a rano zabiera to nam zazwyczaj więcej czasu niż wieczorem. Co jeżeli rano okaże się, że jednak nie mam ochoty założyć tego co przygotowałam, mimo że zestaw wygląda dobrze? I tak go ubieram - przecież nie zmienił się przez noc, a to, że coś mi się nie podoba to tylko moje widzimisię.
A torba? Spakowanie jej dzień wcześniej daje pewność, że niczego nie zapomnimy. Podobnie jest z przygotowaniem wieczorem posiłku na kolejny dzień - nawet jeżeli zdarzy nam się pospać dłużej lub spędzić zbyt dużo czasu w łazience i tak nie musimy się martwić, że nie zdążymy niczego przygotować. Dodatkowo oszczędzamy pieniądze, bo codzienne kupowanie śniadań czy obiadów na mieście nie jest najtańsze. I oszczędzimy sobie stresu, że w trakcie 15 minutowej przerwy musimy pobiec na zakupy i jeszcze zdążyć coś zjeść.
Moim zdaniem wypracowanie rutyny w tym przypadku jest potrzebne, bo dzięki niej oszczędzamy sobie stresu i straty czasu.
A co za tydzień? Organizacja czasu, czyli jak zaplanować dzień i tydzień, by wykonać wszystkie obowiązki i znaleźć czas na przyjemności.
Tak na prawdę nie wiedziałam o czym powinien być pierwszy artykuł, ponieważ dosłownie wszystko wydaje mi się tak istotne, że trzeba o tym powiedzieć na początku. Po dłuższym namyśle postanowiłam, że na początek napiszę o... rutynie.
Słowo 'rutyna' kojarzy nam się zazwyczaj źle, głównie dlatego, że jesteśmy znudzeni robieniem codziennie tej samej czynności. Poza tym pewnie większość z Was myślała, że jako pierwszy powinien ukazać się artykuł na temat planowania. Moim zdaniem właśnie planowanie to kwestia drugorzędowa, ponieważ w różne dni tygodnia wstajemy i kładziemy się o różnej porze, a rutyna, którą sobie wypracujemy jest niezależna od tego,jaki jest dzień tygodnia ponieważ codziennie musimy wykonać pewną listę zadań.
Moja rutyna dzieli się na wieczorną i ranną.
Rano polega ona głównie na tym, by przygotować się na czas do wyjścia. Każdy z nas powinien wiedzieć ile czasu zajmuje nam rano prysznic, śniadanie, makijaż itp. Rano starajmy się nie dokładać sobie dodatkowych obowiązków, bo zwyczajnie nie jesteśmy jeszcze w szczytowej formie.
Jeżeli chodzi o moją rutynę wieczorną, to zazwyczaj trwa ona dużo dłużej niż poranna. W jej skład powinien wchodzić nie tylko demakijaż, ale także zaplanowanie dnia, przygotowanie ubrań na dzień następny, zrobienie drugiego śniadania bądź obiadu, który weźmiemy ze sobą na uczelnię czy do pracy. Dobrym nawykiem jest też to, czego uczyli nas rodzice, kiedy chodziliśmy do szkoły - pakowanie się na dzień następny. Dlaczego? Bo daje to nam więcej czasu rano. Przygotowanie ubrania wieczór wcześniej pozwala nam dostosować strój do naszych planów na dany dzień, a rano zabiera to nam zazwyczaj więcej czasu niż wieczorem. Co jeżeli rano okaże się, że jednak nie mam ochoty założyć tego co przygotowałam, mimo że zestaw wygląda dobrze? I tak go ubieram - przecież nie zmienił się przez noc, a to, że coś mi się nie podoba to tylko moje widzimisię.
A torba? Spakowanie jej dzień wcześniej daje pewność, że niczego nie zapomnimy. Podobnie jest z przygotowaniem wieczorem posiłku na kolejny dzień - nawet jeżeli zdarzy nam się pospać dłużej lub spędzić zbyt dużo czasu w łazience i tak nie musimy się martwić, że nie zdążymy niczego przygotować. Dodatkowo oszczędzamy pieniądze, bo codzienne kupowanie śniadań czy obiadów na mieście nie jest najtańsze. I oszczędzimy sobie stresu, że w trakcie 15 minutowej przerwy musimy pobiec na zakupy i jeszcze zdążyć coś zjeść.
Moim zdaniem wypracowanie rutyny w tym przypadku jest potrzebne, bo dzięki niej oszczędzamy sobie stresu i straty czasu.
A co za tydzień? Organizacja czasu, czyli jak zaplanować dzień i tydzień, by wykonać wszystkie obowiązki i znaleźć czas na przyjemności.
