Filmy, które lubię zazwyczaj nie należą do gatunku komedii romantycznych, bo takowych po prostu nie trawię. Wolę filmy biograficzne albo thrillery. Film o którym chcę Wam dzisiaj opowiedzieć jest z gatunku tych biograficznych. Ma on jednak jedną wadę - w Polsce był wypuszczony tylko w wersji DVD więc nie wszyscy o nim słyszeli, a przecież Sandra Bullock dostała Oscara za najlepszą rolę kobiecą w tym filmie,a sam film też był nominowany do Oscara. Mowa tu o The Blind Side, w Polsce znanej pod tytułem "Wielki Mike. The Blind Side".
To historia o życiu Michaela Ohera, której scenariusz napisano na podstawie książki "The Blind Side: Evolution of a Game" pióra Michaela Lewisa z 2006 roku. Mike pochodzi z biednej rodziny - jego matka jest narkomanką, on nigdy nie widział swojego ojca, widział za to zbyt wiele złych rzeczy. Wyróżnia się z tłumu nie tylko wzrostem i gabarytami (stąd przydomek "Wielki Mike") ale także kolorem skóry - jest czarny, a w tych czasach ciemnoskórych uważano za niższą rasę, nawet w Stanach. Fabuła opiera się na życiu Mika podczas pobytu w Wingate Christian School. Dyrektor przyjmuje go tam z litości. Pomagać mu zaczyna zamożna rodzina Touhy, z Leigh Anne Tuohy na czele. Wspierają go, kibicują mu w trakcie treningów i starają się by zapomniał o mrocznej przeszłości. W przyszłości Michael staje się graczem Baltimore Ravens w NFL.
Jak dla mnie film niesie za sobą niesamowitą energię i wiarę, że mimo wszystko zawsze są wśród nas dobrzy ludzie, którzy chcą nam pomóc, a my jeżeli mocno chcemy, to możemy wszystko. Dla mnie film jest fenomenalny, ale wiem, że znajdą się osoby, którym może się nie spodobać ten film, bo kończy się happy endem. No może i tak się kończy, ja jednak wolę obejrzeć bardzo inspirującą i motywującą mnie historię niż kolejny film w stylu "Przyjaciele z bonusem"...
Widzieliście ten film? Co myślicie?
środa, lutego 22
sobota, lutego 18
Czy można sobie ułatwić poranek?
Nie wiem jak u Was, ale u mnie rano każda minuta jest cenna... Biorą pod uwagę fakt, że sen jest u mnie w sumie rarytasem, lubię sobie pospać 15 minut dłużej zamiast przeznaczać ten cenny kwadrans snu na układanie fryzury czy stanie przed szafą i zastanawianie się w co mam się ubrać. Postanowiłam więc ułatwić sobie poranek najlepiej jak potrafię zaczynając od śniadania a kończąc na ubraniach i makijażu. W jaki sposób?
Śniadanie na uczelnię przygotowuję sobie dzień wcześniej razem z pierwszym śniadaniem - bardzo się cieszę, że mam w domu świetny gadżet - ekspres do kawy z wbudowanym budzikiem - zaraz po wyjściu z łózka mam gotowa kawę. Na śniadanie zazwyczaj jem to samo - surówkę. Od surówek jestem uzależniona - dzień bez surówki jest dniem straconym. Robię je z zapasem na 2 dni i zamykam w plastikowych pojemnikach, dzięki czemu mogę zjeść szybkie śniadanie.
Ubranie, makijaż i inne 'kobiece' atrybuty.
W kwestii ubrań mam jedną, wypracowaną od miesięcy metodę - w każdy niedzielny wieczór staję przed szafą i dobieram zestawy ubrań na cały tydzień. Dzięki temu oszczędzam czas rano, bo wyjmuję tylko spośród sporządzonych przeze mnie zestawów gotowy strój, który wisi na jednym wieszaku. Żeby ułatwić sobie niedzielną pracę, w komputerze mam oddzielny folder, do którego kopiuję wszystkie zdjęcia znanych ludzi lub fashion blogerek, które mi się podobają, a potem spośród tych zdjęć wybieram sobie kilka zestawów, które mogę stworzyć z rzeczy wiszących w mojej szafie. Może to i dziwne, ale dzięki temu wiem, że jeżeli połączę ze sobą dwie rzeczy to będą one dobrze razem wyglądać.
