piątek, lutego 10

Recenzja.

Czasami, najczęściej po egzaminach nachodzi mnie chęć przeczytania lub obejrzenia czegoś lekkiego, wręcz odmóżdżającego. Taki moment nastąpił niedawno i skusiłam się na przeczytanie książki "Nie wiem, jak ona to robi" Allison Pearson. I pierwsze co przychodzi mi na myśl, kiedy mam opisać tę książkę to "nie wiem, po co ją czytałam".
To książka o młodej mamie, która próbuje pogodzić życie rodzinne i pracę, a w zasadzie pracująca matka opowiada o sobie. W sposób sarkastyczno-ironiczno-żartobliwy. Młoda mama to Kate Reddy - znakomity analityk finansowy. W firmie jest jedną z nielicznych kobiet, musi się więc starać podwójnie jeśli nie potrójnie, by dorównać mężczyznom. I tak właśnie robi, bo kocha tę pracę, bo uwielbia City, bo nie może żyć bez tej codziennej dawki adrenaliny, która buzuje jej w żyłach, gdy spogląda na wykresy skaczących jak szalone giełdowych wskaźników. Ostatni raz wyspała się przed urodzeniem pierwszego dziecka - sześć lat temu.
Dręczą ją nieustanne wyrzuty sumienia, że nie jest dobrą żoną i matką, bo pracuje 24 godziny na dobę, ale zamiast zmienić coś w swoim życiu, na zmianę użala się nad sobą i utyskuje na otaczających ją mężczyzn, bo to przecież oni są wszystkiemu winni. Mężczyźni i niepracujące matki.
Próbuje znaleźć kompromis między pracą a domem i uszczknąć jeszcze trochę dla siebie. Nie wychodzi jej to, ponieważ ona tak naprawdę nie szuka kompromisu - chce żeby wszystko było idealne - żyje w ciągłym stresie, bo nie ma czasu na wymianę postrzępionego chodnika a do przedszkola córki przynosi 'podrobione ciasto domowe' czyli ciasto kupione w sklepie i nieco przez nią zmasakrowane wałkiem do ciasta, żeby wyglądało jak zrobione w domu. Nie potrafi ścierpieć myśli, że to Paula, niania dzieci, a nie ona, jest z nimi w każdej chwili. Do szewskiej pasji doprowadza ją świadomość, że opuszcza wydarzenia, które już się nie powtórzą. A gdy już udaje się jej wyrwać z pracy, gdy siada z dziećmi przy stole czy wybiera się z nimi na jakieś przyjęcie, to ogarnia ją tęsknota za pracą i przerażenie, że tam, w City, nikt sobie bez niej nie poradzi.
W międzyczasie prawie wdaje się w romans ze swoim klientem, odchodzi od niej mąż, umiera jej przyjaciółka chora na raka, jej koleżanka z biura zachodzi w niechcianą ciążę, a ona wszędzie się spieszy i nie ma chwili żeby usiąść. Ostatecznie wszystko kończy się happy endem - mąż do niej wraca, koleżanka z biura rodzi dziecko, ona odchodzi z pracy i zajmuje się domem.
Irytująca jest sama fabuła. Irytujący jest fakt, że Kate zamiast zrobić coś ze swoim życiem ciągle tylko narzeka. irytujące jest, że chciałaby równocześnie mieć ciastko i zjeść ciastko. I ostatecznie irytujący jest język - powtórzenia, piętrzenie banałów, powtarzanie wszystkiego trzy razy za pomocą trzech różnych banałów, czy wspominałam już o banalnych powtórzeniach?
Cieszę się, że już skończyłam ją czytać. Gorszy jest tylko "Zmierzch", bo tej książki nie doczytałam nawet do połowy - zasnęłam po 40 stronach...

1 komentarz:

  1. :) ja też nie jestem fanką czytania Zmierzchów i Harrych Potterów:P

    btw. dzięki za recenzję - nie sięgnę po ten banał:))

    OdpowiedzUsuń