środa, października 17
Mój sposób na... archiwizowanie notatek
Już jakiś czas temu pisałam, że planuję zorganizować wszystkie dokumenty w swoim domu tak, by wszystkie były w jednym miejscu i bym mogła mieć do nich łatwy dostęp. Przyznam się szczerze, że dokumentów jeszcze nie uporządkowałam, głównie ze względu na... ich brak w moim obecnym mieszkaniu - muszę wreszcie znaleźć chwilę, by pojechać do rodzinnego domu i zabrać tę część moich dokumentów jakie tam zostały, ale na to, niestety, ciągle brak mi czasu.
Dzisiaj jednak chciałabym Wam zaprezentować mój sposób na przechowywanie notatek ze studiów. W ten sam sposób można organizować swoje dokumenty, stare zeszyty szkolne i wiele wiele innych rzeczy. Inspiracją do zrobienia mojego archiwum była Alejandra Costello z youtubowego kanału HomeOrganizing, która w swoim filmie pokazuje jaki system organizacji dokumentów wymyśliła. Z resztą, polecam Wam wszystkie jej filmiki, wiele jej rad zastosowałam w swoim mieszkaniu i powiem Wam, że jestem z nich bardzo zadowolona - ale o tym w innym poście.
Mój system organizacji notatek wygląda następująco:
Jest to bardzo wydajny sposób organizacji, bo zajmuje mało miejsca, wszystko jest przejrzyście pokazane, nie kosztuje dużo i wygląda bardzo estetycznie.
A co Wy myślicie na ten temat? Macie własne sposoby na organizację dokumentów?
Swoją drogą - dostaję od Was sporo wiadomości prywatnych - ostatnio pytacie głównie jak daję radę pogodzić 2 kierunki studiów i pracę. Myślę nad zrobieniem o tym osobnej serii postów na blogu. Co Wy na to?
Dzisiaj jednak chciałabym Wam zaprezentować mój sposób na przechowywanie notatek ze studiów. W ten sam sposób można organizować swoje dokumenty, stare zeszyty szkolne i wiele wiele innych rzeczy. Inspiracją do zrobienia mojego archiwum była Alejandra Costello z youtubowego kanału HomeOrganizing, która w swoim filmie pokazuje jaki system organizacji dokumentów wymyśliła. Z resztą, polecam Wam wszystkie jej filmiki, wiele jej rad zastosowałam w swoim mieszkaniu i powiem Wam, że jestem z nich bardzo zadowolona - ale o tym w innym poście.
Mój system organizacji notatek wygląda następująco:
Jest to bardzo wydajny sposób organizacji, bo zajmuje mało miejsca, wszystko jest przejrzyście pokazane, nie kosztuje dużo i wygląda bardzo estetycznie.
A co Wy myślicie na ten temat? Macie własne sposoby na organizację dokumentów?
Swoją drogą - dostaję od Was sporo wiadomości prywatnych - ostatnio pytacie głównie jak daję radę pogodzić 2 kierunki studiów i pracę. Myślę nad zrobieniem o tym osobnej serii postów na blogu. Co Wy na to?
poniedziałek, października 8
H. Coben "Klinika śmierci" - recenzja.
Dziś przyszedł czas na recenzję. Jeszcze na gorąco, bo skończyłam ją czytać dzisiaj rano.
Tytuł: Klinika śmierci
Autor: Harlan Coben
Ilość stron: 512
Gatunek: Thriller
USA, lata osiemdziesiąte. Sara i Michael są bardzo zgodnym małżeństwem, starają się o dziecko. Sara jest piękną i utalentowaną dziennikarką a jej mąż gwiazda koszykówki. W Nowym Jorku doszło do kilku zabójstw homoseksualistów. Ginie między innymi syn senatora. Co wspólnego ma z tym zabójstwem Sara i Michael? Początkowo zdawałoby się, że nic. Potem okazuje się, że wszyscy trzej zamordowani geje byli zarażeni wirusem HIV i byli pacjentami jednej z nowojorskich klinik, która szuka leku na AIDS. Dochodzi też do zabójstwa jednego z trzech lekarzy, którzy prowadzą klinikę. W międzyczasie okazuje się, że Michael też jest zarażony wirusem HIV i staje się pacjentem kliniki. Życie Michaela i jego żony staje się zagrożone nie tylko przez AIDS ale także przez mordercę, nazwanego przez policję Homorozpruwaczem.