A makijaż? Makijaż jest moim wielkim hobby - uwielbiam próbować nowe triki, kosmetyki i rodzaje makijażu, dlatego jestem uzależniona od youtube - można tam znaleźć wiele makijażowych trików i tutoriali, które pokazują jak wykonać dany makijaż. Zazwyczaj są to makijaże gwiazd, więc łatwo mogę znaleźć zdjęcie danego makijażu żeby wrzucić je do swojego katalogu. Po wybraniu ubrań po prostu wybieram makijaż, który będzie pasował do stroju na następny dzień. A, że są to makijaże zazwyczaj delikatne (bo w takich wyglądam najlepiej) to jestem w stanie wykonać je w ciągu 10 -15 minut.
W następnych postach postaram się Wam pokazać kilka uniwersalnych zestawów ubrań, które da się stworzyć z rzeczy, które w szafie ma każda z nas, a inspirowane będą właśnie najczęściej wybieranymi zdjęciami z mojego folderu. Będzie też osobny filmik o makijażu.
Rozumiem, że może nie podobać się Wam fakt, że z założenia jest to blog o tematyce samorozwoju, a nie kosmetyczno-modowy, ale uważam, że we własną osobę należy inwestować nie tylko intelektualnie, ale także w kwestii wyglądu zewnętrznego, bo przecież (niestety) jak Cię widzą, tak Cię piszą... Poza tym lepszy wygląd to lepsze samopoczucie, a to gwarantuje lepszą efektywność w rozwiązywaniu problemów czy pracy mam rację?
Śniadanie na uczelnię przygotowuję sobie dzień wcześniej razem z pierwszym śniadaniem - bardzo się cieszę, że mam w domu świetny gadżet - ekspres do kawy z wbudowanym budzikiem - zaraz po wyjściu z łózka mam gotowa kawę. Na śniadanie zazwyczaj jem to samo - surówkę. Od surówek jestem uzależniona - dzień bez surówki jest dniem straconym. Robię je z zapasem na 2 dni i zamykam w plastikowych pojemnikach, dzięki czemu mogę zjeść szybkie śniadanie.
Ubranie, makijaż i inne 'kobiece' atrybuty.
W kwestii ubrań mam jedną, wypracowaną od miesięcy metodę - w każdy niedzielny wieczór staję przed szafą i dobieram zestawy ubrań na cały tydzień. Dzięki temu oszczędzam czas rano, bo wyjmuję tylko spośród sporządzonych przeze mnie zestawów gotowy strój, który wisi na jednym wieszaku. Żeby ułatwić sobie niedzielną pracę, w komputerze mam oddzielny folder, do którego kopiuję wszystkie zdjęcia znanych ludzi lub fashion blogerek, które mi się podobają, a potem spośród tych zdjęć wybieram sobie kilka zestawów, które mogę stworzyć z rzeczy wiszących w mojej szafie. Może to i dziwne, ale dzięki temu wiem, że jeżeli połączę ze sobą dwie rzeczy to będą one dobrze razem wyglądać.
A makijaż? Makijaż jest moim wielkim hobby - uwielbiam próbować nowe triki, kosmetyki i rodzaje makijażu, dlatego jestem uzależniona od youtube - można tam znaleźć wiele makijażowych trików i tutoriali, które pokazują jak wykonać dany makijaż. Zazwyczaj są to makijaże gwiazd, więc łatwo mogę znaleźć zdjęcie danego makijażu żeby wrzucić je do swojego katalogu. Po wybraniu ubrań po prostu wybieram makijaż, który będzie pasował do stroju na następny dzień. A, że są to makijaże zazwyczaj delikatne (bo w takich wyglądam najlepiej) to jestem w stanie wykonać je w ciągu 10 -15 minut.
W następnych postach postaram się Wam pokazać kilka uniwersalnych zestawów ubrań, które da się stworzyć z rzeczy, które w szafie ma każda z nas, a inspirowane będą właśnie najczęściej wybieranymi zdjęciami z mojego folderu. Będzie też osobny filmik o makijażu.
Rozumiem, że może nie podobać się Wam fakt, że z założenia jest to blog o tematyce samorozwoju, a nie kosmetyczno-modowy, ale uważam, że we własną osobę należy inwestować nie tylko intelektualnie, ale także w kwestii wyglądu zewnętrznego, bo przecież (niestety) jak Cię widzą, tak Cię piszą... Poza tym lepszy wygląd to lepsze samopoczucie, a to gwarantuje lepszą efektywność w rozwiązywaniu problemów czy pracy mam rację?
piątek, lutego 17
The Iron Lady.