Początkowo wydawało mi się, że książka nie jest najlepsza. Dlaczego? Bo po pierwszych kilkunastu stronach miałam wrażenie, że już wiem, kto jest zabójcą. Kolejne kilka rozdziałów nawet upewniło mnie w tym przekonaniu. Jednak cieszę się, że nie przestałam jej czytać, bo nastąpił niesamowity zwrot akcji, a zabójcą okazała się osoba, po której nikt by się tego nie spodziewał. Dodatkowo dzięki książce mogłam dowiedzieć się czegoś więcej na temat postrzegania gejów i osób zarażonych wirusem HIV, w kraju, który teraz wydaje się być najbardziej tolerancyjnym na świecie. Ale w latach osiemdziesiątych było totalnie odwrotnie - wirus HIV kojarzył się tylko z homoseksualizmem, a sam homoseksualizm był bardzo negatywnie postrzegany przez ludzi. Osoby innej orientacji kryły się z tym, często nie mówiły o tym nawet najbliższym. Gdy Michael, znany koszykarz, podczas konferencji prasowej oznajmia, że został zarażony wirusem HIV, mimo że obok niego stoi jego ciężarna żona, jest pytany przez dziennikarzy, jak długo ukrywa swoją prawdziwą orientację. Jego żona jest pytana, czy ich małżeństwo to tylko przykrywka dla ich innych orientacji.
Moim zdaniem warta przeczytania książka, trzymająca w napięciu. Można ją pochłonąć, mimo sporych rozmiarów, w jedną noc. Naprawdę, zachęcam do przeczytania.
Tytuł: Klinika śmierci
Autor: Harlan Coben
Ilość stron: 512
Gatunek: Thriller
USA, lata osiemdziesiąte. Sara i Michael są bardzo zgodnym małżeństwem, starają się o dziecko. Sara jest piękną i utalentowaną dziennikarką a jej mąż gwiazda koszykówki. W Nowym Jorku doszło do kilku zabójstw homoseksualistów. Ginie między innymi syn senatora. Co wspólnego ma z tym zabójstwem Sara i Michael? Początkowo zdawałoby się, że nic. Potem okazuje się, że wszyscy trzej zamordowani geje byli zarażeni wirusem HIV i byli pacjentami jednej z nowojorskich klinik, która szuka leku na AIDS. Dochodzi też do zabójstwa jednego z trzech lekarzy, którzy prowadzą klinikę. W międzyczasie okazuje się, że Michael też jest zarażony wirusem HIV i staje się pacjentem kliniki. Życie Michaela i jego żony staje się zagrożone nie tylko przez AIDS ale także przez mordercę, nazwanego przez policję Homorozpruwaczem.
Początkowo wydawało mi się, że książka nie jest najlepsza. Dlaczego? Bo po pierwszych kilkunastu stronach miałam wrażenie, że już wiem, kto jest zabójcą. Kolejne kilka rozdziałów nawet upewniło mnie w tym przekonaniu. Jednak cieszę się, że nie przestałam jej czytać, bo nastąpił niesamowity zwrot akcji, a zabójcą okazała się osoba, po której nikt by się tego nie spodziewał. Dodatkowo dzięki książce mogłam dowiedzieć się czegoś więcej na temat postrzegania gejów i osób zarażonych wirusem HIV, w kraju, który teraz wydaje się być najbardziej tolerancyjnym na świecie. Ale w latach osiemdziesiątych było totalnie odwrotnie - wirus HIV kojarzył się tylko z homoseksualizmem, a sam homoseksualizm był bardzo negatywnie postrzegany przez ludzi. Osoby innej orientacji kryły się z tym, często nie mówiły o tym nawet najbliższym. Gdy Michael, znany koszykarz, podczas konferencji prasowej oznajmia, że został zarażony wirusem HIV, mimo że obok niego stoi jego ciężarna żona, jest pytany przez dziennikarzy, jak długo ukrywa swoją prawdziwą orientację. Jego żona jest pytana, czy ich małżeństwo to tylko przykrywka dla ich innych orientacji.
Moim zdaniem warta przeczytania książka, trzymająca w napięciu. Można ją pochłonąć, mimo sporych rozmiarów, w jedną noc. Naprawdę, zachęcam do przeczytania.
sobota, października 6
Jest tak mądra, że mogłaby być brzydka, czyli czy kobieta inteligentna może być jednocześnie atrakcyjna?
Uwielbiam obserwować ludzi, subkultury i poznawać struktury i zasady zachowania w nowych kulturach. To niesamowite, jak odmienne może być zdanie na ten sam temat chociażby osoby mieszkającej nad morzem i górala, nie mówiąc już o innym podejściu do życia hippisa i popularnie zwanego 'dresa'. Mimo tej odmienności poglądowo-wyglądowej wszyscy mamy te same przekonania na temat niektórych zachowań czy schematów.
Dziś chciałabym się skupić na jednym, któremu poświęciłam ostatnio dość dużo czasu - atrakcyjności kobiety.