Rzadko chodzę do kina, ponieważ uważam, że przy tak świetnie rozwiniętej sieci internetowej wszystko można zobaczyć w domu. Wiem, że duży ekran ma jednak 'to coś', ale gdybym miała chodzić do kina na wszystkie filmy które chciałabym zobaczyć to chyba zbankrutowałabym. Poza tym nie okłamujmy się - dzisiejsze kino nie jest specjalnie ambitne. W sumie, tu nawet nie chodzi o ambitne kino, ale o fakt, że niektóre z filmów są po prostu nie do obejrzenia ze względu na kiepską grę aktorów, a nie mam zamiaru też wydawać pieniędzy żeby obejrzeć kolejną komedię romantyczną, która ma praktycznie taki sam scenariusz jak poprzedni milion.
Ostatnio jednak byłam w kinie na świetnym filmie, który ze szczerym sercem chcę Wam polecić, bo już dawno nie widziałam tak dobrego filmu. Mowa tutaj o "The Iron Lady" czyli "Żelaznej Damie" z Meryl Streep w roli Margaret Thatcher.
Film zrobiony jest w formie retrospekcji - na początku widzimy Margaret jako 70-cio letnią kobietę, która ma coś w rodzaju demencji starczej. Rozmawia z mężem przy śniadaniu. Potem jednak okazuje się, że jej mąż zmarł 8 lat wcześniej. Margaret rozmawia z duchem męża wspominając swoje życie.
Kiedy postanowiła zostać politykiem jej plany wzbudzały tylko pobłażliwy uśmiech. Dlaczego? Bo był rok 1982, doszło do wojny o Falklandy, bo była córką sklepikarza, dziewczyną z małej miejscowości i przede wszystkim - kobietą, która zapragnęła wejść do świata mężczyzn. Miała piskliwy głos, własny pogląd na każdy temat, ale także niezwykły tupet, a jej kapelusz i nieodłączne perły powodowały rozbawienie wśród polityków.
Poza historią życia Margaret ten film uświadamia, że wszystko przeminie, nawet to, o co walczyliśmy ze wszystkich sił, ale także, że nie należy się poddawać, że trzeba walczyć o swoje marzenia.
A Meryl Streep w głównej roli? Cudowna! Świetna aktorka, po raz kolejny udowodniła, że nie trzeba mieć 25 lat i wstrzykiwać sobie botoksu w celu zatrzymania młodości żeby dostać świetną rolę.
Podsumowując - życzę sobie (i Wam) więcej takich filmów!
Ostatnio jednak byłam w kinie na świetnym filmie, który ze szczerym sercem chcę Wam polecić, bo już dawno nie widziałam tak dobrego filmu. Mowa tutaj o "The Iron Lady" czyli "Żelaznej Damie" z Meryl Streep w roli Margaret Thatcher.
Film zrobiony jest w formie retrospekcji - na początku widzimy Margaret jako 70-cio letnią kobietę, która ma coś w rodzaju demencji starczej. Rozmawia z mężem przy śniadaniu. Potem jednak okazuje się, że jej mąż zmarł 8 lat wcześniej. Margaret rozmawia z duchem męża wspominając swoje życie.
Kiedy postanowiła zostać politykiem jej plany wzbudzały tylko pobłażliwy uśmiech. Dlaczego? Bo był rok 1982, doszło do wojny o Falklandy, bo była córką sklepikarza, dziewczyną z małej miejscowości i przede wszystkim - kobietą, która zapragnęła wejść do świata mężczyzn. Miała piskliwy głos, własny pogląd na każdy temat, ale także niezwykły tupet, a jej kapelusz i nieodłączne perły powodowały rozbawienie wśród polityków.
Poza historią życia Margaret ten film uświadamia, że wszystko przeminie, nawet to, o co walczyliśmy ze wszystkich sił, ale także, że nie należy się poddawać, że trzeba walczyć o swoje marzenia.
A Meryl Streep w głównej roli? Cudowna! Świetna aktorka, po raz kolejny udowodniła, że nie trzeba mieć 25 lat i wstrzykiwać sobie botoksu w celu zatrzymania młodości żeby dostać świetną rolę.
Podsumowując - życzę sobie (i Wam) więcej takich filmów!
poniedziałek, lutego 13
Krav maga.
Dziś chciałam opowiedzieć Wam o Krav madze - systemie obrony, który zaczęłam trenować jakiś czas temu. Trafiłam na te zajęcia przypadkiem - pewnego dnia w siłowni gdzie ćwiczę i chodzę na fitness na tablicy z rozkładem zajęć pojawiła się nowa pozycja - krav maga. Doskonale wieziałam czym ona jest, ponieważ w wakacje myślałam o tym aby zapisać się na jakiś kurs samoobrony i praktycznie nauczyłam się na pamięć teorii o wszystkich sztukach walki - jak widać wiedza nie poszła na marne :)
Krav maga jest to izraelski system samoobrony i w przeciwieństwie do innych sztuk walki (np. karate) nie jest ona powiązana z żadną filozoficzną otoczką, a myśl przewodnia mówi: "Jeżeli Twoje życie lub zdrowie jest zagrożone, masz prawo do jego obrony, bez względu na środki". Jest powiązana z naturalnym systemem odruchowym człowieka. Podstawowym celem szkolenia jest nauczenie przewidywania sytuacji zagrożeń, ich unikania, przytomności umysłu i działania w stresie, dlatego nie znajdziemy tam żadnych skomplikowanych 'kopnięć z półobrotu' tylko wszystko co umożliwi nam skuteczne znokautowanie napastnika.Chodzi o maksymalną skuteczność.
Jest to jeden z najbrutalniejszych, ale przez to jednocześnie najskuteczniejszych systemów walki, ponieważ składa się z ciosów poniżej pasa, zadawanych 'na twardo' uderzeń rękoma i kopnięć - w miejsca najbardziej narażone na uszkodzenie, czyli oczy, gardło, obojczyki, mostek, nerki, wolne żebra, splot słoneczny, krocze, kolana, staw skokowy.
Jestem uczona krav magi cywilnej, która przyjmuje możliwość używanai broni, ale tylko tej, którą odbierzemy napastnikowi. To jest kolejna rzecz, która bardzo podoba mi się w tym kursie. Co z tego, że będziemy potrafiły obronić się gdy ktoś zajdzie nas od tyłu lub będzie chciał wyrwać torebkę, skoro nie będziemy wiedziały co zrobić kiedy napastnik zacznie grozić nam nożem bądź bronią?
Wiem, że jest to praktycznie absurdalne, jednak takie rzeczy niestety się zdażają, a ja cieszę się, że wiem, w jaki sposób mam się zachować gdy napastnik będzie mi wymachiwał przed twarzą nożem albo przyłoży mi broń do czoła czy pleców.
Ćwiczymy na workach treningowych i w parach, starając się nie zrobić sobie krzywdy :)
Uważam, że w obecnych czasach umiejętność samoobrony jest bardzo ważna - niestety gaz pieprzowy nie zawsze jest skuteczny, a gdyby każda z nas znała choć podstawy samoobrony czułaby się pewniej idąc wieczorami ulicą.
Krav maga jest to izraelski system samoobrony i w przeciwieństwie do innych sztuk walki (np. karate) nie jest ona powiązana z żadną filozoficzną otoczką, a myśl przewodnia mówi: "Jeżeli Twoje życie lub zdrowie jest zagrożone, masz prawo do jego obrony, bez względu na środki". Jest powiązana z naturalnym systemem odruchowym człowieka. Podstawowym celem szkolenia jest nauczenie przewidywania sytuacji zagrożeń, ich unikania, przytomności umysłu i działania w stresie, dlatego nie znajdziemy tam żadnych skomplikowanych 'kopnięć z półobrotu' tylko wszystko co umożliwi nam skuteczne znokautowanie napastnika.Chodzi o maksymalną skuteczność.
Jest to jeden z najbrutalniejszych, ale przez to jednocześnie najskuteczniejszych systemów walki, ponieważ składa się z ciosów poniżej pasa, zadawanych 'na twardo' uderzeń rękoma i kopnięć - w miejsca najbardziej narażone na uszkodzenie, czyli oczy, gardło, obojczyki, mostek, nerki, wolne żebra, splot słoneczny, krocze, kolana, staw skokowy.
Jestem uczona krav magi cywilnej, która przyjmuje możliwość używanai broni, ale tylko tej, którą odbierzemy napastnikowi. To jest kolejna rzecz, która bardzo podoba mi się w tym kursie. Co z tego, że będziemy potrafiły obronić się gdy ktoś zajdzie nas od tyłu lub będzie chciał wyrwać torebkę, skoro nie będziemy wiedziały co zrobić kiedy napastnik zacznie grozić nam nożem bądź bronią?