Niestety, w pewnych kręgach kulturowych zwykło się uważać, że inteligencja nie może iść w parze z atrakcyjnością fizyczną. Co prawda im dalej na zachód, tym bardziej światopogląd ten ginie i tę zależność wykorzystują między sobą głównie zazdrosne koleżanki. Stety czy nie, ale w naszym rejonie świata ten stereotyp ma bardzo głębokie korzenie. Nie mam pojęcia, czy to ze względu na typową słowiańską zawiść i pesymizm, ale wydaje mi się, że jedno może mieć bardzo duży wpływ na drugie.
Nie raz słyszałam od profesorów: 'szkoda, że nie przygotowała się Pani na zajęcia tak ładnie jak do dzisiejszego wyjścia z domu' w kierunku moim, czy moich koleżanek. Zazwyczaj ta sytuacja nie miała nic wspólnego z ich nieprzygotowaniem, po prostu część profesorów wyznaje zasadę 'jesteś ładna, znaczy że masz pusto w głowie' .
Czy to, że kobieta dba o wygląd jest oznaką jej głupoty? Czy kobieta, chcąc wyglądać atrakcyjnie pozbawia się inteligencji? Nie. I mimo, że większość z nas zna tę obiektywną prawdę, to jednak nie raz słyszę, nawet od osób w moim wieku, że 'tamta blondzia' to pewnie pusta blachara.
Osobiście zmagałam się z problemem zaszufladkowania nie raz. Nie tylko w sposób taki, jak opisany przeze mnie w poprzednim poście.
Czy założenie 'ładna znaczy głupia' nie godzi w poziom inteligencji danej osoby? Idąc tym założeniem, poprawnym jest myśleć, że przystojny mężczyzna to amant, który jest jak ptaszek - tu poleci, tam przeleci i odleci. A znam wielu bardzo przystojnych mężczyzn, którzy świata nie widzą poza swoimi kobietami i - można powiedzieć dość kolokwialnie - są wręcz wykastrowani na piękno innych kobiet. Oczywiście, zdarzają się 'przypadki', gdy przystojny mężczyzna za miarę swej męskości uważa ilość kobiet, z którymi spędził noce, ale ogólne założenie, że wszyscy mężczyźni są tacy sami jest bardzo krzywdzące dla panów. I podobnie jest z kobietami - zdarzają się ewenementy, co nie oznacza, że piękna kobieta ma w głowie pstro.
Od pewnego czasu zastanawiam się, skąd wzięło się to przekonanie. Mam dwie, może nie do końca poprawne teorie, ale wynika to z tego, co miałam okazję zaobserwować.
Wydaje mi się, że u osób ze starszego pokolenia - pokolenia, z którego jest większość naszych wykładowców - wzięło się to, ze starego przyzwyczajenia do patriarchizmu - mężczyzna w domu był najważniejszy, miał ostatnie zdanie i był też najmądrzejszy. To on zarabiał na rodzinę. A kobieta? Kobieta nie musiała być dobrze wykształcona, jej zadaniem było prowadzić dom, dobrze gotować i pełnić rolę ozdobną u boku męża. Z tego właśnie powodu w tamtych czasach na studia zdawali głównie mężczyźni, kobiet które studiowały było znacznie mniej.
A co z drugą teorią? Druga teoria dotyczy mężczyzn naszego pokolenia, naszych rówieśników. W skrócie można tę teorię przedstawić jednym zdaniem - czasy się zmieniają, ale mężczyźni nie. Dlaczego? Kobiety inteligentne, atrakcyjne i seksowne wywołują u mężczyzn zagrożenie. Nawet jeśli nie są z nią w stałym związku, a jedynie z nimi pracują i tak chcą być lepsi. Podświadomie myślą, że jeśli jest inteligentna, musi być stale czujny, żeby nie wyjść na idiotę. W dodatku też powinien dążyć do sukcesu, żeby nie zostać w tyle. To jest chyba wyryte gdzieś w najstarszej części kory mózgowej mężczyzny jako pozostałość po jaskiniowcach i nie da się tego wytępić. A co jeżeli jest z takową w związku? Do wszystkich tych poprzednich punktów dochodzą jeszcze inne 'zagrożenia' - atrakcyjna, a więc pewnie kręcą się wokół niej inni adoratorzy. Seksowna, a więc będzie musiał zaspokoić jej temperament seksualny. Dlatego większość mężczyzn boi się z nimi wiązać i najlepiej jest je zaszufladkować, po trosze dlatego żeby nie kusiło, ale także po to, żeby uspokoić w sobie wewnętrznego jaskiniowca, że inteligentna kobieta nie stanowi zagrożenia.
Teraz trzeba odpowiedzieć sobie tylko na jedno pytanie - czy to naprawdę jest konieczne? Czy naprawdę nie możemy przyjąć, że piękna kobieta może być inteligentna? Przecież żaden kodeks pracy ani statut uczelniany nie zabrania kobiecie wyrzekać się swojej seksualności i piękna tylko po to, by udowodnić swoją wiedzę.