Wiem, że jest to praktycznie absurdalne, jednak takie rzeczy niestety się zdażają, a ja cieszę się, że wiem, w jaki sposób mam się zachować gdy napastnik będzie mi wymachiwał przed twarzą nożem albo przyłoży mi broń do czoła czy pleców.
Ćwiczymy na workach treningowych i w parach, starając się nie zrobić sobie krzywdy :)
Uważam, że w obecnych czasach umiejętność samoobrony jest bardzo ważna - niestety gaz pieprzowy nie zawsze jest skuteczny, a gdyby każda z nas znała choć podstawy samoobrony czułaby się pewniej idąc wieczorami ulicą.
piątek, lutego 10
Recenzja.
Czasami, najczęściej po egzaminach nachodzi mnie chęć przeczytania lub obejrzenia czegoś lekkiego, wręcz odmóżdżającego. Taki moment nastąpił niedawno i skusiłam się na przeczytanie książki "Nie wiem, jak ona to robi" Allison Pearson. I pierwsze co przychodzi mi na myśl, kiedy mam opisać tę książkę to "nie wiem, po co ją czytałam".
To książka o młodej mamie, która próbuje pogodzić życie rodzinne i pracę, a w zasadzie pracująca matka opowiada o sobie. W sposób sarkastyczno-ironiczno-żartobliwy. Młoda mama to Kate Reddy - znakomity analityk finansowy. W firmie jest jedną z nielicznych kobiet, musi się więc starać podwójnie jeśli nie potrójnie, by dorównać mężczyznom. I tak właśnie robi, bo kocha tę pracę, bo uwielbia City, bo nie może żyć bez tej codziennej dawki adrenaliny, która buzuje jej w żyłach, gdy spogląda na wykresy skaczących jak szalone giełdowych wskaźników. Ostatni raz wyspała się przed urodzeniem pierwszego dziecka - sześć lat temu.
Dręczą ją nieustanne wyrzuty sumienia, że nie jest dobrą żoną i matką, bo pracuje 24 godziny na dobę, ale zamiast zmienić coś w swoim życiu, na zmianę użala się nad sobą i utyskuje na otaczających ją mężczyzn, bo to przecież oni są wszystkiemu winni. Mężczyźni i niepracujące matki.
Próbuje znaleźć kompromis między pracą a domem i uszczknąć jeszcze trochę dla siebie. Nie wychodzi jej to, ponieważ ona tak naprawdę nie szuka kompromisu - chce żeby wszystko było idealne - żyje w ciągłym stresie, bo nie ma czasu na wymianę postrzępionego chodnika a do przedszkola córki przynosi 'podrobione ciasto domowe' czyli ciasto kupione w sklepie i nieco przez nią zmasakrowane wałkiem do ciasta, żeby wyglądało jak zrobione w domu. Nie potrafi ścierpieć myśli, że to Paula, niania dzieci, a nie ona, jest z nimi w każdej chwili. Do szewskiej pasji doprowadza ją świadomość, że opuszcza wydarzenia, które już się nie powtórzą. A gdy już udaje się jej wyrwać z pracy, gdy siada z dziećmi przy stole czy wybiera się z nimi na jakieś przyjęcie, to ogarnia ją tęsknota za pracą i przerażenie, że tam, w City, nikt sobie bez niej nie poradzi.
W międzyczasie prawie wdaje się w romans ze swoim klientem, odchodzi od niej mąż, umiera jej przyjaciółka chora na raka, jej koleżanka z biura zachodzi w niechcianą ciążę, a ona wszędzie się spieszy i nie ma chwili żeby usiąść. Ostatecznie wszystko kończy się happy endem - mąż do niej wraca, koleżanka z biura rodzi dziecko, ona odchodzi z pracy i zajmuje się domem.
Irytująca jest sama fabuła. Irytujący jest fakt, że Kate zamiast zrobić coś ze swoim życiem ciągle tylko narzeka. irytujące jest, że chciałaby równocześnie mieć ciastko i zjeść ciastko. I ostatecznie irytujący jest język - powtórzenia, piętrzenie banałów, powtarzanie wszystkiego trzy razy za pomocą trzech różnych banałów, czy wspominałam już o banalnych powtórzeniach?
Cieszę się, że już skończyłam ją czytać. Gorszy jest tylko "Zmierzch", bo tej książki nie doczytałam nawet do połowy - zasnęłam po 40 stronach...
To książka o młodej mamie, która próbuje pogodzić życie rodzinne i pracę, a w zasadzie pracująca matka opowiada o sobie. W sposób sarkastyczno-ironiczno-żartobliwy. Młoda mama to Kate Reddy - znakomity analityk finansowy. W firmie jest jedną z nielicznych kobiet, musi się więc starać podwójnie jeśli nie potrójnie, by dorównać mężczyznom. I tak właśnie robi, bo kocha tę pracę, bo uwielbia City, bo nie może żyć bez tej codziennej dawki adrenaliny, która buzuje jej w żyłach, gdy spogląda na wykresy skaczących jak szalone giełdowych wskaźników. Ostatni raz wyspała się przed urodzeniem pierwszego dziecka - sześć lat temu.
Dręczą ją nieustanne wyrzuty sumienia, że nie jest dobrą żoną i matką, bo pracuje 24 godziny na dobę, ale zamiast zmienić coś w swoim życiu, na zmianę użala się nad sobą i utyskuje na otaczających ją mężczyzn, bo to przecież oni są wszystkiemu winni. Mężczyźni i niepracujące matki.
Próbuje znaleźć kompromis między pracą a domem i uszczknąć jeszcze trochę dla siebie. Nie wychodzi jej to, ponieważ ona tak naprawdę nie szuka kompromisu - chce żeby wszystko było idealne - żyje w ciągłym stresie, bo nie ma czasu na wymianę postrzępionego chodnika a do przedszkola córki przynosi 'podrobione ciasto domowe' czyli ciasto kupione w sklepie i nieco przez nią zmasakrowane wałkiem do ciasta, żeby wyglądało jak zrobione w domu. Nie potrafi ścierpieć myśli, że to Paula, niania dzieci, a nie ona, jest z nimi w każdej chwili. Do szewskiej pasji doprowadza ją świadomość, że opuszcza wydarzenia, które już się nie powtórzą. A gdy już udaje się jej wyrwać z pracy, gdy siada z dziećmi przy stole czy wybiera się z nimi na jakieś przyjęcie, to ogarnia ją tęsknota za pracą i przerażenie, że tam, w City, nikt sobie bez niej nie poradzi.
W międzyczasie prawie wdaje się w romans ze swoim klientem, odchodzi od niej mąż, umiera jej przyjaciółka chora na raka, jej koleżanka z biura zachodzi w niechcianą ciążę, a ona wszędzie się spieszy i nie ma chwili żeby usiąść. Ostatecznie wszystko kończy się happy endem - mąż do niej wraca, koleżanka z biura rodzi dziecko, ona odchodzi z pracy i zajmuje się domem.
Irytująca jest sama fabuła. Irytujący jest fakt, że Kate zamiast zrobić coś ze swoim życiem ciągle tylko narzeka. irytujące jest, że chciałaby równocześnie mieć ciastko i zjeść ciastko. I ostatecznie irytujący jest język - powtórzenia, piętrzenie banałów, powtarzanie wszystkiego trzy razy za pomocą trzech różnych banałów, czy wspominałam już o banalnych powtórzeniach?
Cieszę się, że już skończyłam ją czytać. Gorszy jest tylko "Zmierzch", bo tej książki nie doczytałam nawet do połowy - zasnęłam po 40 stronach...
wtorek, lutego 7
Organizacja dnia.
Wszystkie dobrze wiemy jak wiele czasu możemy zaoszczędzić dzięki dobrej organizacji. Dzięki niej nie tracimy czasu na szukanie rachunku wśród sterty papierów na biurku czy też rękawiczki do pary w szufladzie. Osobiście uważam, że ta bardzo prosta rzecz może nam pomóc zaoszczędzić cenny czas w ciągu dnia, mimo że spotkałam się z wieloma różnymi opiniami na ten temat. Niektóre kobiety, z którymi rozmawiałam uważają, że to strata czasu. Dlaczego? Bo tracimy czas na robienie list, zamiast wykonywać obowiązki. Moim zdaniem to nieprawda. Jeżeli odpowiednio wykonamy listę, to pozwoli nam ona zaoszczędzić czasu w ciągu dnia.
Jak to wygląda u mnie?