Dziewczyny, pokażcie światu, że możecie być jednocześnie piękne i inteligentne! I nie dajcie się nędznym gadkom czy szufladkowaniu. Bo nie po to mamy równouprawnienie, żeby ktoś na rzecz wiedzy zabierał nam urodę. I odwrotnie.
Dziś chciałabym się skupić na jednym, któremu poświęciłam ostatnio dość dużo czasu - atrakcyjności kobiety.
Niestety, w pewnych kręgach kulturowych zwykło się uważać, że inteligencja nie może iść w parze z atrakcyjnością fizyczną. Co prawda im dalej na zachód, tym bardziej światopogląd ten ginie i tę zależność wykorzystują między sobą głównie zazdrosne koleżanki. Stety czy nie, ale w naszym rejonie świata ten stereotyp ma bardzo głębokie korzenie. Nie mam pojęcia, czy to ze względu na typową słowiańską zawiść i pesymizm, ale wydaje mi się, że jedno może mieć bardzo duży wpływ na drugie.
Nie raz słyszałam od profesorów: 'szkoda, że nie przygotowała się Pani na zajęcia tak ładnie jak do dzisiejszego wyjścia z domu' w kierunku moim, czy moich koleżanek. Zazwyczaj ta sytuacja nie miała nic wspólnego z ich nieprzygotowaniem, po prostu część profesorów wyznaje zasadę 'jesteś ładna, znaczy że masz pusto w głowie' .
Czy to, że kobieta dba o wygląd jest oznaką jej głupoty? Czy kobieta, chcąc wyglądać atrakcyjnie pozbawia się inteligencji? Nie. I mimo, że większość z nas zna tę obiektywną prawdę, to jednak nie raz słyszę, nawet od osób w moim wieku, że 'tamta blondzia' to pewnie pusta blachara.
Osobiście zmagałam się z problemem zaszufladkowania nie raz. Nie tylko w sposób taki, jak opisany przeze mnie w poprzednim poście.
Czy założenie 'ładna znaczy głupia' nie godzi w poziom inteligencji danej osoby? Idąc tym założeniem, poprawnym jest myśleć, że przystojny mężczyzna to amant, który jest jak ptaszek - tu poleci, tam przeleci i odleci. A znam wielu bardzo przystojnych mężczyzn, którzy świata nie widzą poza swoimi kobietami i - można powiedzieć dość kolokwialnie - są wręcz wykastrowani na piękno innych kobiet. Oczywiście, zdarzają się 'przypadki', gdy przystojny mężczyzna za miarę swej męskości uważa ilość kobiet, z którymi spędził noce, ale ogólne założenie, że wszyscy mężczyźni są tacy sami jest bardzo krzywdzące dla panów. I podobnie jest z kobietami - zdarzają się ewenementy, co nie oznacza, że piękna kobieta ma w głowie pstro.
Od pewnego czasu zastanawiam się, skąd wzięło się to przekonanie. Mam dwie, może nie do końca poprawne teorie, ale wynika to z tego, co miałam okazję zaobserwować.
Wydaje mi się, że u osób ze starszego pokolenia - pokolenia, z którego jest większość naszych wykładowców - wzięło się to, ze starego przyzwyczajenia do patriarchizmu - mężczyzna w domu był najważniejszy, miał ostatnie zdanie i był też najmądrzejszy. To on zarabiał na rodzinę. A kobieta? Kobieta nie musiała być dobrze wykształcona, jej zadaniem było prowadzić dom, dobrze gotować i pełnić rolę ozdobną u boku męża. Z tego właśnie powodu w tamtych czasach na studia zdawali głównie mężczyźni, kobiet które studiowały było znacznie mniej.
A co z drugą teorią? Druga teoria dotyczy mężczyzn naszego pokolenia, naszych rówieśników. W skrócie można tę teorię przedstawić jednym zdaniem - czasy się zmieniają, ale mężczyźni nie. Dlaczego? Kobiety inteligentne, atrakcyjne i seksowne wywołują u mężczyzn zagrożenie. Nawet jeśli nie są z nią w stałym związku, a jedynie z nimi pracują i tak chcą być lepsi. Podświadomie myślą, że jeśli jest inteligentna, musi być stale czujny, żeby nie wyjść na idiotę. W dodatku też powinien dążyć do sukcesu, żeby nie zostać w tyle. To jest chyba wyryte gdzieś w najstarszej części kory mózgowej mężczyzny jako pozostałość po jaskiniowcach i nie da się tego wytępić. A co jeżeli jest z takową w związku? Do wszystkich tych poprzednich punktów dochodzą jeszcze inne 'zagrożenia' - atrakcyjna, a więc pewnie kręcą się wokół niej inni adoratorzy. Seksowna, a więc będzie musiał zaspokoić jej temperament seksualny. Dlatego większość mężczyzn boi się z nimi wiązać i najlepiej jest je zaszufladkować, po trosze dlatego żeby nie kusiło, ale także po to, żeby uspokoić w sobie wewnętrznego jaskiniowca, że inteligentna kobieta nie stanowi zagrożenia.
Teraz trzeba odpowiedzieć sobie tylko na jedno pytanie - czy to naprawdę jest konieczne? Czy naprawdę nie możemy przyjąć, że piękna kobieta może być inteligentna? Przecież żaden kodeks pracy ani statut uczelniany nie zabrania kobiecie wyrzekać się swojej seksualności i piękna tylko po to, by udowodnić swoją wiedzę.
Dziewczyny, pokażcie światu, że możecie być jednocześnie piękne i inteligentne! I nie dajcie się nędznym gadkom czy szufladkowaniu. Bo nie po to mamy równouprawnienie, żeby ktoś na rzecz wiedzy zabierał nam urodę. I odwrotnie.
czwartek, października 4
Jak się masz ślicznotko?
Już Arystoteles twierdził, że uroda człowieka jest jego najlepszą rekomendacją, ale naukowcy dopiero niedawno zajęli się badaniem konsekwencji aktywności fizycznej. Skutkiem tego jest fakt, iż więcej wiemy o rozrodzie zwierząt niż postrzeganiu siebie nawzajem. Stało się tak prawdopodobnie przez twierdzenie, że każdy człowiek może zajść daleko dzięki swojej ciężkiej pracy i wiedzy, a twierdzenie to jest sprzeczne ze stwierdzeniem, że urodziwy człowiek może więcej.
Mimo wszystko jednak zachowania zwierząt łatwiej określić niż zachowanie człowieka. Po części poprawne jest stwierdzenie "piękno tkwi w oku patrzącego", ponieważ osoby zakochane swoją drugą połówkę uważają za atrakcyjniejszą niż w rzeczywistości. Prawdą jest również że ludzie postrzegają pewne rodzaje urody i rysów twarzy za ogólnie piękne i ogólnie brzydkie. Przykładem jest Hollywood, gdzie inwestuje się pieniądze zazwyczaj w piękno, a aktorki robią wszystko by wyglądać na najpiękniejsze, bo piękno=rola.
Antropologom zazwyczaj łatwiej jest określić atrakcyjność kobiety niż mężczyzny. Jako ideał męskiej urody określa się wysokiego, muskularnego mężczyznę o sylwetce Atlasa (szeroka klatka piersiowa i wąskie biodra). U kobiet zaś jest to proporcjonalność ciała, duży biust, krągłe biodra, wąska talia i proporcjonalność rysów twarzy.
Osoby ładne uznaje się za lepsze od innych praktycznie pod każdym względem. Są uważane za bardziej spostrzegawcze, pewne siebie i zdecydowane, ale także osoby urodziwe mają wyższą samoocenę. Istnieje jeden wyjątek od tej reguły - zazdrość. Mniej urodziwe kobiety uważają ich ładniejsze koleżanki za karierowiczki, osoby głupie i próżne.
Faktem jest także, że mężczyzna widziany w towarzystwie pięknej kobiety zyskuje na atrakcyjności - podobnie jest kiedy kobieta jest w towarzystwie przystojnego mężczyzny. Analogicznie, w naszych oczach tracą osoby pokazujące się w towarzystwie mało atrakcyjnych przedstawicieli płci przeciwnej.
Faktem jest także, że uroda czasami przeszkadza. Weźmy tu świat, w którym obracam się na codzień - antropolodzy, kryminalistycy i lekarze sądowi. Ja jako drobna blondynka o w miarę regularnych i delikatnych rysach twarzy średnio wpasowuję się w 'kanon' kryminalistyczny. Często słyszę od osób, od których się uczę w ramach zdobycia dodatkowych umiejętności, że to dziwne że taka delikatna kobieta wybrała taką drogę kariery zawodowej. Nawet moi znajomi ze studiów, gdy rozmawiamy o przyszłej specjalizacji dziwią się i uważają, że to typowo męski zawód, że współpraca z policją, a dokładnie wstąpienie w szeregi policji po studiach to typowo męska rzecz. Dziwią się, kiedy opowiadam im o ASG, strzelaniu i chęci zapisania się na kurs sztuk walki - przecież kobiety nie powinny mieć kontaktu z bronią ani się bić.
Reasumując, piękny wygląd zazwyczaj otwiera przed nami wiele drzwi. Ludzie piękni cieszą się szybszym awansem społecznym i robią lepsze wrażenie na pracodawcach. Tyle, że jeżeli piękna kobieta wyłamie się z ogólnie utartego schematu ma problem, bo musi przekonać wszystkich wokół, że nie jest jedynie piękną twarzą i poradzi sobie z tym, co przecież sama sobie wybrała.