Co wieczór poświęcam 15 minut do połowy godziny na sporządzenie listy zadań na kolejny dzień. W komputerze mam stworzony plik, który jest podstawą do mojego dziennego planu dnia. Wygląda on mniej więcej tak:
Drukuję go sobie w mniejszym formacie - po prostu ustawiam drukowanie 4 arkuszy na stronie i drukuję kilka stron żeby arkuszy starczyło mi na mniej więcej 2 tygodnie. Dzięki temu potem mogę już tylko skupić się na zadaniach na kolejne dni.
Wcześniej zapisywałam swoje zadania w zeszycie, ale nie było to zbyt wygodne, bo mimo, że zeszyt nie jest ciężki, nie zawsze chcemy włożyć go do torebki zapakowanej po brzegi, bo wychodzimy na cały dzień. A mój arkusz spokojnie mieści się w kalendarzu albo w portfelu, dzięki czemu mogę mieć go wszędzie ze sobą.
Wracając do planu - codziennie wieczorem zapisuję sobie pod odpowiednimi kategoriami na karteczce zadania, które chcę wykonać.
Kolejnym plusem takiego planowania jest fakt, że w jednym miejscu mam zapisaną listę zakupów, rzeczy do załatwienia na uczelni oraz sprawy, o których czasami zapominamy - np. wypożyczenie czy oddanie książki. Niektóre z Was może zdziwić kategoria 'ubranie' - postanowiłam, że dzień wcześniej będę planowała to, w co mam się ubrać. Dzięki temu unikam bezmyślnego stania rano przed szafą oraz np. ubrania moich ukochanych 12-centymetrowych szpilek w dzień, w którym mam bardzo dużo biegania po mieście i ćwiczenia laboratoryjne, na których muszę stać przez 2 lub 3 godziny i dopasowuję moje ubrania do potrzeb jakie mam danego dnia - czy ma być wygodnie, elegancko czy po prostu mogę zaszaleć i ubrać te szpilki :)
Uważam, że jeżeli każda z nas poświęci 15 minut na ułożenie takiego planu, zaoszczędzi sporo czasu w ciągu dnia i ułatwi sobie życie. A Wy jakie macie sposoby?
Jak to wygląda u mnie?
Co wieczór poświęcam 15 minut do połowy godziny na sporządzenie listy zadań na kolejny dzień. W komputerze mam stworzony plik, który jest podstawą do mojego dziennego planu dnia. Wygląda on mniej więcej tak:
Drukuję go sobie w mniejszym formacie - po prostu ustawiam drukowanie 4 arkuszy na stronie i drukuję kilka stron żeby arkuszy starczyło mi na mniej więcej 2 tygodnie. Dzięki temu potem mogę już tylko skupić się na zadaniach na kolejne dni.
Wcześniej zapisywałam swoje zadania w zeszycie, ale nie było to zbyt wygodne, bo mimo, że zeszyt nie jest ciężki, nie zawsze chcemy włożyć go do torebki zapakowanej po brzegi, bo wychodzimy na cały dzień. A mój arkusz spokojnie mieści się w kalendarzu albo w portfelu, dzięki czemu mogę mieć go wszędzie ze sobą.
Wracając do planu - codziennie wieczorem zapisuję sobie pod odpowiednimi kategoriami na karteczce zadania, które chcę wykonać.
Kolejnym plusem takiego planowania jest fakt, że w jednym miejscu mam zapisaną listę zakupów, rzeczy do załatwienia na uczelni oraz sprawy, o których czasami zapominamy - np. wypożyczenie czy oddanie książki. Niektóre z Was może zdziwić kategoria 'ubranie' - postanowiłam, że dzień wcześniej będę planowała to, w co mam się ubrać. Dzięki temu unikam bezmyślnego stania rano przed szafą oraz np. ubrania moich ukochanych 12-centymetrowych szpilek w dzień, w którym mam bardzo dużo biegania po mieście i ćwiczenia laboratoryjne, na których muszę stać przez 2 lub 3 godziny i dopasowuję moje ubrania do potrzeb jakie mam danego dnia - czy ma być wygodnie, elegancko czy po prostu mogę zaszaleć i ubrać te szpilki :)
Uważam, że jeżeli każda z nas poświęci 15 minut na ułożenie takiego planu, zaoszczędzi sporo czasu w ciągu dnia i ułatwi sobie życie. A Wy jakie macie sposoby?
Subskrybuj:
Posty (Atom)