środa, października 3
Wrześniowy wyścig z czasem - podsumowanie.
Wrzesień, ach wrzesień... Minął szybciej niż ostatnie pół roku. I nie wiem, czy to tylko moje odczucie, ale mam wrażenie, że tylko we wrześniu przeżyłam 3 miesiące swojego życia - zdałam sesję - można by rzec, że cudownym przypadkiem - bo ostatni egzamin ustny oblałam i tylko dzięki życzliwości prowadzącej udało mi się podejść do niego jeszcze raz. Poza tym - skończyłam praktyki, dostałam się na drugi kierunek studiów - chemię biologiczną, wyjechałam na wakacje, a w pracy, mimo zapisanych w umowie 80 godzin miesięcznie przepracowałam ponad 100.
Z tego powodu dużo rzeczy się nie udało, bardzo wiele musiałam odłożyć na dalsze terminy, np. założenie strony internetowej na temat kryminalistyki. Faktem jest również, że już całkowicie zapomniałam o swoim pięciodniowym urlopie i marzą mi się porządne, dwutygodniowe wakacje. Gdziekolwiek, byle było dużo ciszy, spokoju i przyrody. I gdzie mogłabym spędzać czas aktywnie, nie tylko leżąc plackiem na plaży. Niestety, nie pamiętam również, żebym we wrześniu w ogóle wzięła do ręki jakąkolwiek książkę, o tematyce innej niż mikrobiologia czy fizjologia zwierząt.
Ale jest też wiele plusów - dzięki temu, że miałam wiele na głowie i dużo nauki, nauczyłam się przekazywać zadania i ustalać priorytety. Niestety, mam w sobie coś z maniaka i pedanta. Zawsze miałam wrażenie, że jeżeli ja czegoś nie zrobię, to będzie to zrobione niedokładnie lub po prostu źle, a nawet kiedy coś było zrobione dobrze, zawsze wydawało mi się, że ja zrobiłabym to lepiej. Z tego powodu zajmowałam się wszystkim - sprzątaniem, praniem, zmywaniem, prasowaniem, gotowaniem, zakupami i wieloma innymi. Także, kiedy na uczelni mieliśmy do zrobienia prace lub prezentacje w parach czy grupie zawsze - ku uciesze reszcie grupy - stwierdzałam, że bardzo chętnie sama zajmę się wykonaniem projektu i dam im go do przeglądnięcia kilka dni przed pokazem. W rezultacie chodziłam zestresowana i na nic nie miałam czasu. A, że nie potrafiłam ustalać priorytetów, chciałam mieć zrobione wszystko 'na wczoraj'.
Jednak w ostatnim czasie musiałam schować swoje pedantyczne zapędy głęboko w kieszeń - podzieliłam obowiązki w domu między siebie i mojego partnera i okazało się, że jednak nie jest tak źle jak by się zdawało. Ba, nawet jest lepiej!
Dzięki podziałowi obowiązków nie muszę zmywać naczyń, wyrzucać śmieci, czyścić kociej kuwety i odkurzać. Dodatkowo podzieliliśmy się prasowaniem - każdy prasuje swoje rzeczy. Gotowaniem dzielimy się zależnie od ilości obowiązków zawodowo-uczelnianych - po prostu gotuje ten, kto wcześniej wraca do domu lub ma mniej do zrobienia na jutro. Ja zajmuję się praniem, myciem podłóg, bardziej ogólnym sprzątaniem typu ścieraniem kurzy i robieniem list zakupów. Na mojej głowie jest też wymyślanie prezentów świątecznych i urodzinowych dla naszych znajomych i rodzin, ale to głównie dlatego, że mój partner nigdy nie wie, co komu kupić.
Niestety, czasu nadal mamy niezbyt dużo, bo oboje mamy w sobie gen pracoholizmu i zbyt dużo czasu poświęcamy uczelni, kołom naukowym, pracy i hobby, ale jest coraz lepiej.
Teraz, mimo, że moje życie nadal pędzi jak szalone, paradoksalnie mam więcej czasu i mogę obiecać, że moje wpisy będą pojawiały się tutaj dużo częściej. Planuję mniej więcej dwa wpisy tygodniowo, ale mam nadzieję, że starczy mi czasu na częstsze pojawianie się tutaj.
Pomysł strony internetowej nie umarł - strona ukarze się w niedalekiej przyszłości, ale nie jestem w stanie powiedzieć dokładnie kiedy to się stanie, ponieważ opóźnienia nie są winą mojego nieprzygotowania, ale przedłużających się prac technicznych - nad domeną, wyglądem strony, logiem. Czy już mówiłam, że lubię, gdy wszystko jest perfekcyjnie? Ale niestety nie tylko o mój perfekcjonizm tu chodzi. Odpowiedzialność za informatyczno-graficzną część mojej strony bierze mój partner, a jak już mówiłam, on też musi dzielić czas na studia, organizację studencką, hobby i wiele innych projektów. Oboje mamy jednak nadzieję, że uda się wystartować ze stroną do końca października.
Z tego powodu dużo rzeczy się nie udało, bardzo wiele musiałam odłożyć na dalsze terminy, np. założenie strony internetowej na temat kryminalistyki. Faktem jest również, że już całkowicie zapomniałam o swoim pięciodniowym urlopie i marzą mi się porządne, dwutygodniowe wakacje. Gdziekolwiek, byle było dużo ciszy, spokoju i przyrody. I gdzie mogłabym spędzać czas aktywnie, nie tylko leżąc plackiem na plaży. Niestety, nie pamiętam również, żebym we wrześniu w ogóle wzięła do ręki jakąkolwiek książkę, o tematyce innej niż mikrobiologia czy fizjologia zwierząt.
Ale jest też wiele plusów - dzięki temu, że miałam wiele na głowie i dużo nauki, nauczyłam się przekazywać zadania i ustalać priorytety. Niestety, mam w sobie coś z maniaka i pedanta. Zawsze miałam wrażenie, że jeżeli ja czegoś nie zrobię, to będzie to zrobione niedokładnie lub po prostu źle, a nawet kiedy coś było zrobione dobrze, zawsze wydawało mi się, że ja zrobiłabym to lepiej. Z tego powodu zajmowałam się wszystkim - sprzątaniem, praniem, zmywaniem, prasowaniem, gotowaniem, zakupami i wieloma innymi. Także, kiedy na uczelni mieliśmy do zrobienia prace lub prezentacje w parach czy grupie zawsze - ku uciesze reszcie grupy - stwierdzałam, że bardzo chętnie sama zajmę się wykonaniem projektu i dam im go do przeglądnięcia kilka dni przed pokazem. W rezultacie chodziłam zestresowana i na nic nie miałam czasu. A, że nie potrafiłam ustalać priorytetów, chciałam mieć zrobione wszystko 'na wczoraj'.
Jednak w ostatnim czasie musiałam schować swoje pedantyczne zapędy głęboko w kieszeń - podzieliłam obowiązki w domu między siebie i mojego partnera i okazało się, że jednak nie jest tak źle jak by się zdawało. Ba, nawet jest lepiej!
Dzięki podziałowi obowiązków nie muszę zmywać naczyń, wyrzucać śmieci, czyścić kociej kuwety i odkurzać. Dodatkowo podzieliliśmy się prasowaniem - każdy prasuje swoje rzeczy. Gotowaniem dzielimy się zależnie od ilości obowiązków zawodowo-uczelnianych - po prostu gotuje ten, kto wcześniej wraca do domu lub ma mniej do zrobienia na jutro. Ja zajmuję się praniem, myciem podłóg, bardziej ogólnym sprzątaniem typu ścieraniem kurzy i robieniem list zakupów. Na mojej głowie jest też wymyślanie prezentów świątecznych i urodzinowych dla naszych znajomych i rodzin, ale to głównie dlatego, że mój partner nigdy nie wie, co komu kupić.
Niestety, czasu nadal mamy niezbyt dużo, bo oboje mamy w sobie gen pracoholizmu i zbyt dużo czasu poświęcamy uczelni, kołom naukowym, pracy i hobby, ale jest coraz lepiej.
Teraz, mimo, że moje życie nadal pędzi jak szalone, paradoksalnie mam więcej czasu i mogę obiecać, że moje wpisy będą pojawiały się tutaj dużo częściej. Planuję mniej więcej dwa wpisy tygodniowo, ale mam nadzieję, że starczy mi czasu na częstsze pojawianie się tutaj.
Pomysł strony internetowej nie umarł - strona ukarze się w niedalekiej przyszłości, ale nie jestem w stanie powiedzieć dokładnie kiedy to się stanie, ponieważ opóźnienia nie są winą mojego nieprzygotowania, ale przedłużających się prac technicznych - nad domeną, wyglądem strony, logiem. Czy już mówiłam, że lubię, gdy wszystko jest perfekcyjnie? Ale niestety nie tylko o mój perfekcjonizm tu chodzi. Odpowiedzialność za informatyczno-graficzną część mojej strony bierze mój partner, a jak już mówiłam, on też musi dzielić czas na studia, organizację studencką, hobby i wiele innych projektów. Oboje mamy jednak nadzieję, że uda się wystartować ze stroną do końca października.
Subskrybuj:
Posty (Atom)